Rozdział 2

2K 141 3
                                    

Mark od wielu dni unikał przyjaciela, który zamęczał go o to całe drużbowanie, dostawał ciarek na samą myśl i kajdanach małżeńskich. Miał dopiero 28 lat i nie zamierzał dać się złapać byle komu. A na samą myśl, że na, ślubie kumpla i jego panny mogłaby się pojawić ta zarozumiała laseczka, która dała mu kosza budziła się w nim irytacja jak i coś innego, czego nie umiał nazwać.

-Panie Donovan, pan Deborough chce się z panem widzieć, czeka przed pańskim gabinetem.-odezwała się sekretarka.

-Dziękuję Susan, żadna wymówka już nie przejdzie prawda?

-Niestety szefie.

Susan była miłą kobietą, lekko po pięćdziesiątce, a wyglądała na czterdzieści ze swoim wciąż zgrabnym ciałem, schludnym ubiorem, jakim były garsonki czy kolorowe sukienki lub komplety żeńskich garniturów i ciągle inną fryzurą. Umiała doradzić, wysłuchać, ochrzanić, była dla niego jak druga matka, dlatego tak lubiły się z jego rodzicielką. Obie były skrupulatne, rozsądne i umiały podnieść człowieka na duchu, czy nawet sprawić by człowiek się uśmiechnął, życie, świat dzięki niej były prostsze.

-Mówiłem, że w tym miesiącu nie będzie podwyżki?

-Och daj spokój chłopcze, gdyby nie ja wcinałbyś suche krakersy zamiast pysznych ciasteczek, w których tak się rozsmakowujesz.

-Fakt, wiesz jak mnie zagiąć. Wpuść tego nędznika, jeśli, aż tak się prosi o śmierć.

-Bądź miły, to twój jedyny przyjaciel.

-Jasna sprawa, przecież mnie znasz.

-Właśnie, dlatego, że cię znam.

Po zdjęciu ręki z interkomu Mark wstał, zapiął guziki marynarki i podszedł do szyby by przynajmniej udać, że ma wiele na głowie i nie ma czasu na duperele, no i by przynajmniej wymyślić szybką strategię pozbycia się natręta.

-Donovan, na reszcie cię złapałem skunksie, skrupulatnie mnie unikałeś.

-Ja? Gdzieżby znowu Deborough. Co u Ciebie marudo?

-Jak już wiesz żenię się.

-Auć...

-Co znowu? To, że ty masz pietra nie znaczy, że wszyscy będziemy szli za twoim przykładem.

-Jack stary, ja nie mam pietra, ja mam rozsądek, mnie się nie spieszy, mam co robić.

-Właśnie, apropo masz co robić i będziesz mieć jako mój świadek, czeka nas wieczór kawalerski który trzeba zorganizować dlatego cię potrzebuję, ja wybiegłem z obiegu ale ty jesteś na bieżąco jeśli chodzi o rozrywki.

-Tylko tyle? Myślałem, że będzie gorzej. Wystarczy jeden telefon i klub, alkohol, muzykę, panienki będziemy mieć na pstryknięcie palcem, powiedz słowo i wyznacz termin.

-No właśnie, razem z Tess postanowiliśmy żeby było sprawiedliwie i jej panieński i mój kawalerski będzie jednego dnia i za jakiejś pół miesiąca.

-Może jeszcze mi powiesz, że z nią chcesz połączyć imprezę?! Ocipiałeś? Takich rzeczy się nigdy nie robi! Czekaj... powiedziałeś, za pół miesiąca? Trzeba było wtedy do mnie przyjść, a nie teraz.

-Przyszedłem w odpowiednim czasie bo będziesz potrzebny, żeby jako tragarz bo przyjeżdża Jessica Cortmain, przyjaciółka Tess. Mówiłem ci o niej.

-Tsaa....coś wspominałeś. Wy chyba nie kombinujecie, żeby mnie z nią wyswatać?

-Stary, byłbyś dla niej jak czołg, a ona potrzebuje raczej czegoś bardziej subtelnego.

-Ja jestem subtelny- obruszył się Mark

-Jak taran.

-Czego więc ode mnie oczekujecie z Tess?

-Kończymy z Tess remont domu i wiesz nie będzie jej miał kto odebrać z lotniska, więc gdybyś mógł..., oczywiście od razu zawieziesz ją do nas i możesz robić potem co chcesz ze swoim czasem.

-Czekaj, czekaj, dziwnie mówisz, najpierw prosisz, żebym ją odebrał, a potem trzymał z daleka?- Czyżby wyzwanie?-pomyślał

-Posłuchaj to nie jest dziewczyna jak inne laski, z którymi się umawiasz, nie w twoim guście, więc oszczędzam ci tylko nerwów i jej tak samo.

-Załapałem.-hmm...ciekawe..., chętnie dowiem się o co tu chodzi.-uśmiechnął się w duchu do siebie, skoro jego przyjaciel mówił tak zagadkowo to coś musiało w tym być, ta dziewczyna może być czymś odświeżającym , ostatnio z nikim się nie umawiał więc mogłoby być ciekawie.

-Więc jak?-zapytał Jackson- Odbierzesz ją i przywieziesz do nas czy mam poprosisz któregoś z naszych?

-Poczekaj, po co robić od razu alarm? Zrobię to chętnie, ale powiedz czemu ona jest taka ważna skoro jest nienaruszalna?

-To świadkowa Tess i jej przyjaciółka, wierz mi to długa naprawdę długa historia. Jeszcze raz dzięki, ja muszę lecieć ale przekażę Tessie nowinę. Do zobaczenia brachu, będziemy w kontakcie.

-Chwila, nie powiedziałeś kiedy mam ją odebrać.

-Za około jakiś tydzień jeśli się nie mylę.

-Aha i ona przyjeżdża za tydzień i ma tu być, aż do waszego ślubu i pewnie ja też mam z tym coś wspólnego?

-Mnie nie pytaj stary, nie chcesz wiedzieć jak bardzo umysł kobiety jest pogmatwany, nie chcę się wtrącać, Ty i Jess zrobicie jak będziecie chcieli.

-Co to ma znaczyć Jack?

-Dowiesz się w najbliższym czasie, ale teraz naprawdę muszę lecieć.

Jackson objął Marka i poklepał go jak zawsze po plecach i wyszedł niemal w podskokach, a Mark jak najszybciej musiał znaleźć się na swoim obrotowym skórzanym fotelu bo inaczej mógłby upaść, miał mętlik w głowie. Tess podsuwała mu laskę, ale jednocześnie zabierała mu ją jak smaczny kąsek z talerza, który jest zakazany, o co tu biega?

Złapał za telefon i wystukał numer do detektywa, który od lat z nim współpracował.

-Styles?

-Witam Szefie, co mogę zrobić?

-Słuchaj, sprawdź mi niejaką Jessicę Cortmain.

-Kolejna kobieta? Nie ma pan już dość?

-Po prostu zrób to co zawsze i za co ci płacę, a nie dyskutujesz.

Trzasnął zirytowany słuchawką, wstał, zdjął marynarkę powiesił ją na oparciu fotela, na którym z powrotem się umościł, podwinął rękawy koszuli i odpłynął myślami.

Zakazany owoc smakuje najlepiej, ale może też się okazać trującym muchomorem..., nie ważne niedługo wszystko się okaże.

SWATANI(E)?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz