》Rozdział 1《

958 68 6
                                    

Kiedy pada śnieg wydaje mi się jakby
Życie było jednocześnie smutne i piękne
I wypełnione rodzajem melancholii

Kiedy Dazai zaginął, padał pierwszy śnieg. Niesforne płatki wirowały z wiatrem, nierzadko lądując na szybie apartamentu, w którym się znajdowali. Mimo, że były zimne, w pewien sposób rozgrzewały serce.

Odasaku spoglądał niemrawo na opadające śnieżynki, ze skupieniem jednak słuchając słów Moriego. Było mu ciężko, choć nie miał na sobie żadnych literalnych ciężarów. Gwiżdżacy wiatr musiał niestety na niego poczekać.

Wedle relacji naocznych świadków, Dazai wypisał się ze szpitala na żądanie zaraz po opatrzeniu i wygojeniu się poważniejszych ran. Następnie, bez informowania nikogo, udał się na mniej uczęszczaną stację i podobno rzucił się pod przejeżdżający akurat pociąg towarowy. Czy to prawda? Zdania były podzielone.

Ciała nie znaleziono, a kamera na stacji pomogła jedynie ustalić, że Dazai był tam o wspomnianej porze. Nawet jeśli brunet był wtedy nieobliczalny, to do pewnego momentu wiedział, co robi. Jednak było pytanie, które zastanawiało: Czy Dazai chciał zniknąć z oczu, czy z tego świata?

Chuuya niezbyt się przejmował zaistniałą sytuacją. Nie uśmiechał się wprawdzie, bo czuł się winny zaistniałej sytuacji, ale poza tym to tak trochę się cieszył. Czuł, że Dazai i tak się prędzej czy później znajdzie, oszalały bądź nie. Więc czemu by się nie cieszyć z krótkiej chwili spokoju?

Cóż, może dlatego, że teraz każdy miał go szukać? Ironia losu, nieprawdaż?

Minęło trochę czasu. Odasaku spojrzał na mapę okolicy. Zdmuchnął opadające na papier drobinki śniegu i spojrzał z politowaniem na szwendającego się wokół Chuuyę.

Stacja wydawała się naprawdę odcięta od świata. Zamknięto ją dla użytku publicznego już jakiś czas temu, a ludność pewnie o niej zapomniała. Teraz tylko czasem przejeżdżały tamtędy pociągi towarowe. Perony pokrywały się miękkim, zimnym puchem, w niewielu miejscach przerwanym śladami dwóch zajętych mężczyzn.

— Gdybym był Dazaiem i wcale nie skoczyłbym pod pociąg, to gdzie bym się schował? — wysilił się na dowcip Chuuya, ale zamilkł, widząc spojrzenie Odasaku.

Obaj nie odezwali się więcej słowem. Podczas poszukiwań nie znaleźli w sumie niczego. Jeżeli cokolwiek kryło się wśród tych zapomnianych płyt, to przykrył to śnieg.

Chuuya spojrzał na odchodzącego w swoją stronę Odasaku. Dziwna, wisząca nad nimi melancholia wciąż trwała, nie chcąc odchodzić. Niższy mężczyzna w końcu zaklął pod nosem, okrył się szczelniej płaszczem, po czym ruszył w stronę swego mieszkania w pośpiechu.

Nie lubił śniegu. Nie lubił zimna. Nie cierpiał tej mieszanki uczuć, jaka kojarzyła się z tą pogodą. Tej słodkiej beztroski, jaką kochały dzieci. Zabaw na dworze, budowania bałwanów, jazdy na sankach. To nie jego bajka, myślał sobie. To nie są rzeczy, których doświadczył.

Kichnął i zarazem zaklął. Jeszcze tego brakowało. Paskudnego przeziębienia, które go rozłoży na łopatki. Na to nie miał rady, brakowało mu ciosów. Trząsł się, wyciągając z kieszeni klucze i otwierając zamek, z którym nierzadko się męczył.

Mieszkanie nie przywitało go tym, czego pragnął: było chłodne i ciche. Zegar miarowo tykał, by niemal niesłyszalnie wybić pełną godzinę. Po pozbyciu się lekko przemoczonego płaszcza, Chuuya zawinął się w koc i ruszył do kuchni.

Przerywając codzienną monotonię picia kawy, zrobił sobie kakao i usiadł przy stole, pozwalając, by parujący napój nieco rozgrzał mu twarz. Zwykle o tej porze już zbierał się do miejsca, w którym mógłby wyładować emocje. Dziś ich tak nie czuł, bo ich miejsce znów zajęła ta śnieżna melancholia.

Coś odbierało mu adrenalinę, chęć do życia, jednak sam jeszcze tego nie zrozumiał.

Tymczasem Odasaku zauważył, że zmartwienie powoli go pokonuje. Troska o Dazaia najzwyczajniej wybiła go z rytmu, sprawiła, że niejeden raz wrzucił do kosza obraną mandarynkę, po czym ze zmieszaniem spojrzał na trzymaną skórkę.

Dostrzegał niejednokrotnie, jak bardzo Dazai był do niego przywiązany, jak bardzo w niego wierzył. Przez to nie potrafił po prostu przestać się przejmować. Choć nieco zaskoczyła go reakcja bruneta w szpitalu, to nadal się o niego martwił, może nawet nieco mocniej niż normalnie.

Nie potrafił się podzielić źródłem swego zamyślenia z dziećmi, choć nieustępliwie próbowały dostać odpowiedź.

》》》

Nagły przypływ adrenaliny popycha ludzi do robienia rzeczy, do których nie są zdolni bez niej. Do cudów.

Takie słowa przyszłyby na myśl każdemu, kto byłby świadkiem tej sceny. Dazai jeszcze przed chwilą stał na torach, czekając na nieuchronny koniec. Pociąg był już całkiem blisko.

Jednak nagle ktoś go stamtąd zabrał i obaj upadli na chłodną ziemię. Dazai spojrzał w górę i napotkał złote oczy, wpatrujące się w niego ze zdziwieniem.

— Dla-dlaczego mi przeszkodziłeś? — jęknął brunet, patrząc kątem oka na odjeżdżający w siną dal pociąg. 

— Bo masz jeszcze pożyć, kimkolwiek jesteś. — przybysz podniósł się i poprawił okulary, po czym podał rękę Dazaiowi. — Jestem Kunikida Doppo.

— D-dazai Osamu. — rzucił cicho, przyjmując rękę i wstając.

Zakręciło mu się lekko w głowie, przez co się zachwiał. Gdy jednak nie przewrócił się, spojrzał lekko w górę i poczuł drobinki śniegu na policzkach.

— Ty mi go zesłałeś? — zapytał niemo Dazai, kierując spojrzenie w chmury.

Odpowiedzi nie było, a brunet postanowił pójść razem z Kunikidą.

Blondyn zabrał go do domu, nim rzeczywiście zrobiło się zimno. Początkowo ledwo co mówił. W końcu jednak, gdy zrobił swemu niezapowiedzianemu gościowi herbaty, zebrał się w sobie.

— Dlaczego chciałeś to zrobić? to pytanie musiało w końcu paść.

Dazai spiął się, a po policzkach zbiegło mu kilka łez, których po chwili było o wiele więcej. Po prostu się rozpłakał.

Mój przyjaciel, któremu chciałem... chciałem coś ważnego powiedzieć, umarł na moich kolanach. Chciał, żebym był dobry, a ja nawet nie potrafiłem mu powiedzieć... że go kocham.

Kunikida zamilkł, jedynie przysunął brunetowi chusteczki. Zapadła dłuższa cisza.

— Ale chyba jednak chce, żebym żył dalej, wiesz?

To znaczy? okularnik zapytał, nim ugryzł się w język.

— Wybrałem jedno z bardziej opuszczonych miejsc, gdzie nie spodziewałem się nikogo. A jednak byłeś tam i mnie uratowałeś. Jak jakiś anioł stróż.

Dazai skulił się bardziej, a tamtego dnia nie powiedział ani słowa więcej.

Kunikida za to wiedział, że nie będzie potrafił pozbyć się przybysza z domu. Przynajmniej na razie.

》》》

Muszę na nowo przyzwyczaić się do pisania dłuższych rozdziałów, ale postaram się to zrobić.

Jak widać, fabuła nieco się komplikuje, ale mam nadzieję, że was zainteresuje.

Do następnego~

Marzyciele widzą więcej [BSD] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz