- Nieznany numer, ziomuś, I co na to powiesz? – oznajmił Diego, podając mi telefon. Odebrałem połączenie i od razu dałem na głośnomówiący.
- W końcu poszliście o krok dalej – odezwał się zniekształcony głos – Sądziłem, że do tego nie dojdzie.
- Kim jesteś?
Głupie pytanie. Jasne było, że rozmówca raczej nie chciał się ujawnić, skoro miał specjalnie zniekształcony głos.
- Macie minutę na tą rozmowę, potem się rozłączam – powiedział nieznajomy ignorując moje pytanie.
- Czego chcesz? – warknął Michael
- No, teraz lepiej. Chcę was zniszczyć, ale na raty. Uwielbiam stawiać małe kroczki do swojego celu.
- Oby ci się nóżki przez przypadek nie połamały – szydziłem przepełniony złością. – Chcemy odzyskać Kaylę i Dannego. Spotkajmy się.
- Czekaj! To ja stawiam warunki, cwaniaczku. Twój Danny będzie dzisiaj o 23: 30 w East Parku, zabierz ze sobą szczęście, przyda się.
- A dziewczyna? – dopytywałem.
- Czas ci się kończy, sorry. – Po tych słowach gościu rozłączył się.
- Spakowałeś wszystko, stary? – Dominic wrzeszczał z parteru na Lynna, który właśnie znosił ze schodów jakąś torbę.
- Ta, mamy wszystko czego trzeba.
- Co jest w tej torbie? – zapytałem, kiedy zrównałem się z Lynnem kierując się w stronę zejścia do piwnicy.
- Myślisz, że Khalil wysłałby tu nas bez jakiejkolwiek broni albo apteczek? To jedna
z czterech toreb. – Lynn otworzył ją pokazując mi jej zawartość – rzeczywiście dużo tu było bandaży, jakiś masek i... aż musiałem wyciągnąć tą rzecz.
- Gips leczniczy w bandażu? – spytałem, czytając jakiś napis z opakowania.
- Tak, wy czegoś takiego nie macie? – zdziwił się. Westchnąłem i odłożyłem gips do torby. Lynn zaczął się śmiać – Rozumiem, że nie. Pod spodem są małe pistolety. W innej torbie jest lepsza broń.
Wyciągnąłem z torby jeden z pięciu pistoletów i przyjrzałem mu się. Miał dość pojemny magazynek, więc postanowiłem go wziąć ze sobą.
- Biorę to – powiedziałem po czym schowałem go do kieszeni spodni.
- Cokolwiek, stary. Nawet dobry wybór.
Popatrzyłem się po twarzach całej ekipy, która już zebrała się w podziemnym garażu. Wszyscy byli przygotowani i zdeterminowani. Podobało mi się to. Zarządziłem abyśmy wsiedli do aut. Nasza stara część ekipy wpakowała się do aut ze wczorajszej wycieczki, a nowi zabrali swoje cztery szare BMW.
- Sądzisz, że to dobry pomysł? – głos Michaela rozbrzmiał w krótkofalówce, kiedy opuszczaliśmy garaż.
- Innego wyjścia nie widzę – rzekłem do urządzenia.
Dojechaliśmy do parku kilka minut przed dwunastą. Stare drzewa, w większości cyprysy rzucały długie cienie na mały parking, gdzie się znajdowaliśmy. Pomyślałem, gdzie powinniśmy się teraz udać, nie dostaliśmy dokładnej informacji. Porywacz bawił się z nami.
- Mike, gdzie jest to miejsce przy jeziorze? Tam, gdzie jest taka duża polana i ławki? – zapytałem Mika, który często tu bywał.
- W tę stronę – pokazał nam palcem nieoświetloną ścieżkę prowadzącą przez gąszcz. Poszliśmy ją, dochodząc do wspomnianej wcześniej polanki. Rozejrzeliśmy się w tamtym miejscu, jednak nikogo tam nie było. Stanęliśmy pod jednym z rozłożystych drzew jedynym na polance, znajdującym się na jej obrzeżach.
CZYTASZ
Quick Shot
ActionOpowieść o perypetiach grupy przestępczej prowadzącej swoją działalność w Stockton w stanie Kalifornia. Fantastycznie się bawiłam, pisząc to, więc uznałam, że podzielę się radością z innymi, o ile w ogóle, ktoś uzna to za spoko rozrywkę. Zawiera wul...