Rozdział 6.

1.1K 143 58
                                    

Atmosfera między nimi uległa diametralnej zmianie. Nadal byli najlepszymi przyjaciółmi, ale czuli, że teraz jest jeszcze coś. Małe i nieznaczące, jak kamyk w bucie. Cały czas dające o sobie znać.

Dalej szukali sposobu na uratowanie Sama. Było ciężko. Cas nie zgadzał się na przywołanie Sanguisa, Dean wiedział, że gdyby tylko zaczął coś planować anioł od razu by go przejrzał. Wszystko stało się nagle cholernie pokręcone. Jakby wcześniej wystarczająco nie było...

Winchester żałował, że wtedy odpowiedział na ten pocałunek. Może gdyby odepchnął Casa teraz byłoby normalnie. Nie spał, wypijał tyle kawy, że czasami zastanawiało go, jak wiele kofeiny jest w stanie znieść jego organizm. Dużo myślał, melancholia zaciskała na nim swoje szpony. Próbował ją zamknąć w pudełku i zakopać głęboko, ale suka była zbyt silna.

Obecnie siedział w bibliotece, przeglądał kolejną księgę, zastanawiał się, gdzie mogli zabrać Sama. Jego mały braciszek... obiecał go chronić, zajmować się nim. Tymczasem Sam stracił swoją duszę, odzyskał ją, skoczył do Klatki, prześladował go Lucyfer. Dean wiedział, że nie udało mu się wykonać swojej misji, schrzanił, na całej linii. Miał nadzieję, że chociaż odzyska brata. Poświęcił się dla niego tyle razy, jeszcze jeden nie robiłby różnicy.

***

Nie pozwoli mu tego zrobić. Nie ma takiej możliwości. To co wtedy zrobił, zrobił pod wpływem momentu. Ale chciał tego. Jak niczego innego, marzył o tym od tych cholernych pierwszych chwil, gdy zobaczył duszę Winchestera. No właśnie, na początku nie zwracał uwagi na to jak wygląda Dean. Widział tylko jego duszę, oślepiającą. Prawdziwe oblicze mężczyzny zobaczył dużo później i zaparło mu ono dech w piersiach. Nie chodziło o idealną skórę pokrytą piegami, delikatny zarost czy zielone oczy błyszczące życiem.

Był zafascynowany tym jak zachowywał się Dean, jego sposobem bycia. Zawsze z wysoko uniesioną głową, napiętymi ramionami, które nosiły cały ciężar świata. Ale to tylko powłoka. Castiel widział przez nią, każdą niedoskonałość, lęk, uczucie. Akceptował je. I czy nie na tym polega miłość?

***

- Cas, mogę wejść? Znalazłem sprawę.

Anioł siedział na łóżku, na kolanach trzymał książkę.

- Wejdź, Dean. W czym mogę ci pomóc?

Mój Boże. Kiedyś po prostu wpadłby do pokoju anioła, rzucił jakiś sprośny komentarz i kazał mu się pakować. A teraz co?

- Myślałem, że będziemy szukać Sama. - Castiel nie lubił tej niezręcznej ciszy miedzy nimi.

Dean przełknął. Przestąpił z nogi na nogę. Nie zamierzał mówić Casowi dokąd jadą, ani o tym, co zamierza tam robić. Jeśli dobrze pójdzie to odzyska Sama, a anioł sobie poradzi. Nareszcie będą mogli żyć godnie, tak jak zawsze chcieli. Szkoda, że bez niego, ale przynajmniej będą bezpieczni.

Castiel chyba zauważył zmianę w postawie Winchestera. Oczy zmieniły mu się w wąskie szparki, powietrze naelektryzowało, nawet jeśli brakowało mu łaski.

- Zamierzasz przywołać Sanguisa, prawda, Dean? – miał niski głos, tak jak wtedy, podczas ich pierwszego spotkania. Winchester pamiętał, jak zapytał go co sprawiło że cały budynek drżał, metalowy dach trzeszczał. Spodziewał się jakiejś opowieści rodem z filmów fantasy. Nie prostego faktu, że skrzydła anioła wydawały taki odgłos przy uderzaniu w magazyn, bo były za duże, a on się potknął. Poza tym chciał uzyskać efekt wielkiego wejścia.

- Cas, zrozum...

- Wy, Winchesterzy! Tak się zawsze zaczyna, Dean. Kiedyś już tak było. Zawarłeś głupią umowę, a ja musiałem to naprawić. Potem ratowałem wam życie. Ścigali mnie, zbuntowałem się. Dla ciebie. Cały czas pakujecie się w kłopoty, poświęcacie się cały czas.

Beloved. Destiel Story.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz