Obudziło go gwałtowne szamotanie na miejscu obok. Zanim otworzył oczy, miał w ręku broń, siadał prosto. Zeskanował szybko wzrokiem cały pokój, dopiero po kilku sekundach jego wzrok padł na anioła leżącego teraz na krańcu łóżka. Cholera. Cas.
Nie miał pojęcia co się dzieje, anioły przecież nie sypiają, prawda? A Castiel śnił, bez dwóch zdań, i to najgorszy koszmar z możliwych. Przynajmniej tak to wyglądało.
Dean odłożył sztylet na szafkę nocną, zapalił lampkę. Nie chciał wystraszyć swojego... nie chciał wystraszyć Casa, zbliżał się do niego powoli, ale jego cierpliwość była wystawiona na próbę przez ciężki oddech i łzy na policzkach drugiego mężczyzny.
- Cas? Aniołku, obudź się, to tylko sen. Castiel – położył mu dłoń na ramieniu, ale to nic nie dało. Delikatnie nim potrząsnął, i dopiero wtedy powieki sługi bożego powędrowały do góry.
Usiadł gwałtownie, zrzucając przy tym z siebie dłoń Deana. Panikował, a łowca nie wiedział, jak mu pomóc.
Jak w zwolnionym tempie obserwował, jak Casowi opadają ramiona, jak chowa twarz w dłonie. Podsunął się do niego, oplótł ramionami, poczuł jak szybko i nierówno bije jego serce. Słyszał cicho utykający w gardle oddech.
Złożył kilka pocałunków na szyi przestraszonego mężczyzny, potem obrócił go w swoich ramionach. Chwycił go za nadgarstki, odsunął drżące dłonie od twarzy. Nawet w słabym świetle widział słone ścieżki na policzkach, zaczerwienione oczy, które wydawał się jeszcze bardziej niebieskie.
Niebo... gdyby Niebo Deana miało kolor, to właśnie taki...
- Dean, ja... nie rozumiem. Co się stało?
Głos Casa przyprawił go o nieprzyjemny dreszcz. Szorstki, ale cichy i zupełnie nie taki, jak być powinien. Co miał mu odpowiedzieć?
- Miałeś zły sen, aniołku. To nie działo się naprawdę, Cas. Jestem przy tobie, wszystko jest w porządku.
W połowie wypowiedzi Castiel się do niego przycisnął, ciasno złapał w pasie, schował twarz w szyi starszego Winchestera.
To zachowanie zaniepokoiło Deana. Anioł nigdy tak nie reagował, nie pokazywał tylu emocji naraz.
- Cichutko, aniołku – takiego tonu głosu nie używał odkąd Sam był małym berbeciem – To był tylko sen, tylko sen. Powiesz mi, co ci się śniło?
Dłońmi kreślił okrągłe wzorki na obleczonych cienką koszulką plecach Casa, składał pocałunki w jego włosach, za uchem, na karku. Zakołysał ich, jakby chciał uśpić dziecko. I zdał sobie sprawę, że tak trochę było. Castiel był zagubiony, nie wiedział co się dzieje. Wciągu ostatnich tygodni stracił łaskę, potem znowu ją odzyskał. Ale nie w pełni i to też go przerażało. Ktoś się nim bawił.
- Dlaczego zasnąłem, Dean? Dlaczego... dlaczego... - oddech ugrzązł mu w gardle, nie mógł dokończyć zdania. Łowca przewidział tę histerię, odsunął od siebie Casa na kilka centymetrów, przejechał dłońmi po jego ramionach, szyi, dotarł do rozgrzanych i wilgotnych policzków. Ujął je w dłonie.
- Cas, aniołku... oddychaj. Oddychaj. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Ale jestem przy tobie, tak? Coś wymyślimy, nie zostawię cię z tym.
Zerknął na zegarek. Był środek nocy.
- Połóżmy się. Chodź. Nie zimno ci?
Bardziej poczuł, niż zobaczył jak anioł kręci głową. Przygarnął go do siebie, przewrócił się na bok i spojrzał mu w oczy. Powoli, niemal z ociąganiem, musnął ustami wargi Casa, powtórzył to kilka razy. Dopiero kiedy poczuł, jak jego ciało się relaksuje, złożył ostatni pocałunek na czole anioła i ułożył się wygodnie.
CZYTASZ
Beloved. Destiel Story.
FanfictionApokalipsa się skończyła, bramy Piekieł zostały zamknięte, w Niebie zapanował porządek. Dean i Sam dalej jeździli na polowania, Impala dalej była ich największym skarbem. Tęsknili za Casem. Obaj, ale Dean troszkę mocniej. Jasne, nie przyznałby się d...