#1 (korekta: 2019r.)
- Na kogo stawiasz? – zaczepił mnie jakiś młody bokser w niebieskich spodenkach. Oczy płonęły mu ciekawością. Ręce, nawet pewnie nieświadomie trzymał po bokach zaciśnięte w kształt rękawicy bokserskiej i podskakiwał z entuzjazmu, jakby się rozgrzewał.
- Ten Latynos – powiedziałem pewnie.
Oglądałem sparing między wściekłym czarnoskórym mężczyzną, a Latynosem, który poruszał się pewnie po ringu i trafnie zadawał ciosy. Było dla mnie jasne kto wygra.
- Masz rację – powiedział marszcząc czoło. Po chwili uśmiechnął się na widok czarnoskórego, który wymierzył świetny cios z dołu, ale zaraz po nim Latynos podjął kontrę.
– Ludzie tego nie lubią – powiedział po chwili milczenia. Zacząłem przysłuchiwać mu się uważniej. Przeniosłem wzrok z ringu na niego. – On dokładnie wie co robi. Jest bardzo przewidywalny. Mówię o Latynosie. – Kontynuował po chwili.
- On jest po prostu dobry – zauważyłem.
Rozpoczęła się ostatnia, trzecia runda.
– Jesteś za czarnym, ale to on jest właśnie przewidywalny – powiedziałem, kiedy chłopak zamilkł.
- Że niby dlaczego? – teraz na mnie spojrzał, widziałem jak trzepie rękawicami o swoje uda w roztargnieniu.
- Bo jest zdenerwowany. W gniewie działa bardzo banalnie. Zadaje dokładnie takie ciosy jakich spodziewa się jego przeciwnik.
W tym momencie Latynos powalił oponenta na ziemię. Wystarczył mu do tego jeden trafny cios. Jeden i szybki, aby wygrać i zakończyć walkę. Sędzia zaczął głośno odliczać, a jego głos drażnił kolegę stojącego obok mnie, który ze złością popatrzył na mnie i splunął przeklinając. Powiedziałem prawdę, powinien był ją przyjąć,
Patrzyłem się na przegranego i wiedziałem, że prędzej czy później się podniesie. Wiedział to nawet trener, który cucił go, klęcząc nad jego ciałem. Latynos poszedł się napić.
Wszedłem na ring i stanąłem nad przegranym. Nie byłem na niego zły chociaż on spieprzył całą sprawę.
Widziałem, jak otwiera oczy i życie się w nim odradza. Ściągnął z głowy ochronny kask, uniósł brwi, jakby się zastanawiał co ja nad nim robię. Trener wyciągnął rękę chcąc pomóc mu wstać, ale ten zrobił to sam.
Wskazałem ruchem głowy na obszar poza ringiem.
- Mike – powiedziałem patrząc na niego chłodno. Tak jak sądziłem jego brązowe oczy dalej płonęły, kiedy mierzył mnie uważnie wzrokiem. To, że przegrał nie zmniejszyło jego agresji. - Chodź, to zajmie tylko chwilkę. Mam propozycję.
- Mike, idziemy – powiedziałem wchodząc do jego pokoju, który wyglądał raczej jak pobojowisko niż sypialnia. Po lewej stronie pokoju znajdował się materac, który zastępował Mikowi łóżko. Mimo iż mogliśmy kupić normalne łóżko, to właściciel pokoju uparł się, że woli spać bliżej podłogi. Poza tym w pokoju właściwie nie było żadnego mebla oprócz sosnowego biurka z krzesłem obrotowym. Taki sportowy minimalizm. Ciuchy leżały porozrzucane w każdym kącie, czasem złożone ładnie, koszulka na koszulce, a czasem przypominało to bardziej kompostownik. Tak, to bardzo trafne określenie na górę przepoconych ubrań. Z sufitu zwisał worek treningowy. Majtał się w jedną stronę to w drugą od ciosów Mika. W miejscu, gdzie Mike ćwiczył przydałoby się wymienić podłogę. Ale przecież w połączeniu ze starą, wyblakłą, kwiatową tapetą i „kompostownikiem" dawało to oryginalny efekt. Nie moje słowa, a osoby, która nie zamierza się namęczyć przy remoncie swojego pokoju.
CZYTASZ
Quick Shot
ActionOpowieść o perypetiach grupy przestępczej prowadzącej swoją działalność w Stockton w stanie Kalifornia. Fantastycznie się bawiłam, pisząc to, więc uznałam, że podzielę się radością z innymi, o ile w ogóle, ktoś uzna to za spoko rozrywkę. Zawiera wul...