#19

5 0 0
                                    


Korytarz szpitalny. Pusty. Godzina ostatnich odwiedzin wybiła już dawno. Siedziałem w rzędzie krzeseł przy ścianie sam. Łokcie na kolanach, podpierałem rękami twarz. Popatrzyłem się na moje czarne Nike. Przydałoby się umyć ich zabłocone czuby.

Kayla tak zatruła się alkoholem, że musieliśmy zawieźć ją do szpitala,

Minuta za minutą. Prawie zwariowałem.

Głośne tykanie zegara przede mną. Zwariowałem.

Wstałem i rozpocząłem wędrówkę po korytarzu.

Ironia. Był to szpital, gdzie leżeli również Dominic i Sean.

Kayla prawdopodobnie przechodziła teraz płukanie żołądka.

Mike też tu gdzieś był, ale poszedł się chyba napić. Automaty z kawą i herbatą znajdowały się tu na każdym piętrze.

Spoglądałem przez szyby w drzwiach kolejnych sal na oddziale toksykologicznym, których mijałem. W co trzeciej sali paliło się jasne światło. I tak doszedłem do końca.

Chciałem stąd wyjść, nie czekać już na odpowiedź lekarzy. Tak naprawdę powinienem wrócić do domu. To była już wojna. Była nią już dawno, ale dopiero teraz wiedziałem kto ją wypowiedział. Mimo to dalej czułem, że mało wiem. Spokoju nie dawało mi Knights of Inferno. Czymkolwiek było, nagle przepadło i słuch o nim zaginął. Znikło zaraz potem jak zagroziło. Kazało czekać na rozwój spraw, a te rzeczywiście pchały teraz do przodu. Kof bawiło się z nami od miesięcy. Rzucali nam trupy pod drzwi, robiło masakrę w parku i było prawdopodobnie odpowiedzialne za morderstwa w mieście. O totalnie nieuzasadnionym porwaniu Kayli i Dannego już nie mówiąc.

Cały czas brakuje im motywu. Po co? Jeśli chcieliby nas tak o wykończyć, to mogliby zrobić to już dawno. Interes Khalila upadł. Pozbawiono nas oparcia. Nie mówię już o tym, że kończą się rezerwy pieniędzy. Nowi dostawcy żądają więcej, ochrona chce, aby jej płacono, mamy więcej członków i oni też chcą szmalu.

W korytarzu rozległy się kroki. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, jak Mike pcha jedne z podwójnych drzwi prowadzących na ten oddział. Miał na sobie skórzaną kurtkę i szarą koszulkę, która podkreślała jego umięśnienie.

Podszedł do mnie zmarniały i podał mi kawę.

Nie wziąłem jej.

- Mike, wracam do domu. Zostań i bądź w kontakcie – powiedziałem.

Flashback

Wygrzewam się w promieniach popołudniowego słońca, stojąc koło sklepu spożywczego. Słońce piecze swoimi promieniami, najbardziej czuję je na nosie.

Ulica również topi się leniwie w skwarze. Nie ma na niej prawie nikogo. Czasami ktoś przechodzi, częściej przejeżdżają samochody. Kopię papierki leżące pod moimi stopami. Szczątki gazet leżą przy ścianie. Pożółkłe i porwane. Obsikane przez psy i kto wie, czy nie przez ludzi.

Zaczynam się uczyć. Jest to już mój tydzień tutaj i nauczyłem się, jak postępować z ćpunami i jak wydobywać od nich więcej kasy. Naprawdę zaczynam się do tego przyzwyczajać.

Przed chwilą obsłużyłem jednego ćpuna. Był to mój ostatni klient. Skończył mi się towar i stoję teraz przed sklepem, zastanawiając się, czy mogę kupić za utarg ogromną butlę wody. Nie piłem od rana, a takie gorąco sprawiło, że mało dzieli mnie od upadku na chodnik z odwodnienia. Opieram się o witrynę. Zamykam oczy, czując niekomfortową suchość. Nie mogę stąd pójść, póki ktoś po mnie się tu nie zjawi. Do zachodu słońca zostały jakieś dwie godziny i mam już naprawdę dość.

Quick ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz