19.

595 70 11
                                    

Kiedy Obi-Wan i Anakin wbiegli na drugie piętro szpitala, rezygnując z zatłoczonej i wolnej windy, przepychając się na schodach jak niewychowane dzieciaki, przed salą Leii stał Luke z Chewbaccą u boku. Zdyszany Obi-Wan schylił się i oparł rękoma o kolana, zamierzając zbombardować mężczyzn pytaniami, gdy tylko złapie oddech, lecz Anakin go uprzedził.

- Co z Leią? Jak wygląda sytuacja? - zapytał, prostując się. Skinął na powitanie młodemu Organie i muskularnemu piekarzowi, którzy uśmiechali się jak szaleni; nie wspominając o podekscytowanym tupaniu Luke'a, praktycznie podskakującego z pustym tekturowym kubkiem po kawie w prawej ręce.

- Jest z nami, pamięta wszystko i przed pięcioma minutami zjechała mnie za brak szalika, i wszystko z nią dobrze...

- Wszystko w porządku - przerwał jego pełną emocji paplaninę Chewbacca, kręcąc głową na Czerwone odciski na odsłoniętej szyi Anakina z ciepłym spojrzeniem utkwionym w widoku za szybą. Dopiero teraz Obi-Wan zauważył, że nie była zasłonięta od wewnątrz, więc wykręcił głowę i spojrzał do środka sali.

W sterylnie czystym pomieszczeniu na chorobliwie schludnym, białym łóżku leżała Leia, blada jak zwykle, jej skóra powleczona cienką warstwą Szarości, ale tym razem jej oczy były otwarte, nie szeroko, lecz przytomnie i ze zmarszczkami od uśmiechu w kącikach, kiedy Han pochylał się nad nią i raz po raz składał na jej Szarej dłoni pocałunki, które rozgrzewały jej skórę Malinowymi plamkami. Widać było, iż rozmawiają, chociaż wydawało się to bardziej monologiem Solo niż prawdziwą, obustronną wymianą zdań, ale w związku z wyczerpanym, zaspanym stanem Leii nikt nie liczył na nagły powrót jej nieskończonego gadania.

Uśmiech Obi-Wana powiększył się, kiedy w jego rękę wsunęła się ręka Anakina i oplotła ją smukłymi palcami, rozsiewając po jego skórze mnóstwo Pomarańczy i Zieleni, a także najważniejszej i najsilniejszej Maliny. Poczuł, jak jego własny dotyk pozostawia na dłoni chłopaka długi Malinowy pas.

Nie mógł oderwać oczu od tak żywej, tak bardzo... leiowatej Leii, kiedy dziewczyna zachichotała słabo na jakiś żart Hana, a potem popatrzyła w bok i ich spojrzenia się spotkały. Poczuł na policzkach wąskie, mokre rzeczki.

- Idź do niej - usłyszał z boku szept Luke'a, który był w połowie składania kubeczka w kostkę i nadal wyglądał, jakby był na dragach. Organa wyprostował się, aby nadać swoim słowom więcej powagi. - Idź, pytała o ciebie wcześniej.

Kenobi spojrzał na Anakina pytająco, ale ten tylko potrząsnął głową. - Idź sam, byłbym piątym kołem u wozu. Porozmawiam z nią później, nie martw się - dodał, kiedy blondyn otworzył usta, by zaprzeczyć. Po tym Obi-Wan wziął głęboki wdech, kiwnął głową, żeby dodać sobie odwagi i uspokoić, i podszedł do drzwi. Przez szybę dostrzegł, że Han wstał i zmierzał ku wyjściu.

Minął go bez słowa, lecz kiedy blondyn przestępował próg, położył dłoń na jego ramieniu i uśmiechnął się serdecznie. Obi-Wan miał wrażenie, że nawet przez materiał poczuł promieniującą od Solo Zieleń.

Delikatnie zamknął za sobą drzwi i stanął na środku pomieszczenie, nie mogąc zrobić kroku bliżej Organy. Na brzegach wizja zaczęła mu się znowu rozmazywać. Kiedy dokładniej przyjrzał się Leii, zauważył, że nie tylko jemu zaszkliły się oczy, ale dziewczyna posłała mu pokrzepiający uśmiech. To ja powinienem ją pocieszyć, a nie na odwrót, pomyślał Kenobi, pociągając żałośnie nosem.

- Poe wisi mi dziesięć dolców - oświadczyła z rozbawieniem i Obi-Wan potrzebował chwili, by zrozumieć, że chodzi jej o widoczną na dolnej partii jego szyi malinkę i Czerwony kleks. Machnął ręką, odzyskując władzę w nogach i głos; podszedł do Leii, siadając na krześle, które minutę wcześniej zajmował Han.

- Tęskniłem, gnomie. - To, co miało zabrzmieć silnie i sarkastycznie, zabrzmiało słabo, miękko i tak bardzo tęsknie, że Leia nie mogła powstrzymać szlochu. Bez namysłu sięgnął i złapał ją za zabarwioną na Malinowy dłoń, nakładając kolejną warstwę Kolorów. - Tak bardzo tęskniłem - dodał szeptem, nie ufając swojemu głosowi. Dziewczyna spojrzała na niego, zadumana.

- Wiesz co? Widziałam cię we śnie - oznajmiła po chwili. - Znaczy, widziałam was wszystkich, ale ty, Luke i Han... Było was tak dużo - wyszeptała sennie, zamykając oczy i Obi-Wan już pomyślał, że zaśnie, chciał ją powstrzymać, krzyknąć, że nie może teraz spać, lecz nie musiał. Prędko znów na niego popatrzyła, tym razem z miłością w brązowych oczach. - Dobrze być z powrotem.

- Dobrze mieć cię z powrotem - dodał Obi-Wan i pozwolił łzom uciec ze swoich oczu.


Przeszywający chłód wczesnego wieczoru zaczął przenikać przez jesienny płaszcz Obi-Wana, gdy ten jeszcze jeden raz usiadł na zimnej, drewnianej ławeczce przed szpitalem, kończąc swój trzeci spacer dookoła budynku. Potrzebował chwili, aby się uspokoić, aby to wszystko przemyśleć i przyjąć na chłodno. Tłok i gorąco szpitala zaczęły przewiercać mu się boleśnie przez czaszkę; musiał złapać oddech, najlepiej tak zimny, jak to tylko możliwe.

- Przyszedł sprawdzić, czy zdążyłeś już zamarznąć - dobiegł go z tyłu głos Hana i jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Zawiodłem się - mlasnął Solo, zabierając miejsce obok niego. Kiedy skrzyżowali spojrzenia, wybuchnęli niespodziewanie szczerym śmiechem.

- Żałuję, iż nie udało mi się ziścić twoich nadziei - odparował teatralnie Obi-Wan i odebrał od Hana tekturowy kubek pełen parującej, czarnej jak noc kawy. Piekarz pozostawił jego drżące palce bez komentarza.

Cisza trwała między nimi dobre pięć minut, nim Obi-Wan zdecydował się zabrać głos.

- Wierzę, że zajmiesz się nią, jak stąd wyjdzie. Potrzebuje ciebie najbardziej - wymruczał, popijając kawę małymi łyczkami. Kątem oka dostrzegł, że Han wyjmuje z kieszeni kurtki paczkę papierosów, ale nie był w nastroju na dalsze droczenie się z nim i bezcelowe kłótnie. Silną woń dymu papierosowego, wydychanego finezyjnie powoli przez mężczyznę, zignorował.

Dopiero po minucie dostał odpowiedź. - Oczywiście. A ty i Anakin... Cieszę się.

Ton jego głosu był... ciepły, zdecydowanie autentyczny. Prawdziwy.

- Dziękuję - odparł i podniósł spojrzenie na rozgwieżdżone niebo.

Pamiętał, jak będąc dzieckiem uwielbiał obserwować gwiazdy, uczyć się nazw konstelacji, wyszukiwać je na nocnym firmamencie. Jego mama kupiła mu nawet mapę gwiazdozbiorów, którą nadal trzymał na półce w salonie. Zerknął w bok, omiatając twarz Hana, po czym podniósł rękę i wskazał palcem na najbardziej widoczne w tej chwili skupisko gwiazd.

- Widzisz ten gwiazdozbiór? - zapytał cicho; musiał poradzić sobie ze skonsternowanym wzrokiem Solo, ale kiedy piekarz zauważył, że nie żartuje, spojrzał we wskazanym kierunku.

- Widzę.

- To Smok - oznajmił z pełną powagą, a następnie zjechał palcem nieco niżej. - A to Herkules. Moja ulubiona konstelacja.

Han parsknął śmiechem. - Ulubiona konstelacja? Dlaczego?

- Została nazwana po najsilniejszym herosie, jaki istniał. Wierzę, że dopóki będzie błyszczeć na niebie, będzie dodawać mi sił. Może ty też powinieneś w to uwierzyć? - zasugerował, przytykając kubek do ust. Han westchnął, badając zamyślonym wzrokiem nieboskłon.

- Może.

To ostatnia notka, jeszcze tylko epilog i moja - a właściwie nasza - przygoda z tym opowiadaniem się skończy.
Wzmianka o gwiazdozbiorze Herkulesa to bardzo osobista dla mnie sprawa - to rzeczywiście moja ulubiona konstelacja i nie wiem, jak to działa, ale wiara w nią naprawdę działa ;)

Day In Day Out || Obikin PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz