6.

2.7K 226 38
                                    

*Sprawdzony

***

— Cóż, jeśli cię to pocieszy, to twój siostrzeniec kolejny raz wylądował w łóżku totalnego potwora... Prawdziwa twarz tej jego panny przypomina Frankensteina albo rozkładające się zwłoki. — Hale patrzy na niego w czystym szoku, a chwilę później śmieje się na głos i nawet jeśli jest to nieco histeryczny, szaleńczy chichot, to nikt nie powinien się dziwić, bo jego ręka nadal boli i czuje, jakby mięśnie i kości powoli roztapiały się, zmieniając w bezwładną galaretowatą masę. Wilk w nim czuje się całkowicie opuszczony przez stado, a to najprostsza definicja omegi.

  — Tak? To było do przewidzenia, bo Derek nigdy nie miał gustu do kobiet...

  — To Darach — dodaje młodszy i Peter kolejny raz kręci głową z niedowierzaniem. — Była emisariuszką Kali, ale kiedy połączyli stada, Deucalion kazał im zabić wszystkich doradców.

  — Sukinsyn — wyrywa się wilkołakowi. — Miałem wielu przyjaciół wśród nich... dawniej — dodaje dla wyjaśnienia.

  — W pewien sposób można by to wykorzystać... Jak myślisz?

  — Mamy wspólnego wroga... to może pomóc. Pytanie tylko, czy urażona duma alfy pozwoli nam na takie zagranie.

  — A czy musi o wszystkim wiedzieć?

  — Zapominasz, że ona wybrała jego... Darach chce mocy, zemsty i władzy... ale kobieta, która nadal w nim żyje, chce Dereka — wysapuje, bo ponownie zaczęło kręcić mu się w głowie. Zamyka oczy i próbuje jakoś pozostać przytomnym.

  — Pij. — Słyszy gdzieś blisko i czuje intensywny zapach szałwii gdzieś w pobliżu swojego nosa. — Oczyszcza i jest antyseptyczna, a na dodatek twój gburowaty, wiecznie warczący siostrzeniec wcisnął mi pęczek tego zielska od razu po przekroczeniu mojego parapetu. Masz wypić tego dwa litry na dobę.

  — Nie... Jezu!

  — Dobry Peter, grzeczny Peter... Pij! — Absolutnie nienawidzi smaku tego cholerstwa, ale wie, że nie ma innego wyjścia, jeśli chce w miarę szybko dojść do siebie. Otwiera niechętnie oczy i patrzy na podstawiony pod nos kubek w absurdalnie jaskrawych kolorach. Przejmuje naczynie od chłopaka i upija kilka sporych łyków. Wzdryga się i chce odstawić resztę na szafkę, ale Stiles jest teraz od niego niestety szybszy.

  — Do dana, a za półtorej godziny obudzę cię na dolewkę — nuci szatyn, na co Hale patrzy na niego z wyrzutem, ale naprawdę nie ma na tyle siły, żeby się z nim kłócić. Powstrzymuje się przed zwróceniem wszystkiego, i patrząc ze złością na młodszego, oddaje mu pusty kubek.

  — Jak Derek zareagował na twój telefon? — pyta, bo dopiero teraz dociera do niego, że skoro wie alfa, to pewnie reszta stada też. Stilinski wzrusza ramionami i sięga po wciąż parującą zieloną paćkę i płaski patyczek do jej nakładania, po czym wskazuje na rękę wilkołaka. — Co to? — Hale węszy i ma ochotę zrzygać się od tego odoru. — I dlaczego to tak, kurwa, śmierdzi?!

  — Twój siostrzeniec zasmrodził mi tym czymś cały dom... to jakaś mieszanka gojąca rany zadane przez inne alfy i coś zabijającego bakterię, bo podobno kiedy jesteście osłabieni, stajecie się bardziej podobni do ludzi.

  — Och... tak. Sam powinienem wiedzieć, co to jest, bo ja nauczyłem go tego wszystkiego. Wybacz, nie jestem w najlepszej formie umysłowej ani fizycznej. Chyba nawet nie powinno mnie tu być... nie mam pojęcia, dlaczego Derek po prostu nie zabrał mnie ze sobą. — Tak naprawdę to domyśla się, że alfa po prostu nie chciał się nim zajmować, a i jego stado miało go za zbędny element. Łatwiej było go zostawić tu gdzie jest i liczyć na to, że Stiles się nad nim zlituje.

  — To powinno pomóc... — Potrząsa miseczką i uśmiecha nieznacznie do półprzytomnego Petera. Potem przez kilka minut żaden z nich się nie odzywa. Stilinski w ciszy rozsmarowuje zieloną paćkę na otwartych ranach, z których sączy się ropa. Hale warczy, bo to naprawdę boli, kiedy wciąż gorąca maź styka się z jego poszarpaną skórą. — Przepraszam... — Hale widzi, że Stiles stara się to zrobić jak najszybciej i najdelikatniej. W chwili, kiedy połowa przedramienia jest pokryta już lekarstwem, zawija je ostrożnie w szeroki bandaż, a na wszystko nasuwa jeszcze ucięty rękaw swojej bluzki. Tak, żeby wszystko było stabilne i nie obluzowało się podczas ruchu.

  — Dzięki — mruczy, już praktycznie zasypiając na siedząco, ale zszokowany wyraz twarzy młodszego szybko go cuci. Rozgląda się na boki w poszukiwaniu zagrożenia, ale kiedy nic nie dostrzega, wraca spojrzeniem z powrotem na twarz nastolatka. — Co jest?

  — Świat się kończy. Peter Hale mi podziękował! — woła chłopak przesadnie dramatycznym głosem. Wilkołak naprawdę chce go teraz ugryźć.

  — Och, zamknij się — warczy, ale nie ma tam wystarczająco dużo jadu, by ktokolwiek mógł wierzyć, że jest naprawdę zły. Gdyby ktokolwiek inny z niego kpił, najpewniej wydrapałby temu śmiałkowi ślepa, bądź naciągnął uszy na dupę, ale to Stiles i starszy tylko wzdycha zrezygnowany. Tak... zdecydowanie ma problem. Całkiem ładny, ozdobiony dziesiątkami pieprzyków problem.

  — Śpij, panie wilku, bo musze zrobić jakiś obiad dla ojca i spróbować czymś zamaskować ten odór w kuchni. — Peterowi nie trzeba tego dwa razy powtarzać. Osuwa się ciężko na poduszce i zakopuje głębiej pod ciepłą kołdrą. Całe łóżko pachnie mocno Stilesem i chyba to nie jest nic niezwykłego, skoro leży właśnie w jego pościeli. Krzywi się, nadal będąc narażonym na wdychanie odoru lekarstwa, którym jest wysmarowany. Jest to trochę stłumione przez rękaw osłaniający opatrunek. Na nim też czuć słodką woń konwalii i lasu po deszczu — coś bardzo charakterystycznego dla Stilinskiego. Oddycha kilka razy, wtykając nos głębiej w poszewkę, ale nie wyczuwa tu zapachów innych osób. Tylko osiemnastolatka. Uśmiecha się zadowolony, bo nie wie, jak zareagowałby jego wilk, gdyby wyczuł zapach jeszcze kogoś. Prawdopodobnie szalałby z zazdrości i chęci oznaczenia chłopaka, tak by nikt inny nawet nie pomyślał o zbliżeniu się do niego. Peter musiałby jakoś powściągnąć swoje wilcze ja i zmusić do posłuszeństwa, jeśli nie chciał mieć do czynienia z wściekłym szeryfem... zdecydowanie nie potrzebuje też przerazić śmiertelnie jedynej osoby, która pomimo wszystkiego rozmawia z nim jak z człowiekiem.

Naciąga przykrycie na głowę i mruczy szczęśliwy, a w zamian za to słyszy rozbawione parsknięcie i jakieś szelesty.

  — Zasłoniłem okno. — To ostatnie, co słyszy, zanim przyjemna mgła spowija jego umysł. Czuje jakby dryfował albo latał bezwładnie w przestrzeni... taki lekki i całkowicie pozbawiony jakichkolwiek zmartwień. 


***

I jak rozdział?? Może być?

Gorszy Dzień/SteterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz