3. All the World's a Stage 1/2

496 63 62
                                    

  Następnego ranka mama obudziła mnie dość wcześnie. Pamiętając o wiadomości Franka z tamtej nocy, wziąłem z szafki nocnej telefon.

Gerard: Cześć, śpiochu. :P
Nawet nie dwie minuty później dostałem odpowiedź.

Frank: Jest kurwa ósma rano w SOBOTĘ.
Frank: Jeżeli twój dom nie stoi w płomieniach, albo nie ma końca świata, to nie chcę wiedzieć.
Gerard: To ty powiedziałeś, żebym napisał do ciebie rano.         
Frank: Ale nie o ósmej!
Frank: Okej, dobra. O której możemy się spotkać?

- Mamo! Jak długo będziesz potrzebować mnie dzisiaj w sklepie?- zawołałem na dół do mamy.
- Pewnie do około czwartej. A co?
- Chce się spotkać ze swoim chłopakiem!- Mikey krzyknął ze swojego pokoju. Usłyszałem jak moja mama śmieje się na dole.
- Mikey!- odburknąłem, po czym walnąłem pięścią w jego drzwi.- On nie jest moim chłopakiem. A skąd w ogóle wiesz, że się z nim spotykam?
Mikey otworzył lekko drzwi- Gadałeś przez sen.
Poczułem jak moje policzki stają się czerwone- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak!
- Chłopaki, zejdźcie już na dół, albo inaczej będziemy spóźnieni!- zawalała mama. Spojrzałem na Mikey’go przez szparę w jego drzwiach, zanim wróciłem do pokoju, żeby skończyć się ubierać. Odpisywałem Frankowi, kiedy schodziłem już na dół, jednocześnie próbując się nie wywalić.

Gerard: Kończę o czwartej. Spotkajmy się przy tym starym, nawiedzonym teatrze około czwartej dziesięć, hmm?
Frank: Okej. Do zobaczenia w takim razie. I przysięgam, że jeśli jeszcze raz kiedykolwiek napiszesz do mnie przed dwunastą, skończysz w rzece.
Gerard: :)

  Dojście do sklepu zajęło nam około dziesięciu minut. Mama otworzyła drzwi, a my zaczęliśmy wszystko sprzątać- układać płyty na swoje miejsce, czyścić wszystko. Kiedy skończyliśmy ja stanąłem za kasą, a mama zajęła się jaką papierkową robotą na tyłach sklepu. Mikey kręcił się gdzieś pomagając klientom i odbierając czasem dzwoniący telefon. Było naprawdę miło. Tak rodzinnie. Soboty zazwyczaj zaczynały się powoli, więc nie było za bardzo co robić. Około dwunastej zaczęło się robić bardziej tłoczno, a później będziemy mogli zrobić sobie przerwę na lunch.
  Zbliżał się już czas lunchu a ludzi było coraz mniej, dlatego też wziąłem telefon i zadecydowałem napisać do Franka. Było już po dwunastej, także byłem bezpieczny.

Gerard: Nadal śpisz?
Frank: Nie, już nie. Wygląda na to, że nie będę musiał się zabić.
Gerard: Nie zabiłbyś mnie.
Frank: Nie, prawdopodobnie nie. Za bardzo cię lubię. :)

Moje serce zabiło szybciej.

Frank: To miłe, mieć wreszcie przyjaciela.

Przyjaciela, ach tak.

Gerard: Tak, zgadzam się.
Frank: Więc, nadal jesteś w pracy?
Gerard: No, w zasadzie strasznie tu nudno. Nie zbyt dużo klientów aktualnie.
Frank: A tak w ogóle to gdzie pracujesz?
Gerard: Znasz może taki stary sklep muzyczny?
Frank: No, kojarzę. Tam pracujesz?
Gerard: Moja mama jest jego właścicielką.
Frank: To świetnie. Nudno tam, co?
Gerard: No, dlatego właśnie z tobą piszę. :P
Frank: Czekaj, mam lepszy pomysł.
Gerard: Jaki?

  Zaraz po tym Frank przestał odpisywać. Starałem się tym nie przejmować, ale w końcu sprawdzałem telefon prawie obsesyjnie co parę sekund, mając nadzieję, że może jednak napisał. Mikey, który był bardzo spostrzegawczym, wścibskim bratem, oczywiście zauważył co robię i podszedł do mnie aby stanąć zaraz obok.
- Sex-esemesujesz ze swoim chłopakiem?
- Mikey! On nie jest moim chłopakiem!- przewróciłem oczami rozdrażniony.
- Ah, tak. Czyli tylko ta rzecz w zdaniu ci przeszkadzała.
- Nie sex-esemesuję z nim!- syknąłem cichym tonem.
- Ale z nim esemesujesz?
- Może.- Mikey sprytnie przechwycił mój telefon.
- Hej, Mikey, nie..- Dzwoneczek przy drzwiach zadźwięczał, kiedy ktoś wszedł do środka, przerywając nasza małą sprzeczkę. Przechwyciłem telefon z  powrotem i schowałem go do kieszeni, posyłając Mikey’emu ostrzegawcze spojrzenie. Potem odwróciłem się, żeby powitać nowego klienta.
- Frank?!- wytrzeszczyłem oczy- C-co tu robisz?
- Pomyślałem, że mogę się tu trochę rozejrzeć.- uśmiechnął się. Trąciłem Mikey’go łokciem zanim zacząłby jeszcze wygłaszać jakieś sugestie.
- W zasadzie nie ma zbyt wielu ludzi, także rozejrzyj się ile tylko potrzebujesz.
  Naprawdę nie wiedziałem, co robić Powinienem go oprowadzić? A może lepiej zostawić? Teraz poszedł właśnie na drugi koniec sklepu. Mikey patrzył na mnie niedowierzająco.
- No idź z nim porozmawiać, idioto!- szepnął wściekle i wypchnął mnie z kąta w którym stałem.- Przeszedł całą tę drogę do sklepu, żeby się z tobą zobaczyć, przecież to wiesz. Nie będziesz teraz tu siedział i otwierał i zmykał buzi jak bez mózgowa ryba!
- Ale-ale co mam niby powiedzieć? Co mam robić?- wybełkotałem. Zaczynałem lekko panikować. Na razie tylko lekko.
  Praktycznie mogłem usłyszeć jak Mikey przewraca oczami.- Po prostu idź! Rozmawiaj o płytach, komiksach, o czymkolwiek. Po prostu coś mów!- popchnął mnie ostatni raz.
  Skierowałem się naprzód, a mój brzuch poruszył się nerwowo. Dlaczego to było o wiele trudniejsze niż gadanie z nim w szkole? Zgadywałem, że to po prostu było niespodziewane.
- Boo!- głos pojawił się tuż obok mojego ucha, dwie ręce trzymały mnie za ramiona. Nie krzyczałem. Nie krzyczałem jak mała dziewczynka. Odwróciłem się.- Frank!
Skrzyżował swoje ręce, po czym oparł się o półkę uśmiechając się zadziornie.
- Łatwo cię przestraszyć.
- Wcale, że nie.- odpowiedziałem zirytowany.- Co tak właściwie tu robisz?
- Ratuję cię.
Nie czerwień się, nie czerwień się, kurwa nie czerwień się. Złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę drzwi.
- Zaczekaj. Co? Frank, co ty..- zatrzymałem go- Frank, muszę jeszcze pracować. To tylko jeszcze parę godzin. Mama mnie zabije jeśli teraz wyjdę.
  Spojrzał na mnie dużymi okrągłymi oczami.- No dawaj, Gerard.- zrobił kwaśną minę- Nudzisz się, ja się nudzę.. Wezmę całą winę na siebie, obiecuję.
  Westchnąłem, topiąc się pod jego delikatnym spojrzeniem.- Okej, pójdę. Tylko pozwól mi powiedzieć bratu, będzie musiał nas kryć.

  Frank puścił moje ramię, a ja poszedłem na tyły znaleźć Mikey’go.
- Więc, jak poszło?- uśmiechał się znacząco.
- Wychodzę z nim teraz. Będziesz nas krył, prawda?
- Tylko wtedy, jeśli obiecujesz, że go pocałujesz.
- Mikey!- spojrzałem przez swoje ramię, mając nadzieję, że Frank nie miał, aż tak dobrego słuchu.
- Okej, dobra! Będę was krył. No idź już na swoją romantyczną ucieczkę ze swoim chłopakiem.
- On nie jest..
-  No idź już!- zaśmiał się Mikey. Uśmiechnąłem się i wróciłem do Franka.
- Okej, chodźmy.
- No kurwa, nareszcie!- uśmiechnął się i otworzył drzwi.

* * *
  W końcu poszliśmy do starego, nawiedzonego teatru, tam, gdzie planowaliśmy się najpierw spotkać. Zawahałem się, kiedy Frank  zaczął iść na tyły starego budynku.
- Chcesz tam wejść?- spytałem.
- No. A co? Za bardzo się boisz, żeby wejść tu ze mną?- drażnił się ze mną, uśmiechając się, kiedy jego oczy zabłyszczały figlarnie.
- Tak!- co z tego, że wyglądałem, jak kompletny idiota przy Franku. Kochałem horrory, oczywiście, ale to były tylko filmy. Mogłem to wytrzymać. Ale kiedy chodziło o stare, nawiedzone miejsca, gdzie na pewno straszy, nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Nie wejdę tam.
  Frank podszedł z powrotem do mnie i popatrzył się zdeterminowanym wzrokiem. Nie podobało mi się to, gdzie ta rozmowa zmierzała.
- Och, daj spokój, Gee. To tylko stary teatr. Nie jest nawiedzony, obiecuję.
- Nie. Nigdy mnie tam nie zaciągniesz.- pokiwałem głową na potwierdzenie swoich słów.
  Frank przybliżył się i złapał mnie za rękę, poruszając prosząco rzęsami.- Ochronię cię.
  Robił to celowo. Na pewno robił to celowo. Jego usta były w niewielkiej odległości od moich, dlatego musiałem przez cały czas starać się, aby nie zmniejszyć tego dystansu. Kurwa, jebanie przystojne punki i ich głupie kolczyki w wardze.
- Prooooszę, Gerard?- ścisnął moją dłoń mocniej.
- Nienawidzę cię.- jęknąłem- Dobra, pójdę z tobą do tego strasznego teatru przeznaczenia.
  Frank od razu szeroko się uśmiechnął i przesunął bliżej swoje ciało, oplatając moją szyję rękoma.
- Dlaczego w ogóle tak strasznie chcesz tam iść?- spytałem, kiedy w końcu się ode mnie odsunął.
- Nikt nigdy nie chciał ze mną tam pójść, a ja nie zamierzałem iść tam sam.- wzruszył ramionami.
- Więc nie wiesz co jest w środku?
- Nie.- uśmiechnął się i pociągnął mnie za ramię.- Ale to właśnie jest ta najlepsza część.

* * *
- Nienawidzę cię. Wspomniałem już, że cię nienawidzę?
- Zamknij się, kochasz mnie.
  Na tyłach budynku znajdowały się drzwi, dziwne, że były już otwarte. Nie szeroko otwarte, ale kłódka i łańcuchy były ewidentnie już kiedyś otwierane. W środku teatru było ciemno, chyba też przez to, że wszystkie okna były pozabijane deskami. Ten brak świateł sprawiał, że było tu na prawdę ciemno, choć dochodziła dopiero trzynasta. Nie widziałem nic przed sobą i podskakiwałem, kiedy usłyszałem każdy najmniejszy dźwięk. Co chwila ściskałem dłoń Franka. Ten tylko cicho się zaśmiewał.
- Zobaczmy, czy światła jeszcze działają.- powiedział, kiedy się zatrzymaliśmy, zapewne przy czymś, gdzie były jakiekolwiek włączniki.
- To antyczne miejsce. Nie ma szans, żeby działały.
- Nie zaszkodzi spróbować.
  Zanim zdążyłem go zatrzymać, nacisnął już duży czerwony przycisk. Musiałem zasłonić oczy, kiedy światła nagle włączyły się ze wszystkich storn. Kiedy było już wystarczająco bezpiecznie, aby znów otworzyć oczy, zobaczyłem jak Frank patrzy się na coś w zdumieniu. Skierowałem wzrok za jego spojrzeniem. Przed nami była wielka scena. Taka z tymi wszystkimi światłami i ogromną, czerwoną satynową kurtyną.
  Złapałem Franka za rękę ponownie. Z tym, że teraz już nie ze strachu.
- Tu jest cudownie…- szepnąłem.
- Widzisz? Tu nie straszy.- zaśmiał się Frank.
  Puściłem jego dłoń, kiedy zaczęliśmy iść przez rząd ponumerowanych, czerwonych siedzeń w drodze do sceny. Dlaczego to miejsce miałoby być nawiedzone? Było piękne. Ale jakim kurwa sposobem działały jeszcze światła?
  Doszliśmy do sceny i wspięliśmy się na nią.
- Śpiewaj, Gerard!- Frank zaśmiał się i popchnął mnie na środek sceny. Zaśmiałem się razem z nim, ale pokręciłem głową w zaprzeczeniu.
- Może innym razem.
- Więc będzie jeszcze następny raz?- zapytał, a jego oczy błyszczały z nadzieją.
- Dlaczego nie?- powiedziałem.- Skoro tu nie straszy, nie mam nic przeciwko, żeby tu wrócić.
Frank się uśmiechnął.- A może by tak wrócić tu wieczorem i przespać się tu?
Zbladłem.- Przespać się tu? W nocy?
Frank podszedł bliżej mnie.- Jak powiedziałem ci wcześniej, ochronię cię.
- Naprawdę nie sądzę, żebyśmy powinni..
- Zmuszę cię żebyś został tu ze mną na noc! Nie możesz temu odmówić …
Patrzyłem na niego zaszokowany- Ale to niesprawiedliwe!
- Później możesz zmusić mnie, żebym cokolwiek zrobił.- zaoferował.- A tak w ogóle to zmuszę cię, żebyś pocałował Jamesa.
- Jamesa?! Ale ja nie jestem..
- Gejem? Oczywiście, że jesteś. Powiedziałeś mi to wczoraj.
- Co?
Wyciągnął przed siebie dłoń.- Miło cię poznać, Batmanie. Jestem Frankenstein.

Pretentious Little Punks With Lip Rings || frerard PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz