Weekend spędziłam bardzo pracowicie i wcale nie czułam się wypoczęta, gdy w poniedziałek wczesnym rankiem musiałam się zerwać z łóżka, by pospieszyć do pracy. Choć może miało to również coś wspólnego z nieprzespaną nocą, jaką miałam za sobą.
W sobotę pospiesznie, z przytupem wręcz przeprowadziłam się do dwupokojowego, ładnego mieszkania na corso Indipendenza i niemal natychmiast tego pożałowałam. Ulica, w ciągu dnia tak spokojna, okazała się ożywać w nocy, a ponieważ okna sypialni wychodziły właśnie na tę stronę, nawet przez zamknięte okno słyszałam klaksony i podniesione ludzkie głosy. A trzeba dodać, że przy duchocie, jaka panowała w nocy, nie sposób było trzymać okno zamknięte.
Mieszkanie było bardzo ładne, to prawda, ale podejrzewałam, że minie sporo czasu, zanim przyzwyczaję się do nocnego ruchu na ulicy, przy której mieszkałam. Trochę mnie to irytowało, ale cóż, nie było odwrotu, bo zdążyłam już kupić część rzeczy potrzebnych mi do urządzenia ciemni, podpisać umowę i zapłacić sympatycznej właścicielce mieszkania z góry za pierwszy miesiąc pobytu.
Uznałam, że musiałam przywyknąć, i pierwszym skutkiem takiego myślenia były dwie nieprzespane noce i drzemki, jakie odbywałam w ciągu dnia, żeby w poniedziałek nie wyglądać jak zombie. Corso Indipendenza przerosła moje najśmielsze oczekiwania!
W piątek w barze bawiłam się całkiem nieźle i nawet nie odbiło się to na sobotniej lekcji włoskiego. Lekcje też mi się spodobały, choć idąc na nie, byłam jak najgorszej myśli. W końcu przez lata żyłam w przeświadczeniu, że włoski nigdy mi się nie spodoba, choćby tylko dlatego, że był to rodzimy język mojej matki. Tymczasem kobieta, która nas uczyła – Włoszka, która ostatnie osiem lat spędziła w Londynie i dopiero niedawno wróciła do ojczyzny, by założyć niewielką szkołę językową – okazała się bardzo miła i wesoła, a nieduża grupa, do której mnie przydzielono – dosyć ciekawa. Była w niej jedna staruszka, z pochodzenia Francuzka, która niedawno wyszła za mąż i przeprowadziła się do Mediolanu, a na lekcje włoskiego zapisała się, żeby się nie nudzić; młoda kelnerka z Czech, która zamierzała zatrudnić się tu na stałe; nastolatka z Niemiec, której rodzice przeprowadzili się do Mediolanu do pracy, zabierając ją ze sobą; początkujący kucharz z Anglii, który zamierzał zrobić w Mediolanie karierę; i wreszcie, ku mojej wielkiej radości, student turystyki w moim wieku, pochodzący z Polski, który po poznaniu podstaw włoskiego zamierzał zatrudnić się w okolicy w biurze podróży. Nic dziwnego, że natychmiast poznałam się z owym Polakiem, niejakim Danielem, i jego obdarzyłam największą sympatią. Zwłaszcza że był to całkiem ładny chłopak o dużym poczuciu humoru i widać było, że chętnie zawarł ze mną znajomość.
Grupa była więc niezwykle zróżnicowana i przede wszystkim bardzo niecodzienna; tym bardziej miałam co do tych lekcji dobre przeczucia. Podejrzewałam, że z tak różniącymi się od siebie ludźmi nie sposób się będzie nudzić.
Włoski i urządzanie mojej nowej ciemni zajęło mi weekend tak dokładnie, że nie miałam nawet czasu się nudzić. W rezultacie, kiedy w poniedziałek o siódmej rano stawiłam się w studiu Teo, podekscytowana i nie mogąc już doczekać się rozpoczęcia sesji fotograficznej ze znaną modelką (to znaczy, podobno znaną – bo prawdę mówiąc, ciągle nie miałam o tym pojęcia i w meandrach modowego biznesu nadal się gubiłam), złapałam się na tym, że wcześniej nie miałam nawet czasu się nad tym porządnie zastanowić. Ani pomartwić. Ani poekscytować.
Wobec tego ekscytowałam się w poniedziałek od siódmej rano także za te poprzednie dni.
O ósmej wszystko było już gotowe i dopięte na ostatni guzik, i w rezultacie czekaliśmy jeszcze tylko na główną gwiazdę. Teo chodził niecierpliwie po pracowni z jednego kąta w drugi, Chiara rozmawiała o czymś w kącie z Marcello, a ja po raz setny sprawdzałam sprzęt, dopóki nie podszedł do mnie Vittore. Oczywiście już po tym, jak tysięczny raz upewnił się, że z kreacjami na ten dzień wszystko było w porządku.
CZYTASZ
Negatyw szczęścia | JUŻ W SPRZEDAŻY!
RomancePrzez obiektyw aparatu wszystko wydaje się prostsze. Prostsze od prawdziwego życia. Sasza przekonuje się o tym dobitnie, gdy dzięki protekcji matki dostaje posadę asystentki fotografa w pewnym znanym domu mody w Mediolanie. Bez znajomości włoskiego...