Rozdział 6

235 25 22
                                    

W nocy nie mogę spać. Obraz Christiny wciąż mnie męczy, ale nie ze względu na samą Christine, ale na metody, które stosuje Eric. Nie da się ukryć że próbuje nas zastraszyć, żeby sprawdzić, kto jest słabszy.

Wtedy do głowy wpada mi myśl. Absolutnie wredna, nie da się ukryć. Eric stara się nas zastraszyć. A gdybym to ja spróbował zastraszać innych transferów? Gdyby niektórzy się załamali miałbym ułatwioną droge do pierwszego miejsca w rankingu.

Postanawiam zacząć odrazu. Tylko od czego? I od kogo? Edward. On bez wątpienia będzie sprawiać problemy. Dłuższą chwile zastanawiam się co by tu zrobić żeby ten typ się załamał. Bez skutku. Może powinienem zacząć od kogoś, kto szybciej się podda? Przychodzi mi do głowy Christina, ale wydaje mi się że po całym zajściu za szybko się pozbierała.

A Sztywna? Była pierwszym skoczkiem, co daje jej pewną przewage. Ale wydaje się taka krucha, jakby mógł ją porwać niby podmuch wiatru. Już trochę jej dokuczyłem na dachu. A gdyby tak przypomnieć jej gdzie jej miejsce. Nie w Nieustraszoności, ale w Altruizmie, u Sztywniaków.

Zerkam na zegarek. Pobudka będzie za jakieś czterdzieści minut. Cicho podnosze się i wkładam buty. Na palcach, tak żeby nikogo nie obudzić, podchodze do śpiącego Drew. Szturcham do jedną ręką, drugą zasłaniając usta.

- Drew, wstawaj - szepcze z naciskiem. Drew szeroko otwiera oczy, by następnie je zamknąć i ponownie otworzyć, tym razem spokojniej.

- Co jest?

- Masz jeszcze jakieś punkty? - pytam. Każdy z transferów dostaje określoną liczbe punktów do wydania. Część wydałem na porządne ubrania, a mając w pamięci postanowienie odnośnie tatuażu, nie chciałem wydawać punktów na głupoty.

Drew wydaje jakiś stłumiony odgłos na potwierdzenie.

- Idź do Jamy i przynieś mi czerwony spraj - mówie nie bawiąc się w grzeczności.

- Po co ci...

- Zobaczysz jak przyniesiesz.

Drew powoli kiwa głową i wstaje. Schyla się żeby wyjąć ubranie z szuflady pod łóżkiem. Odsuwam się od niego i po cichu wychodze z sypialni. Mam trochę czasu, więc moge spokojnie pójść do łazienki.

Biore prysznic, myje zęby, przeczesuje włosy. Kiedy wracam do sypialni, Drew i Molly czekają na mnie przy moim łóżku. Ze zdziwieniem stwierdzam że nikogo więcej nie ma w pokoju. Wole nie pytać, co zmusiło pozostałych do opuszczenia sypialni.

Drew podaje mi spraj. Wcześniej było zbyt ciemno, ale teraz wyraźnie widze czarno-niebieskie sińce, które zakrywają prawie całą twarz. Pamiątka po naszej wczorajszej walce.

- Gdzie Sztywna? - pytam nie podnosząc wzroku na któregokolwiek z towarzyszy. Czuje ukłucie żalu, na myśl o tym, jak bez skrupułów pobiłem kolege. Jeśli moge go tak nazwać.

- W łazience. W każdym razie przed chwilą tam była.

Podchodze do łóżka Tris. Odpakowuje spraj i klękam. Na ramie, poduszce i w poprzek materaca wypisuje jak największymi literami jedno słowo. "Sztywniaczka".

- Po co to? - pyta Drew.

- Potem wyjaśnie - rzucam bez namysłu. Molly i Drew kiwają głowami. To jest najlepsze. Właściwie nie wiedzą, czy rzeczywiście im to wyjaśnie, ale nie nalegają. I nigdy nie będą nalegać. Zrobią wszystko co im każe, nie zadając zbędnych pytań, a w każdym bądź razie nie żądając odpowiedzi.

Odwracam się i ide w strone własnego łóżka. Chowam spraj do szuflady i zaczynam ścielić łóżko. Drew i Molly idą za moim przykładem.

Kilka minut później, kiedy przetrzepuje poduszke, wraca Tris. Ma na sobie najzwyklejsze czrne spodnie i koszule w tym samym kolorze. Na pierwszy rzut oka widać, że urodziła się wśród Sztywniaków.

Dziewczyna podchodzi do swojego łóżka i zauważa napisy.

- Ładnie pomalowane - zauważam.

- Czy zrobiłam ci coś, o czym nie wiem? - pyta zdzierając prześcieradło z materaca - Może nie zauważyłeś, ale teraz jesteśmy w tej samej frakcji.

Uśmiecham się z przekąsem i jeszcze raz patrze na jej ubranie. Luźna, trochę za długa koszula skutecznie maskuje krągłości -typowo Sztywniackie podejście.

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz. - odpowiadam - A ty nigdy nie będziesz w tej samej frakcji co ja.

Tris kręci głową i ściąga poszewke z poduszki. Najwyraźniej uznała dyskusje za zakończoną. Chce coś jeszcze powiedzieć, ale wchodzi Albert, więc postanawiam przełożyć to na kiedy indziej.

Razem z Molly i Drew ide na trening. Szybko wyjaśniam im mój plan, nawet na nich nie patrząc. Zwłaszcza na Drew.

Kiedy widze rozpiske dzisiajszych walk nie wiem czy to szczęście, czy żart. Walcze z Tris. To będzie jej pierwsza walka, a wszyscy pewnie wiedzą, że nie może jej wygrać. Jest ode mnie o jakieś trzydzieści centymetrów niższa, ma ogólnie drobną budowe ciała. I jest dziewczyną. Ułatwia mi to pewnie złamanie jej ducha walki, ale to jakaś kpina. Naprawde mam ją pobić? W jej pierwszej walce.

Molly coś mówi, ale ja nawet nie udaje że jej słucham. Niech się dogada z Drew. Moje myśli wypełnia Sztywniaczka. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś się o tym dowiedział, ale zrobiło mi się jej naprawde żal.

Odganiam tę myśl. Nie mogę tak tego widzieć. Jest nowicjat, a ona stoi mi na drodze do pierwszego miejsca w rankingu. Nie ma się co przejmować.

Nawet nie zauważam, kiedy trening się zaczyna. O tym, że Molly walczy z Edwardem dowiaduje się, kiedy dziewczyna leży na ziemi ciężko dysząc.

Wchodzę na arene i patrze Tris w oczy. Wbrew sobie zauważam, że mają bardzo ładny odcień błękitu. Widze w nich zdenerwowanie, ale też determinacje. Czy ona naprawde wierzy, że ma jakieś szanse?

Uśmiecham się.

- Jak tam, Sztywniaczko? Wyglądasz, jakbyś się miała się rozpłakać. - kłamstwo. Wygląda jakby nie miała zamiaru nigdy uronić chodźby jednej łzy - Może będę dla ciebie łagodniejszy, jeśli się rozpłaczesz.

Tris zerka ponad moim ramieniem na Cztery i Erika.

- No, dalej, Sztywniaczko! Tylko jedna łezka. - próbuje ją sprowokować do jakiegoś nieprzemyślanego ruchu - Może trochę skamlania.

Zadziałało. Tris próbuje kopnąć mnie w bok, jestem jednak szybszy. Łapie ją za stopę i szarpie do przodu. Dziewczyna uderza plecami o podłogę.

- Przestań się z nią bawić - parska Eric zza moich pleców - Nie mam całego dnia.

W jednej chwili przestaje się uśmiechać. Nie chce tego robić, stwierdzam ze zdziwieniem. Nie chce bić Tris.

Dławie jednak to uczucie i mocno uderzam ją w szczękę. Sztywniaczka rzuca się w bok, znów uderzam. To dziwne, ale czuje się trochę, jakbym bił samego siebie.

Tris jest ode mnie zdecydwanie słabsza. Cały czas się odsuwa, stara się unikać ciosów, nawet nie próbuje atakować. Przełykam i mocno kopie ją w brzuch, chociaż najchętniej odwróciłbym się i zafundował to Erikowi. Dziewczyna się wywraca. Jestem potworem, czuje to. Kiedy podnosi się z ziemi zamiast jej pomóc chwytam ją za włosy i wale w nos, potem w żebra. Z nosa leci jej krew, żal chwyta mnie za serce. Popycham ją, znów upada.

W duszy proszę, żeby się nie podniosła, żeby walka się już skończyła, żebym nie musiał już tego robić. Ale ona znów wstaje. Jęcze w duchu i uderzam w bok. Zemdlej do cholery. Jednak zamiast stracić przytomność, Tris wali mnie w brzuch. Cicho jęcze i trzaskam ją w ucho płaską dłonią. Śmieje się pod nosem, chociaż wolałbym płakać...naprawde? Nie. Nie chce płakać. Chce wygrać i tyle. Znów kopie w bok.

- Dość - mówi w końcu Eric. Rozglądam się po sali. Czterego nie ma, musiał wyjść przed chwilą. Lider stoi pod ścianą i uśmiech się do mnie.

Odwzajemniam uśmiech, czując w głębi serca, że mam ochote złamać mu nos.

Hayes ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz