#8

18 1 0
                                    


Miałem dość, a szkarłat dywanu w holu wzmógł mój gniew. Czerwień jest kolorem pewności siebie, seksu i wściekłości. Przynajmniej dla mnie. Zawsze wywołuje jakieś emocje. Jeszcze się chyba nie zdarzyło, odkąd chodzę codziennie po tym domu, żeby ten właśnie dywan nie przyczynił się do powstania w moje głowie jakiegoś skrajnego uczucia i związanego z nim obrazu. Kopnąłem w część, gdzie były wyszyte finezyjne wzory. Nic go to nie bolało, chociaż w tym momencie wyobraziłem sobie jak krwawi właśnie z tego miejsca i zalewa moją nogę gorącą krwią. Czerwona ciecz wpłynęła w fugi między poszczególnymi kafelkami i powoli zbliżała się do drzwi. Nie mogłem dać jej wygrać ten wyścig, więc przemierzyłem pół holu i znalazłem się w salonie.

Tam stałem się jeszcze bardziej rozdrażniony. Ściągnąłem ze komody plik kartek wydrukowanych dzisiaj rano i podszedłem do właściwej części salonu, gdzie siedzieli chłopacy. Właściwie to grali w kości, a nie powinni. Stanąłem między nimi, podczas gdy Trevor rzucał kośćmi. Ja również rzuciłem, ale stos kartek i to z dużym impetem.

Wszyscy popatrzyli się na mnie. Przestali się śmiać. Kątem oka zobaczyłem, jak Michael wstaje ze skórzanego fotelu. Jego wargi uchylały się jakby chciał coś powiedzieć, ale wcale tego nie robił.

- Co to jest? – wskazałem na stos kartek, które teraz porozrzucane były wokół ich nóg.

- Nie mam pojęcia – powiedział Nathan.

Co za brawura. Uśmiechnąłem się cynicznie, nie patrząc na niego.

- Nie wiesz. To pozbieraj to i przeczytaj – rozkazałem. Uśmiech pozostał na mojej twarzy. Nathan zrobił krok do przodu, po czym pochylił się, zbierając kartki. Kiedy już cały plik znalazł się w jego rękach i powoli podnosił się z pochyłu, kopnąłem go w klatkę piersiową. Przewrócił się na stolik za nim, przewracając szklankę z wodą. Ciecz błyskawicznie rozlała się po ławie i zaczęła z niej skapywać.

- Już się naczytałeś? – wrzasnąłem, gapiąc się w jego zmrużone w nienawiści oczy. Nie bał się. Niewerbalnie przyrzekłem, że będzie miał przesrane.

Wyrwałem kartki z jego ręki.

- Czy wszyscy do cholery zapoznali się z tymi rozpiskami? – wrzeszczałem, obracając się w stronę każdego kto stał dookoła. Rzucałem w nich papierem.

- Macie się z tym zapoznać w tempie natychmiastowym! I za pięć minut widzę połowę z was zabierających swoje dupy tam, gdzie powinny znajdować się od godziny! Mój dom to nie jest, kurwa, przedszkole, a mój salon nie jest pieprzoną piaskownicą!

- Diego! – powiedziałem ostro, odwracając się w jego kierunku. Uśmiechnął się przez sekundę. Stał trochę dalej od innych i opierał się o ścianę – ty zostajesz ze mną.

Po chwili wszyscy rozeszli się z pokoju. Nie musieli wcale czytać co było na kartkach. Plan był jasny, omawialiśmy go dzisiaj rano. Każdy doskonale wiedział, gdzie miał się teraz znajdować.

Rozsiadłem się w obitym ciemnobrązową skórą fotelu, na wcześniejszym miejscu Michaela i zacząłem przyglądać się małej muszce tańczącej na kropli wody, wylanej na szklanym stoliku. Uśmiechnąłem się do niej po czym, trzasnąłem ją ręką. Kropla rozchlapała się na boki, a owad rozgniótł się na szkle pozostawiając ciemną, długą smugę.

- Mike! – zawołałem, oglądając swoją rękę. Mike stanął właśnie w drzwiach. Widział co robię i widział porozrzucany dookoła mnie papier. Całkiem jakbym był królem chaosu.

- Tak? Co jest? – głos Mika rozbrzmiał pewnie, kiedy ten wkraczał w głąb salonu.

Zadudniłem palcami o oparcie fotelu, spoglądając na rozgniecioną muchę.

Quick ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz