5. Parząc kawę

17.1K 1.1K 115
                                    

Następny dzień upłynął mi bardzo pracowicie. Wprawdzie głównie na parzeniu kawy i dostosowywaniu ustawień aparatów do potrzeb Teo, ale za to nie miałam ani minuty, żeby się nad sobą poużalać. A około trzynastej, gdy przyszła pora na lunch i na przerwę w pracy, zadzwoniła moja matka.

– Mam świetne wieści, znalazłam ci mieszkanie na ulicy niedaleko Carlo Goldoni, z dwoma pokojami – powiedziała bez wstępów swoją kiepską polszczyzną z mocnym włoskim akcentem. – Będziesz mogła w jednym z nich urządzić tę swoją... no...

– Ciemnię – podpowiedziałam, idąc plątaniną korytarzy w stronę bufetu, który wedle wskazówek Teo znajdował się gdzieś na parterze. Gdzie dokładnie, nie miałam pojęcia, ale zamierzałam dowiedzieć się po drodze. – To się nazywa ciemnia.

– No widzisz, znowu poznałam jakieś nowe słówko po polsku – ucieszyła się mama.

Przełknęłam odpowiedź, że gdyby częściej rozmawiała ze mną i z tatą, znałaby ich mnóstwo, a tak musiała się ograniczyć głównie do „beznadziejna matka" i „niewierna żona". Zamiast tego postanowiłam skoncentrować się na rozmowie i dotarciu do bufetu, zwłaszcza że nigdy nie miałam dobrej podzielności uwagi.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedziałam, poniewczasie przypominając sobie, że matka słyszała ode mnie te słowa cały czas. Je na pewno poznała po polsku doskonale. – To znaczy... jestem tu od wczoraj, naprawdę muszę już szukać mieszkania?

– Szkoda pieniędzy na hotel, Sasha. – Byłam pewna, że właśnie tak matka wyobrażała sobie moje imię. Zresztą powoli zaczynałam do niego przywykać. – Im wcześniej się przeprowadzisz, tym więcej zaoszczędzisz. Wiem, ile zarabiasz i gwarantuję, że będzie cię na to stać. Nie mogę przyjechać do Mediolanu, bo jutro wcześnie rano mam ważne spotkanie w Chicago, ale na pewno sama sobie poradzisz, podam ci tylko adres i nazwisko właścicielki. Zresztą będę we Włoszech w przyszłym miesiącu, bo obiecałam się z kimś spotkać, więc wtedy się zobaczymy.

Żołądek w jednej chwili związał mi się w supeł i nagle odechciało mi się jeść, chociaż od rana byłam tylko na jednym kubku kawy. Miałam ambiwalentne uczucia, myśląc o przyjeździe matki do Mediolanu. W zasadzie powinno mi to być obojętne, ale jakoś... jednak nie było.

Przecież to jednak, mimo wszystko, była moja matka.

– Zaczekaj chwilkę, dobrze? – Zatrzymałam się pod recepcją i uśmiechnęłam do śmiertelnie znudzonej Bianki. Ty razem miała oczy pomalowane na granatowo i ciemnoczerwoną szminkę na ustach, co mocno odcinało się od jej jasnej skóry. Wyglądała... jak nieco bardziej kolorowy wampir. – Bianca, wiesz, jak dojść do kafeterii?

– Jasne. Idź w lewo, korytarzem do końca, a potem w podwójne drzwi po prawej. Tam jest nasz bufet – wyjaśniła, wskazując mi odpowiednią drogę. – A jeśli mogę coś doradzić, zamów sobie risotto. Nasz kucharz, Luigi, przyrządza je po prostu genialnie.

Poprzedniego wieczoru spędziłam kilka minut na Internecie i wiedziałam już, że tutejsze risotto to jedna z potraw, których w Mediolanie należało spróbować, więc tylko kiwnęłam głową i podziękowałam za radę, po czym ruszyłam w dalszą drogę. A potem wróciłam do rozmowy z matką.

– Ja też mogłam ci powiedzieć, jak dojść do bufetu. – Usłyszałam jej pełen przekąsu głos. – Znam siedzibę di Volpe jak własną kieszeń.

– Domyślam się – odparłam tym samym tonem. – Caterina pokazywała mi wczoraj twoje zdjęcia z pewnej sesji zdjęciowej. Takiej z czarnym pudlem.

Matka prychnęła, bagatelizując sprawę. Byłam prawie pewna, że dlatego, iż wcale nie chciała, bym dowiedziała się więcej o jej przeszłości. W końcu była skryta chyba nawet bardziej ode mnie. Ale to było zrozumiałe; w końcu ja miałam normalne życie, podczas gdy ona była przyzwyczajona do życia na świeczniku. To musiało ją nauczyć ukrywać prywatne sprawy lepiej ode mnie.

Negatyw szczęścia | JUŻ W SPRZEDAŻY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz