Rozdział 11

232 20 13
                                    

Nie otwierając oczu przewracam się na drugi bok. Może jeśli zignoruje dzisiejszy dzień to on zignoruje mnie.

Dzisiaj jest Dzień Wizyt. Wolałem nie zastanawiać się nad tym zbyt często, ale teraz muszę. Czy zobaczę znów rodziców? Jeśli tak, to co mi powiedzą? Co ja im powiem?

Biorę głęboki wdech i przez chwile zatrzymuje powietrze w płucach. Usiłuje nie myśleć jeszcze przez chwilę. Wsłuchuje się w dźwięki dookoła. Szelest ubrań. Kroki. Chrząknięcie. Przyciszone głosy.

Płuca mnie palą, wiem, że jeśli nie zaczerpne powietrza to się udusze. Z rezygnacją robię wdech i otwieram oczy.

Większość osób już nie śpi, jednak Molly dalej chrapie na materacu metr ode mnie. Wolałbym żeby leżała trochę dalej.

Podnoszę się i wyciągam spod łóżka świeże ubranie. Czuje się zupełnie jak w dzień Ceremonii Wyboru. Co założyć, żeby pasować do Nieustraszoności, ale nie obrazić rodziców?

Kręce głową. Mogę się ubrać jak chce. Jestem Nieustraszonym. Zresztą nawet nie wiem czy rodzice mnie odwiedzą.

Decyduje się na prosty, czarny T-shirt i ciemne dżinsy.

- Cześć - słyszę głos za plecami.

- Cześć, Drew - odwracam się. - Idziemy na śniadanie czy czekamy chcesz koniecznie czekać na Molly?

Chłopak wzrusza ramionami. Czyli śniadanie.

Wychodzimy z sypialni i kierujemy się na stołówkę. Jeśli będziemy mieli szczęście kolejka będzie mniejsza niż zwykle.

Biorę dwa tosty z serem i szynką, na dokładkę muffina czekoladowego i kawę. Drew bierze podobną porcję, tylko składającą się z trzech tostów i dwóch muffinów. Grubas.

Siadamy przy pierwszym lepszym stole. Wgryzam się w tosta bez większego entuzjazmu.

- Myślisz, że przyjdą? - pyta Drew.

Wzruszam ramionami.

- Nie wiem. Nikt nigdy nie wie. Chyba lepiej się nie zastanawiać.

Chłopak chwilę się zastanawia, a potem, bez ostrzeżenia wpycha sobie pierwszego tosta w całości do ust.

- Dobrze się czujesz? - pytam.

- Skoło...łepiej sie...ne zastanwiac...-przełyka - to zamierzam się zająć jedzeniem.

Trochę ketchupu spada mu na spodnie. Wybucham śmiechem. Drew przez chwile wygląda na zaniepokojonego ale potem zaczyna cicho rechotać. Lepsze to niż kilkutygoniowa depresja.

Z niepokojem rozglądam się po Jamie. Nigdzie nie widzę twarzy rodziców- ani własnych, ani Drew lub Molly.

- Nie musimy tu sterczeć jak idioci - mówi dziewczyna. - Możemy wrócić do sypialni albo...

- Tam! - wołam. Przez tłum Nieustraszonych przeciskają się dwie niesamowicie znajome postacie - wysoki mężczyzna o krzaczastych brwiach i niska kobieta z rudymi włosami.

Nie zwracając uwagi na Molly i Drew biegne w ich stronę. Nie wołam bo wyglądałbym wtedy jak małe dziecko, które zgubiło się na pięć minut w supermarkecie.

- Mamo, tato - mamroczę tylko kiedy w końcu jestem obok nich.

- Peter! - woła mama, niemal piszczy i mocno mnie przytula. Ojciec klepie mnie po plecach.

- Ciesze się, że przyszliście - mówię. Przez chwilę nie poznaje własnego głosu - jest łagodniejszy, jakby ardziej szczery.

- My też się cieszymy - odpowiada mama. - Co u ciebie, opowiadaj jak ci się wiedzie, kaczorku.

Hayes ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz