25.

1.7K 144 12
                                    

*Sprawdzony


***

Tak naprawdę to Peter nie wierzy, że wciąż żyje. Nic nie przemawiało na jego korzyść w tym starciu. Deucalion był potężniejszy i zdecydowanie bardziej doświadczony w walce. Bezwzględny i precyzyjny. Przede wszystkim był wilkołakiem alfą, jednym z najpotężniejszych na świecie. Żadna beta nie powinna być w stanie mu zagrozić. A już z pewnością nie Peter Hale, który był raz za razem odrzucany przez własne stado. Więc właściwie była to walka alfy z prawie-że-omegą.

A jednak jakimś cudem to właśnie Hale przeżył, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Oddycha i jego serce wciąż bije. Tylko że to nigdy wcześniej nie było tak bolesne. Musi mieć połamane żebra i z całą pewnością nie są to jego jedyne obrażenia. Lewa noga rwie go niemiłosiernie i nie jest w stanie zliczyć wszystkich ran, jakie pozostawiły po sobie kły i pazury Deucaliona. Wciąż ma zaciśnięte powieki i leży zaledwie parę centymetrów od ciała drugiego wilkołaka. Próbuje jakoś ułożyć sobie w głowie to, co się wydarzyło. Jednak to trudne... po pierwsze dlatego, że podczas walki oddał całkowitą kontrolę swojej wilczej stronie.

Kiedy w końcu udało mu się zatopić zęby w karku alfy, jedyne o czym był w stanie myśleć to: zdychaj, zdychaj. No już! I szczerze, jakoś nie potrafi wykrzesać z siebie choć iskierki poczucia winy. Wie, że alfa chciał dla niego dokładnie tego samego. I gdyby Deucalion nie rozproszył się na chwilę bolesnym wrzaskiem Jennifer, to Peterowi nie udałoby się zadać tak celnego ciosu. Trzymał się na nogach tyko dzięki determinacji i świadomości, że jeśli on zginie, to reszta z całą pewnością podzieli jego los. Gdy alfa przestał się wyrywać, a jego ciało stało się bezwładne, Peter stracił równowagę. Runął wraz z martwym wilkołakiem na posadzkę. Ból w klatce piersiowej oszołomił go na dłuższą chwilę. Miał ogromny problem ze złapaniem oddechu i nie znajdował w sobie wystarczająco siły, by odsunąć się od Deucaliona.

Kilka razy prawdopodobnie odpłynął i za każdym razem, kiedy wraca mu świadomość, ból i odór krwi ponownie go oszałamia. Ma ochotę wyć, ale jedyne na co ma siłę to coś pomiędzy psim skomleniem a ludzkim szlochem. Chce po prostu stracić przytomność i obudzić się dopiero, kiedy odtransportują go do kliniki Deatona. Nie to, że liczy na Dereka, ale Stiles z pewnością...

Nie wie, dlaczego chłopak jeszcze się nad nim nie wydziera ani nie rzuca w kierunku innych tu obecnych jakichś złośliwych uwag...

Cholera.

Przypomina sobie, że ich pierwotny plan był inny. Nie miał zabijać Deucaliona. Jednak Stiles nie jest chyba na tyle głupi, żeby o to się teraz złościć? Przecież sam mu powiedział! Peter wyraźnie słyszał:

— Nawet jeśli będzie to znaczyło, że muszę go zabić?

— Jeśli wybór będzie: my albo on, to tak.

Nie, Stilinski jak na takiego gówniarza jest dosyć mądry. To nie to. Hale zmusza się do tego, żeby dźwignąć się na łokciach. Stara się rozejrzeć dookoła, ale to nie jest proste, bo całe pomieszczenie wiruje, a do oczu skapuje mu krew zmieszana z kurzem. Ktoś do niego podchodzi i chyba coś mówi, bo jego usta się poruszają. Tyle że wilkołak nie rozróżnia poszczególnych słów. Słyszy tylko jednostajne brzęczenie.

Chyba w końcu do tego kogoś dociera, w jakim stanie jest Peter, bo przestaje coś gorączkowo tłumaczyć. W zamian stara się go zmusić do podniesienia się z betonu. Całe ciało Hale'a spina się od nieznośnego bólu. Warczy ostro. I w zamian drugi wilkołak odwarkuje. Jednak nie zaprzestaje prób postawienia go do pionu. Pieprzony sadysta.

Hale bardziej wyczuwa niż zauważa ruch po swojej prawej stronie. Odwraca się i wciąga powierzę. Zapach jest znajomy. Wilkołak, alfa... Derek. Nie jest pewien, co siostrzeniec zamierza zrobić. Ich historia pełna jest wszelkich możliwych emocji i zwrotów akcji. Jak te popierdolone brazylijskie telenowele. Na szczęście Derek pomaga temu drugiemu ciapowatemu wilkołakowi go podnieść. W zasadzie to bardziej go ciągną niż prowadzą i w innych okolicznościach z pewnością czułby się z tym źle. Teraz jest mu wszystko jedno. Ciężko jest przejmować się dumą, kiedy cały lepi się od krwi.

W końcu usadawiają go za załamaniem jednej ze ścian. I Hale, pomimo wciąż nieostrego wzroku, może dojrzeć tam jeszcze trzy osoby. Z tym, że tylko cuchnący wszelkimi medykamentami facet się rusza. Pozostała dwójka leży ułożona tuż koło siebie i gdyby nie wolne bicie ich serc, można by uznać ich za trupy.

— Musisz go przywołać z powrotem — ponagla go Derek. — Każdy z nas próbował, ale on wciąż się nie budzi. Deaton twierdzi, że nawet nie opuścił jeszcze ciała Jennifer.

— Co? — To jedyne, co jest w stanie wycharczeć przez wysuszone gardło.

— Peter! Skup się. Stilies nadal nie wrócił z tej swojej podróży astralnej — tłumaczy. — Musisz trzy razy wypowiedzieć jego imię.

I nagle wszystko wskakuje na właściwe miejsca. Deucalion-alfa. Jennifer-darach. I ich szalony, desperacki plan. Stiles wspomniał coś o tym, że to on najprawdopodobniej będzie musiał sprowadzić go z powrotem. Co prawda nigdy nie wyjaśnił dlaczego... A Peter świadomy tego, ile on sam wciąż ma sekretów, nie naciskał.

Wygląda na to, że nie wszystko poszło po ich myśli. Martwy Deucalion, prawie-że-martwy Peter i nieprzytomny Stilinski. Nachyla się bardziej w stronę nastolatka i zatrzymuje się dopiero wtedy, kiedy jest w stanie poczuć jego słaby oddech na skórze.

— Stiles — mówi cicho. — Stiles — powtarza nieco pewniej. — Stiles! — Podnosi głos, trochę tak jakby opieprzał za coś chłopaka, a może jakby próbował przewołać go z daleka?

Przez kilka ciągnących się niemiłosiernie sekund nic się nie dzieje. Hale szykuje się do kolejnej próby, ale wtedy właśnie Stiles otwiera oczy. Wciąga do płuc potężny haust powietrza i niemal od razu zaczyna się krztusić od unoszącego się kurzu.

Hale nie jest w stanie dłużej usiedzieć w takiej pozycji. Nie jest pewien, co właściwie ma uszkodzone, żebra czy płuca... a może jedno i drugie. Wie natomiast, że oddychanie boli. Bardzo boli. Dlatego nie przejmując się już niczym ani nikim, pozwala sobie na odpłynięcie. Tylko ułamkiem świadomości rejestruje jeszcze fakt, że jakimś cudem nie uderza głową w twardą posadzkę.

— Peter?! — ktoś wrzeszczy mu tuż przed twarzą. — Peter?! — Niechętnie podnosi powieki. Zrobił, co było do zrobienia. Świetnie. Cudownie. Czy teraz wszyscy mogliby się odpieprzyć?

— Czego? — warczy.

— Uroczy jak zawsze — prycha Stiles. — Udało się. — Nastolatek szczerzy się jak głupi.

— Nie do końca...

— Udało się — powtarza tym razem twardszym głosem, a w jego spojrzeniu jest coś ostatecznego. — Żyjemy, prawda?

Gorszy Dzień/SteterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz