14. Kochaj mnie...

290 19 3
                                    

Leżałem na szpitalnym łóżku po zszyciu mojego rozciętego łuku brwiowego i nastawieniu złamanego nosa. Byłem obolały, ale dumny z siebie. Nie poddałem się pomimo kilku ran, zadrapań i siniaków.
- Max... - usłyszałem czyiś łamiący się głos.
Widząc stojącą w drzwiach Kasię, kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu.
Usiadła na krześle obok, spuściła wzrok na swoje stopy. Nie wyglądała na szczęśliwą.
- Przepraszam... - wyszeptała ze skruchą.
- Za co? - uśmiechnąłem się do niej pomimo bólu. - Dla ciebie mógłbym złamać wszystkie kości w swoim ciele.
- Muszę ci to wynagrodzić...
- Dla mnie najlepszą nagrodą jest to, że jesteś cała i zdrowa... - położyłem dłoń na jej mokrym od łez policzku. - Zrobiłbym wszystko, aby cię obronić, princess...
Kasia jak dziki zwierz rzuciła się na mnie i zaczęła obsypywać moje usta namiętnymi pocałunkami.
- Kocham cię... - wyszeptała w moje rozchylone wargi.
Na te dwa cudowne słowa, dziewięć boskich liter, moje serce zaczęło tańczyć macarenę w rytmie mojego niespokojnego oddechu.
Byłem zdekoncentrowany. Chciałem, aby mnie kochała, ale nie w ten sposób...
Odepchnąłem ją od siebie delikatnym pchnięciem.
- Nie... - wymruczałem. - Nie kochasz mnie, a to, co zrobiłem...
- Co? - odparła nieco zaskoczona.
- Gdybym cię nie uratował, dalej uważałabyś mnie TYLKO za bliskiego przyjaciela.
Jej oddech jakby przyspieszył. Wiedziałem, że sprawiałem jej ból... Ale nie potrafiłem inaczej...
Zobaczyłem, że po jej policzku płynie łza.
Zawsze coś zepsuję...
- Przepraszam, Kasiul, ale taka prawda... - spojrzałem w oczy mojej rozmówczyni. - Ja cię kocham, ale ty pokochałaś mój uczynek, nie charakter...
Zanim zdołałem dokończyć, ona wyszła z mojej sali.
Po chwili pojawiła się przy mnie Magdalena z kubkiem z pianki pełnym ciepłej kawy.
- Cappuccino - uśmiechnęła się i podała mi napój. - Tak jak lubisz.
Podziękowałem jej pocałunkiem w wierzch dłoni i upiłem łyk. Delikatna pianka utworzyła "wąsy" pod moim nosem. Zaśmialiśmy się oboje.
Takie chwile jak te są bezcenne...

***

Kilka dni później...

Na nosie miałem jakiś dziwny opatrunek, a na ranie szew. Domyślałem się, jak wyglądałem. Jak jakaś sierotka Marysia.
Przechodziłem po szkolnym korytarzu i czekałem na rozpoczęcie lekcji chemii. Ale nie tylko na to.
W mojej ręce tkwiła jedna, mała, biała różyczka, którą chciałem podarować Magdzie.
Wpatrywałem się w niepozorny kwiatek i myślałem, co to by było, gdyby dziewczyna się zgodziła...
Moje serce na tę myśl zaczęło bić jak oszalałe. Musiałem się przygotować.
Przeszukałem dosłownie każde miejsce w szkole w poszukiwaniu rudowłosej. A po niej ani śladu. Ni widu, ni słychu.
Chodziłem jak idiota w tę i z powrotem po szkole.
- Max! - podbiegła do mnie Jessica, blondyna, której jedynym zainteresowaniem byli chłopaki i zaliczyła pierwszego w łóżku, gdy miała dwanaście lat.
- Ta? - mruknąłem niezadowolony, gdy ją ujrzałem.
- Widziałeś gdzieś Tobiego?
- A co ja jestem? - zapytałem. - Jego sekretarka? - prychnąłem.
Ta, jak pewnie się domyśliliście, Tobi to jej kolejny chłopak, który oczywiście także uprawiał z nią stosunek. Teoretycznie tylko po to ta paniusia szukała sobie facetów.
Żałosne.
- Jezuuu, tylko zapytałam!
Wywróciłem oczami.
- A ja odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Skrzyżowałem ręce na piersi i zauważyłem, że do Jessi podbiega jej najlepsza przyjaciółka - Ala.
Zdyszana oparła dłonie o kolana i zgięła się w pół.
- No i? - zapytała niekulturalnie ta (za przeproszeniem) prostytutka.
- Znalazłam go... Jest w świetlicy z... - przerwała, ponieważ zabrakło jej tchu.
- Z kim?
- Z tą nową... Matko, słabo mi...
- A ty oczywiście myślisz tylko o sobie! - wrzasnęła blondi.
Odwróciłem się na pięcie od tych dwóch. Musiałem się upewnić, czy to ta nowa, o której myślałem.
Zacząłem biec, mimo ciężkiego plecaka na plecach. Pchnąłem wielkie drzwi do świetlicy i...
Moje serce umarło.
Magda z Tobiaszem w uścisku swych ramion. Ich usta lekko się muskały.
Stałem jak wbity w ziemię kołek, bez możliwości poruszenia się.
Wypuściłem z ręki biały, przepiękny kwiat. Jakie w tamtym momencie miały znaczenie moje uczucia?
Chyba najmniejszego.
Poczułem, że stałem się pusty w środku. Zostałem tylko "skorupką" bez duszy. Bez serca.
Oparłem się o futrynę drzwi.
Czemu ja dalej patrzyłem na tę dwójkę? Dlaczego się po prostu nie oddaliłem, gdzie pieprz rośnie?
Moje łzy spływały po policzkach jakby bez końca. Zdeptałem biedną roślinkę leżącą na brudnej podłodze. Cholera, dlaczego każdy musiał wbić mi nóż w plecy?
Ruszyłem w stronę wyjścia z budynku i przeszedłem przez mały plac apelowy, kierując się do bramy.
Uciekłem ze szkoły, nie chcąc więcej cierpieć...

Ja: Maxio, mój biedaku.... T^T

Max: Maaaagdaaaaaaa!!! 😭

Ja: *Strzela mu z liścia w twarz* 😂

Max: A to za co?! 😢

Ja: Jestę jasnowidzę i fię, że niedługo będziesz najszczęśliwszym chłopakiem na świecie 😎

Max: WTF?! Ok...? ;-;

Miłość Nie WybieraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz