- Zdejmij spodnie. - Usłyszał Sherlock zaraz po przekroczeniu progu salonu.
John zdjął właśnie z siebie przesiąknięty wilgocią sweter, który następnie rozłożył na oparciu swojego fotela. Przykucnął potem przy kominku i zabrał się za rozpalanie ognia, który po chwili zapłonął jasno, dając przyjemne ciepło. Odwrócił się do Sherlocka, który stał w bezruchu wpatrzony w jego kraciastą koszulę, która przez wilgoć ciasno przylegała do skóry.
- Pomóc ci? - zapytał John, a gdy Sherlock skinął nieznacznie głową, podszedł i ściągnął z niego płaszcz. - Zdejmij spodnie i usiądź tutaj - polecił, przestawiając jedno z krzeseł koło kominka. Detektyw pochylił się, krzywiąc nieznacznie przy opuszczaniu spodni, co nie umknęło uwadze lekarza. - Czekaj, z tym też ci pomogę.
- Dam sobie radę John, to nic takiego - chciał go uspokoić, jednak John już schylił się po dolną część garderoby i delikatnym pchnięciem skierował go na krzesło.
- Powinieneś był mi powiedzieć o swoim "niczym" kiedy wsiadaliśmy do taksówki. Mogliśmy pojechać do przychodni, w której pracuje. Była dużo bliżej.
- Jesteś medykiem wojskowym. Radziłeś sobie w warunkach polowych, to w warunkach domowych tym bardziej nie będziesz miał problemów. Poza tym, czemu jakiś lekarz miałby opatrywać moje rany skoro mam ciebie. - Posłał mu delikatny uśmiech, na który jednak nie dostał odpowiedzi.
Kiedy John ściągnął z Sherlocka marynarkę, jego oczom ukazała się ogromna plama barwiąca białą tkaninę koszuli na głęboką czerwień. Bez słowa kucnął przed swoim pacjentem i zaczął rozpinać rządek białych guziczków.
- John mogę sam to-
- Nie, nie możesz - przerwał mu z kiepsko skrywaną złością. - Bark ci intensywnie krwawi, więc ogranicz ruchy do minimum. Prawdopodobnie będę też musiał cię szyć... Masz szczęście, że ostatnio uzupełniłem naszą apteczkę - dodał patrząc na Sherlocka z wyrzutem.
Zdjął delikatnie klejącą się do bladej skóry koszulę i otworzył pudełko oznaczone czerwonym krzyżykiem. Stanął za Sherlockiem i zaczął ostrożnie oczyszczać mu ranę na barku z opiłków rdzy. Było to dość rozległe, szarpane cięcie, na szczęście tylko z pozoru wyglądające na groźne. Mimo to, potrzebnych było aż osiem szwów, które John założył po uprzednim podaniu znieczulenia miejscowego i niezbędnych leków. Gdy skończył, nakleił na ranę opatrunek ochronny i kucnął przed Sherlockiem ze środkiem odkażającym. Polał nim rozległe zadrapania na udzie, które w kilka sekund pokryły się krwistej barwy pianą. Sherlock syknął, odruchowo odsuwając nogę i spojrzał z wyrzutem na klęczącego przed nim lekarza.
- Skończyłeś? - zapytał, patrząc nieufnie na buteleczkę w jego dłoni.
- Jeszcze chwilę - odparł osuszając mu skórę gazą. - Jak skończę nie wolno ci będzie moczyć opatrunków, więc możesz się dziś co najwyżej przetrzeć mokrym ręcznikiem. Zadrapania na nodze nie są groźne, ale z pewnością będziesz miał sporego siniaka. Znieczulenie, które ci podałem powinno odpuścić za jakieś 2-3 godziny, więc lepiej połóż się wcześniej spać... Słuchasz mnie? - zapytał patrząc na niego podejrzliwie.
- Tak... mokry ręcznik... coś tam, coś tam... - powiedział półprzytomnie wpatrzony w płomienie tańczące w kominku, opierając brodę o piramidkę ze złożonych palców.
John dobrze znał ten stan. Westchnął tylko i skończył zakładać opatrunek. Okrył Sherlocka kocem i zostawił w spokoju, zamkniętego w jego ulubionym miejscu - pałacu pamięci.
Zdążył posprzątać, uspokoić zmartwioną stanem Sherlocka panią Hudson, a następnie z jej pomocą uprać zakrwawione ubrania, wziąć prysznic i zrobić herbaty zanim Sherlock ocknął się ze swojego transu. Podał mu jego kubek z gorącym naparem i usiadł w fotelu ze swoim. Porozmawiali jeszcze chwile przy cichych trzaskach dogasającego ognia o niczym konkretnym i koło północy rozeszli się do swoich sypialni.
"To było intensywne. W życiu bym nie pomyślał, że usłyszę od Sherlocka takie słowa. Nie mówiąc już o tym, że powiedział je do mnie. Dawno mnie tak nie zaskoczył i wiem, że w tamtej chwili powinno mnie to było przerazić, ale zamiast tego... ucieszyłem się? To chyba najlepsze określenie, patrząc na to, że z trudem powstrzymywałem się od uśmiechania jak idiota, będąc na sali pełnej ludzi. Nawet teraz jak o tym myślę, czuję jak unoszą mi się kąciki ust. Jednak, co ważniejsze, pojawia się pytanie. Czy będę w stanie odwzajemnić jego uczucia?
Jakby na to nie patrzeć Greg ma rację, boję się. Boję się stracić Sherlocka jako przyjaciela. Bo co jeśli nam nie wyjdzie? Jeśli okaże się, że nigdy nie powinniśmy byli przekraczać granicy? Sherlock jest niesamowitą osobą i jak pomyślę, że mógłbym go stracić...
Nigdy nie byłem dobry w długoterminowych związkach. Nie wybaczyłbym sobie gdybym znów coś popsuł, nie tym razem. Sherlock jest dla mnie ważny.
Jeśli nie najważniejszy...
Nawet nie umiem określić jakiego rodzaju są uczucia którymi go darzę. Jednak teraz nie ma już odwrotu. Potrzebuję snu, cały ten dzisiejszy dzień... to wszystko uderzyło we mnie tak nagle i z takim impetem, jak zbłąkana kula. Dodatkowo cała ta sytuacja z Katrin... Mam nadzieję, że szybko otrząśnie się z tego co ją spotkało. Z tego co powiedział Sherlock wynika, że mężczyzna który ją zaatakował jest częścią gangu handlującego ludźmi. Niewykluczone, że może nawet ma jakiś związek z Moriartym. To okropne, że takie śmieci nadal chodzą po ziemi. Nie chcę myśleć jak ta biedna dziewczyna mogła skończyć, gdyby nas tam nie było. Oby jednak zdecydowała się zgłosić to na policję. I mam nadzieję, że nie zapomni oddać mi kurtki, ta była moją ulubioną"
John spojrzał na zeszyt i z lekkim niesmakiem stwierdził, że to już naprawdę podchodzi pod pisany przez nastolatkę pamiętnik. Jeszcze tylko brakuje, by zaczynał każdy wpis od "drogi pamiętniczku". I bez tego chyba umarłaby ze wstydu, gdyby ktokolwiek do niego zajrzał.
- Przy najbliższej okazji to spale - powiedział sam do siebie, odkładając zeszyt na szafkę nocną.
Zgasił lampkę i zamknął oczy. Był na progu snu, kiedy usłyszał za sobą kroki. Poczuł ciężar uginający materac i delikatny ruch pościeli. Odwrócił się do Sherlocka, który owinięty w prześcieradło pakował mu się do łóżka.
- Sherlock, co ty robisz? Mówiłem ci przecież, że dziś lepiej byśmy nie spali razem ze względu na twoje szwy.
- Było mi zimno, John - wyszeptał przysuwając się do niego bliżej.
John westchnął tylko i narzucił na Sherlocka kołdrę. Jego łóżko było trochę mniejsze niż to w sypialni niżej, przez co czuł dziwną presję, aby go przypadkiem nie dotknąć. Jedyny wyjątek, z resztą jak zawsze, stanowiły ich dłonie. Splecione ze sobą, spoczywały tuż przy twarzy detektywa, który bez problemu od razu zasnął. Tym razem jednak John nie był w stanie pójść w jego ślady. Leżał w bezruchu, wpatrzony w śpiącą twarz, czując jego miarowy oddech na skórze swojej dłoni. Wyjątkowo ciepły oddech.
Przysunął się trochę bliżej i przyłożył swoje czoło do czoła Sherlocka. Ostrożnie wyszedł z łóżka, z trudem uwalniając rękę i zbiegł na dół do apteczki.
- Sherlock - wyszeptał wchodząc ponownie do pokoju i zapalając lampkę za plecami śpiącego, który mruknął coś niezrozumiałego i spojrzał na niego, z niezadowoleniem mrużąc oczy. - Dostałeś gorączki, weź to i dużo popij.
Wręczył mu dwie tabletki i szklankę wody. Pół przytomny Sherlock wykonał lekarskie zalecenie i z chwilą, gdy John odstawił za niego pustą już szklankę, chwycił go za koszulkę i pociągnął na łóżko. Cudem unikając przypadkowego trafienia w świeże rany, John poczuł jak ręce Sherlocka oplatają się wokół niego zamykając go w ciasnym uścisku. Normalnie, jego pierwszym odruchem byłaby pewnie próba ucieczki jednak... teraz nie czuł takiej potrzeby. Zamiast tego poczuł nogę detektywa, która usilnie próbowała dostać się pomiędzy jego nogi.
- O rany - jęknął John czując jak sztywnieją mu wszystkie mięśnie i modląc się, by Sherlock przypadkiem się nie obudził.
CZYTASZ
Przypadek Johna Watsona
FanfictionCodzienne życie na Baker Street zaczyna się zmieniać, tak jak relacja między wspaniałym detektywem i jego bloggerem. A wszystko przez te głupie koszmary sprzed lat. Pierwsza część czegoś większego. Mam nadzieję że czytając będziecie się tak dobr...