15. Oświadczyny

304 15 3
                                    

Ten rozdział dedykuję mojej nauczycielce informatyki i mentorce życiowej, Pani Sylwii, która wspierała mnie od zawsze i robiła wszystko, abym tylko była szczęśliwa ❤ To właśnie dzięki Tobie odkryłam mój talent i moje hobby już w drugiej klasie szkoły podstawowej ❤ To dzięki Tobie dalej jestem uśmiechnięta ❤ Tylko Ty sprawiasz, że mam ochotę dalej żyć ❤ Kocham Cię, "ciociu" 😘❤

Pierwsze cięcie.
Drugie cięcie.
Trzecie...
Czwarte...
Żyletka (od ostatniego czasu moja najlepsza przyjaciółka) poszła w ruch i nie mogłem się powstrzymać od dalszego samookaleczania. Na mojej ręce co sekundę ukazywała się nowa krwawa linia.
Westchnąłem, gdy pomyślałem o tym, że zostałem sam na tym wielkim świecie.
Ahhh, jak ja kochałem być sam w domu - mogłem się okaleczać bez końca.
Wspominałem sobie wszystkie nasze piękne chwile...

Puściłem muzykę przez głośnik na cały regulator. Dudniła mi mocno w głowie. Spojrzałem na rudowłosą, siedzącą na moim łóżku i uśmiechającą się do mnie od ucha do ucha.
Musiałem się ośmieszyć. Ta żądza była nie do odparcia. Czemu? BO TAKI IDIOTA JAK JA MUSI BYĆ WYŚMIEWANY!
- Ona lubi mandarynki!
- A nie "pomarańcze"? - Magda zaczęła wpatrywać się we mnie jak w jakiegoś kretyna.
- Mandarynki - moja miłość! - zrobiłem z dłoni serduszko.
- A ja to co? - miała minę smutnego psiaka, mimo, że jej oczy migotały z radości.
- A ty..? Hmmm... Ale twoją love jest Alvaro Soler - udawałem, że zacząłem płakać.

Moje dalsze myśli przerwał dzwonek telefonu.
- Czego? - powiedziałem po chamsku. Miałem dość KAŻDEGO, kto choćby oddychał przy mnie.
- A ty co? - usłyszałem śmiech Kasi w słuchawce. - Okres masz?
- Ohh, zamknij się.
- Czemu ucieknąłeś z lekcji?
- Bo tak mi się zachciało.
- Płaczesz?
- Może...
- Tniesz się?
Zamilknąłem.
- Zaraz będę - dodała szybko, po czym się rozłączyła.
Westchnąłem ciężko i rzuciłem telefon na łóżko.
Nie chciałem jej w to pakować. To moja osobista sprawa!
Przyszło mi przez myśli, aby przebrać się w pidżamę i pójść spać, po czym obudzić się... może... tysiąc lat później?
Zacząłem się rozbierać, marząc o śnie WIECZNYM. Tak, o śmierci.
Gdy zdjąłem ostatnią część garderoby z siebie, złapałem za koszulę od mojego nocnego stroju. Usłyszałem, że ktoś otwierał drzwi.
Jezus, Maria, nie!
Jednak nie zdążyłem się zasłonić. W wejściu stała Kasia z zaskoczonym i zawstydzonym wzrokiem. Mierzyła mnie od stóp do głów, a ja sięgnąłem po kołdrę i zasłoniłem nią "mojego przyjaciela". Poczułem, że moje policzki oblewają się szkarłatem.
- P-prze-przepraszam... - wymruczała speszona i wyszła z pokoju.
A ja stałem jak kołek wbity w ziemię i nadal wgapiałem się w miejsce, gdzie przed sekundką znajdowała się blondynka.
Matko przenajświętsza...
Jaki wstyd...
Szybko założyłem na siebie ubrania i otworzyłem drzwi. Kasia stała na korytarzu oparta o ścianę. Na jej twarz wkradł się rumieniec.
Położyłem ręce na jej talii i bez trudu uniosłem w górę, wgapiając się w jej piękne paczałki, które nie mogły się zdecydować, czy chciały być koloru błękitu, niczym woda w morzu, czy też zieleni wiosennej łąki. Zauważyłem w nich iskierki radości, a na jej twarzy zagościł uroczy uśmiech, który po prostu mnie rozbrajał.
- Czy teraz, gdy widziałaś mnie nago, zgodzisz się zostać moją żonką? - mrugnąłem do niej i zrobiłem minę jakiegoś pedofila.
Ona zastanawiała się chwilę, po czym pewnie odparła:
- Nie.
- Ranisz, lamorożku - wymusiłem z siebie jedną łezkę, która spłynęła po moim policzku, aby znaleźć się na moich spierzchniętych wargach.
- A myślisz, że co miałam w planach?
Postawiłem ją na dębowych płytach podłogowych. Złapałem pewnie jej nadgarstek, ciągnąc do wyjścia.
- Za mną - powiedziałem, a w myślach miałem już głupią (większość panienek powiedziałoby, że słodką) sytuację.
Oczywiście, gdy chciałem postawić nogę za drzwiami, musiałem zahaczyć stopą o próg i wywalić się plackiem na idealnie zielonej, pachnącej trawie.
- Ja pitole, czy to już czas przyzwyczaić się do gleby? - wymruczałem z mordką na ziemi.
- Wstawaj! - krzyknęła na mnie towarzyszka, kopiąc moją nogę i chichocząc przy tym jak uciekinier z wariatkowa.
- Nie mogę, gwałcę teraz naszą planetę.
- Z kim ja się zadaję? - słyszałem, że strzeliła face-palm'a.
- Z idiotą imieniem Max.
- Jeszcze się przyznaje...
Podniosłem się na równe nogi i wgapiałem się w twarz mojej najukochańszej... przyjaciółki.
Znowu chwyciłem jej delikatną i kruchą dłoń. Miałem wrażenie, jakby miała się rozsypać w drobny mak pod wpływem mojego dotyku. Żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę parku, z którym wiązałem wiele marzeń, planów i w którym zostawiłem wiele wspomnień.
Stanąłem razem z dziewczyną pod naszym ulubionym drzewem, kasztanowcem, na którego korze wyryliśmy nasze inicjały.
Uklęknąłem na jedno kolano, czując się w jak jakiejś słabej komedii romantycznej, które często oglądałem z moją ciotką. Złapałem za najbliżej leżacego liścia i podsunąłem go Kasi pod nos.
- Wyjdziesz za mnie? - uśmiechnąłem się jak jakiś dżentelmen.
- O Boże... Patrzysz i nie grzmisz... - burknęła.
Ale w końcu wyrwała mi go z ręki i trzymała czule w palcach, dbając o to, aby go zbytnio nie pognieść.
Spojrzałem za Kasię i doznałem lekkiego (w sumie to mało powiedziane) szoku. Zauważyłem niską brunetkę ubraną w czarną spódnicę i białą podkoszulkę z nadrukiem "God's not dead". Na oko była o dziesięć wiosen starsza od mojej osoby. Wyglądała nieco jak moja mama na zdjęciach. Widziałem BARDZO DUŻE podobieństwo między nią, mną, a moją rodzicielką.
Chyba zorientowała się, że mój wzrok się w nią wlepił. Uśmiechnęła się do mnie słodko, ale była nieco... zdenerwowana?
Podeszła do mnie i od razu widziałem, jak bardzo się myliłem, nazywając ją "niską". Jej piwne oczy pożerały mnie od środka.
- Maksymilian Oskar Wójcikowski? - zapytała miękkim głosem, a ja nie mogłem nic z siebie wydusić i tylko stałem z otworzoną na całą szerokość japą.
- Tak, to on - odparła Kasia z uśmiechem na ustach.
- Ohhh, witaj... braciszku.

O my gy #TenZwrotAkcji 😱 Ej, Maksymilian, pamiętasz naszą akcję z liściem? Tak, dalej go mam, mój menszu 😂❤

Miłość Nie WybieraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz