Rozdział 37 Zostaliśmy sami.

7.9K 618 1K
                                    

Aaron:

— Hollow rusz tu swoją seksowną dupę i dołącz do nas — krzyknął, z zatłoczone kuchni Eric, a ja już z salonu wiedziałem, że jest pod wpływem.

Przewróciłem oczami i niechlujnie podniosłem się, z kanapy, wcześniej przepraszając dziewczynę, która siedziała mi na kolanach. Tak myślę, że miała na imię Sophia. Poruszałem się po salonie dosyć ostrożnie, bo prawie na każdym kroku mogło nadepnąć się na jakąś pijaną osobę leżącą na podłodze. Przeskoczyłem przez ostatnią osobę, pokonując tym samym ów tor przeszkód i wszedłem do kuchni, w której stał już mój stary przyjaciel Eric, w towarzystwie swoich wiernych kumpli, paląc skręta.

— Masz — powiedział przyjaciel, podając mi owego skręta.

Odmówiłem gestem głowy, co spotkało się z jego prychnięciem. Zaciągnął się narkotykiem, a żarząca się końcówka zaskwierczała.

— Święty się robisz Hollow — sarknął Mike, czyli najlepszy przyjaciel Erica.

— Raczej mądrzejszy — odpowiedziałem, podchodząc do kranu i nalewając sobie do szklanki wodę.

— Uważaj lepiej na słowa, chyba nie chcesz powtórki z rozrywki, co? — dogryzł mi Eric, a pozostała trójka jego przyjaciół wymieniła ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. — Tak myślałem — uśmiechnął się cwanie i poklepał mnie po policzku.

Na wspomnienie wydarzeń sprzed lat, aż zaświerzbił mnie tatuaż wyryty na moim torsie.

— Przestań stroić fochy i zajaraj z nami — powiedział ostrzej Eric.

— Bastuję.

— Co jest z tobą stary? — zapytał Mike, czyli najlepszy przyjaciel Erica. — Od kiedy tu przyjechałeś, zachowujesz się, tak jakby ktoś ci zabił chomika — sarknął, na co reszta gruby zaniosła się śmiechem.

— Może dlatego, że ja nie chcę tu być — podsunąłem cicho.

— Nikt cię tu nie trzyma — zaprotestował Mike, a ja wtedy wymieniłem z Ericem spojrzenie.

— Wiem — odpowiedziałem, chociaż prawda wyglądała inaczej.

Następna kolejka ruszyła, towar opuszczał jednego i był przekazywany do drugiego. Za każdym razem odmawiałem, ale przebywanie w pomieszczeniu, którego powietrze, jest przesiąknięte ziołem, jest jak zamknięcie się w małym pokoju, w którym ulatnia się gaz i dla którego wystarczy jedynie mała iskierka, aby puścić z dymem wszystko, w tym moje życie.

Tak żyłem kiedyś, nie było imprezy bez alkoholu, zioła, mety, tabletek i innego gówna, które w siebie wciskałem. Nie było dnia, w którym nie zataczałem się ledwo żywy do domu. Nie było dnia, w którym nie widziałem, jak ojciec na mnie patrzy-widział, we mnie tylko swoją porażkę. Zawsze się zastanawiałem, nad tym, jak by wyglądało moje życie, gdybym nie spotkał Erica. Jak bym skończył? Czy byłbym jednym z tych idealnych dzieci, przynoszących same dobre oceny, nie wdawałbym się w bójki i był przykładnym chłopakiem, narzeczonym, a potem mężem? Czy skończyłbym gdzieś tam sam, za kontenerem z kulką pomiędzy oczami? Może i tak byłoby lepiej, może tak nie doprowadziłbym, do czego doprowadziłem.

— Ludzie znacie jakąś Sky?

Odezwał się jakiś głos, a ja otrząsnąłem się ze wspomnień, tylko ze względu, na imię, którego nikt nie miał prawa znać. Odepchnąłem się od blatu i podszedłem do Erica, który wyrwał jakiemuś blondynowi mój telefon.

— Oh, Sky, witaj ponownie — wybełkotał Eric do telefonu.

— Eric, oddaj — powiedziałem, ale brunet jedynie zbył mnie machnięciem ręki. — Oddaj mi ten cholerny telefon.

Moje NieboOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz