Rozdział 1

810 48 31
                                    

Kiedy tylko otwieram oczy wiem co mnie dzisiaj czeka. Ceremonia Wyboru. To właśnie dzisiaj zdecyduję o moim dalszym życiu. Przynajmniej teoretycznie. Tak naprawdę decyzję podjąłem już kilka tygodni temu. Zdecydowałem, że nie będę dłużej Prawym, opuszczę rodzinę, zmienie wszystko...

Nieustraszony. Taki od dzisiaj będę. Taki wynik wskazał mi Test Predyspozycji. I to do mnie pasuje.

Powoli zwlekam się z łóżka. Jeśli mam zmienić wszystko, to najlepiej zacząć od swojego wyglądu. Biorę prysznic, myję zęby, czeszę włosy i staję przed szafą. Mam trochę ułatwioną sprawę, bo moja tymczasowa frakcja ubiera się na czarno-biało, ze względu na prawdę, którą "jak wszystko inne występuje w dwóch kolorach- czarnym i białym". Nieustraszeni noszą ciemne ubrania, więc jeśli pominę biały, może będę się czuł i wyglądał jak jeden z nich.

Powinienem założyć coś eleganckiego. Ale kogo to właściwie będzie obchodzić? Nie mogę wkroczyć do siedziby Nieustraszonych, mojej nowej frakcji, w białym garniturze. Mam wrażenie że wtedy będę dosłownie świecił w ciemności.

Zakładam czarny T-shirt, luźe czarne dżinsy i czarne sportowe buty. Przez chwilę patrze na swoje odbicie. Taki będę. Już jutro.Za tydzień. Zawsze.

Ale wiem że narazie jestem Prawym i nie mogę wyjść na ulicę cały na czarno. Wzdycham i narzucam na siebie białą bluzę.Łatwo mi będzie później ją wyrzucić, może jeszcze po drodze do siedziby Nieustraszonych.

Jeszcze raz patrze w lustro, ostatni raz rozglądam się po pokoju. A potem poprostu wychodzę. Nie będę tęsknił za durnym pokojem.

W kuchni spotykam się z matką i ojcem. Nie wiedzą że dzisiaj do domu wrócą sami, bez syna. Mogę udawać, wmawiać sobie i innym że niebędzie mi niczego brakowało. Ale rodzina to rodzina. Za nimi będę tęskinił.

Czasami.Rzadko.Chyba.

Śniadanie zjadamy w milczeniu. Wiem że chociaż nie mają pewności, wiedzą co mogę dzisiaj zrobić. I boją się tego. Masz być Nieustraszony, przypominam sobie. Ale jeszcze jestem Prawym. I ja też się boję.

Na Ceremonię wyboru jedziemy autobusem. Dzisiaj wszyscy jadą do Bazy. Nie muszą, ale warto to chyba zobaczyć. A przynajmniej większość ludzi tak uważa. Osobiście nie widzę nic ciekawego w tłumie szesnastolatków, jednych spokojnych, drugich trzęsących się ze strachu, którzy po kolei wychodzą na środek sali, rozcinają sobie nożem rękę i upuszczają kilka kropel krwii do jednej z pięciu mis. Nuda. No, chyba że jest się jednym z tych szesnastolatków. Tak jak ja.

Autobus się zatrzymuje, wysiadamy. Próbujemy rozmawiać, ale to trudne, kiedy zawsze trzeba mówić prawdę, nie można rozmawiać o wynikach testu i wyborze, a jedynymi tematami, które przychodzą ci do głowy jest Ceremonia Wyboru i Test Predyspozycji.

Wczoraj, po drodze do szkoły, rozmawiałem z przyjaciółmi, ale dzisiaj nie wołam Molly i Drew kiedy widzę ich na drugim końcu autobusu. Chcę zostać z rodziną. Chwilowo.

Wchodzimy do budynku Bazy, wsiadamy do windy. Zdawkowo witam się z Christiną i Albertem, którzy jeszcze wczoraj byli ze mną w jednej klasie, a potem znów zapada cisza. Kiedy docieramy do drzwi sali na dwudziestym piętrze żegnam się z rodzicami.

- Do zobaczenia kochanie - matka cmoka mnie w policzek.

- Powodzenia - ojciec stara się ukryć swój niepokój.

Jestem w stanie tylko kiwnąć głową i mruknąć coś niewyraźnie.

Odwracam się i ustawiam pomiędzy jakimiś dwoma osobami, których nie poznaje. Staram się nie myśleć. Gapię się na Marcusa Eatona, przywódcy Altruizmu, który wygłasza jakieś przemówienie o "demokratycznej filozofii" czy czymś takim. Potem patrze jak pierwsza osoba wyczytana przez Marcusa dokonuje wyboru, a po niej następna i następna. Dwóch Serdecznych, Erudytka, Sztywniak, Nieustraszony, Prawy, Nieustraszony... i tak dalej. Większość wybiera frakcje z której pochodzi, niektórzy się przenoszą.

- Hayes Peter.

Cały sztywnieję. Już czas. Staram się iść pewnym krokiem. Nie zastanawiam się nad tym co robie. Podchodzę do Marcusa, biorę nóż i... zerkam na rodziców. Cholera. Ich twarze są napięte, wyczekujące. Poruszam lekko ustami, jakbym chciał powiedzieć przepraszam. Mam nadzieje że nikt tego nie zauważył.

Następnie rozcinam sobie rękę, a krew kapie na rozrzażone węgle Nieustraszonych. Klamka zapadła.

Mogę wyrzucić białą bluzę.

Cześć.
To jest co prawda moje pierwsze opowiadanie, ale absolutnie nie proszę Was o wyrozumiałość. Opowiadanie będzie poprawiane, ale konstruktywna krytyka i szczera opinia są mile widziane.
Dzięki.

Hayes ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz