Rozdział 4.

1.2K 143 35
                                    


W Impali panowała cisza. Nie grały stare taśmy, nawet Led Zeppelin nie wkradło się w łaski kierowcy, słychać było tylko miarowy warkot silnika. Dean był skupiony na drodze, Castiel siedział na miejscu pasażera i próbował zachowywać się jak najciszej. Był zdeterminowany żeby znaleźć Sama. Młody Winchester nie zasłużył na kolejne lanie od życia.

Zerknął na Deana. Miał zaciśnięte szczęki, palce trzymały kierownicę w żelaznym uścisku. Zielone oczy były wlepione w jezdnię, teraz całkowicie pustą. Jechali od kilku godzin i prawdopodobnie powinni się wkrótce zatrzymać. Hotel, w którym doszło do tragedii opuścili z samego rana, chcieli odjechać stamtąd jak najdalej i jak najszybciej.

- Dean? Chyba powinniśmy się zatrzymać.

Odpowiedziała mu idealna cisza i morderczy wzrok Winchestera.

- Sam gdzieś tam jest. Z tego co mówiłeś, Cas, każda sekunda się liczy. - może jednak Cas się mylił? Dean nie był zły. Mógł się taki wydawać, ale tak naprawdę śmiertelnie bał się o swojego brata. Wpakowali się znowu w niezłe bagno, Sam ponownie musiał cierpieć.

- Tak, ale powinieneś odpocząć. Jedziemy cały dzień. Nie sądzisz, że lepiej jeśli gdzieś zatrzymamy się na noc?

Ponownie brak reakcji. Castiel westchnął. Nic nie mógł poradzić na obrzydliwe poczucie winy, które zalęgło się gdzieś tam w środku niego. Kiedy ruszyli z bunkra do Kansas to nawet nie czuł się tak źle, może bracia jednak mu wybaczą. A teraz przez niego Sam został porwany.

Jeżeli było coś stałego w ich życiu, to to, że Dean najbardziej martwi się o swojego braciszka. Nie tylko odkąd wyniósł go z płonącego domu, gdy miał cztery lata. Od zawsze, odkąd Sam był tylko zdjęciem ultrasonograficznym, małą istotką. Przez te wszystkie lata kiedy dorastał, a inne dzieciaki śmiały się z niego. Bo był mądrzejszy, bo nie miał przyjaciół. Bo nie miał normalnej rodziny, ojca ciągle nie było, a matka nie żyła. Ale mimo wszystko jakimś cudem miał nad nimi przewagę. Zawsze był Dean. Żeby pomóc z lekcjami, zabandażować zdarte kolano albo otrzeć gorące łzy po koszmarze. Posiadanie starszego brata było jak supermoc, Dean naprawdę był Batmanem, gotowym żeby go uratować.

Teraz też to zrobi. Jak zawsze, bo od tego są starsi bracia. A Cas pomoże mu jak tylko potrafi. Pamiętał, co kiedyś, już dawno temu, powiedział mu starszy Winchester. A wcześniej Bobby. Rodzina nie kończy się na więzach krwi.

***

Nie zatrzymywali się przez cała drogę zpowrotną do bunkra. Dean ledwo zgasił silnik i już wyskakiwał z samochodu, szedł szybkim krokiem do biblioteki. Zanim anioł zdążył go dogonić, rozkładał księgi na stole. Jego ruchy były gwałtowne i chaotyczne. Tak jakby dopiero teraz pozwalał sobie na jakiekolwiek okazywanie słabości. A i tak próbował to w sobie zdusić.

- Dean... - Castiel chciał mu pomóc, naprawdę. Jakoś uspokoić, powiedzieć, że będzie dobrze. Ale nie będzie. To był problem. Dali sobie radę z demonami, z apokalipsą, z buntem aniołów. Tylko że wtedy mogli liczyć na pomoc innych, nie byli w tym sami. A o Dzikim Polowaniu nie wiedzieli prawie nic.

Z transu wyrwał go hałas. Dean. Od razu zerknął w kierunku drugiego mężczyzny. Książki i papiery leżały rozrzucone na podłodze, krzesło było przewrócone, lampa powoli staczała się z biurka. A w samym środku tego wszystkiego był Winchester. Opierał się dłońmi o stół, głowę miał spuszczoną, ramiona napięte. Oddychał ciężko, jakby przebiegł maraton.

Ten cały chaos dookoła nich nie był w stanie zobrazować zamętu w głowie Deana. Wszystko, co dusił w sobie przez ostatnie dni, tygodnie, miesiące, lata...

Teraz zaczęło się to z niego powoli wylewać. Nie było histerii, wielkiego krzyku ani szlochu. Całe ciało starszego z braci stężało. Powietrze dookoła nich było naelektryzowane, ale nawet nie drgnęło. Jak gumka recepturka, naciągnięta sekundę przed pęknięciem

Castiel powoli podszedł do Deana, położył mu dłoń na ramieniu prawie bez zastanowienia. Spodziewał się obrony, odskoczenia. Nie tego, że Dean stanie się jak miękki wosk, prawie przelewający mu się przez ręce.

- Jestem zmęczony, Cas. Znajdziemy Sama, musimy. Ale to nic nie zmieni. Znowu rozpęta się jakieś piekło, znowu pojawią się jacyś sukinsyni gotowi siać zamęt.

Anioł westchnął. Dean miał rację, ale znowu działo się z nim coś niedobrego. Naprawdę nie wiedział, jak jasnym światłem emanuje jego dusza? Jak niemal razi, niczym patrzenie w słońce?

- Dean, spójrz na mnie. - miał miękki głos, ale gdzieś tam była ukryta płynna stal - Teraz skupimy się na znalezieniu Sama. I nie waż się mówić, że jest cokolwiek, co nam przeszkodzi. Robiliśmy różne rzeczy. Nie widzisz co się dzieje? Deanie Winchesterze, wiem, że jesteś zmęczony. Ale nie waż się w siebie wątpić. Wyciągnąłem cię z Piekła, widziałem twoją duszę. Jest czysta, prawie nieskazitelna. - przerwał mu gorzki śmiech łowcy.

- Nieskazitelna? Powiedz mi , Cas, czy ktoś nieskazitelny zrobiłby to wszystko? Zabiłem więcej ludzi niż umiem zliczyć...

- Ratowałeś ich, Dean!

- I co z tego?! Sama też próbuję uratować, do diabła, próbuję ratować ciebie, Cas! To nic nie zmienia. Wszystko się pieprzy. Tak już jest, bo to nie cholerna bajka, nie ma cudownego "żyli długo i szczęśliwie".

Przez chwilę panowała cisza, tak gęsta, że powietrze dało kroić się nożem. Pierwszy odezwał się Dean, wcześniej odchrząknął cicho.

- Posprzątajmy to. Zrobię coś do jedzenia, potem zaczniemy szukać.

Schylił się, zbierał papiery z podłogi. Anioł westchnął. Oprócz znalezienia Sama obiecał sobie jeszcze jedną rzecz. Naprawi Deana Winchestera.

***

- Dean, spójrz. Tu jest napisane, że Dzikie Polowanie zbiera ofiary, zazwyczaj mężczyzn i powoli uwodzi. Pokazuje wizję idealnego życia, a potem...

- Tak jak dżinn.

Szukali od kilku godzin, w księgach, które zostawił im Bobby, w zasobach biblioteki w bunkrze. Nic. Aż do teraz.

- Podobnie, ale ofiara nie umiera. Staje się częścią watahy, kolejnym pół-demonem. Ale na to potrzeba czasu. Sam jest silny, nie da sobie wmówić, że to co widzi prawda. Będzie walczył. Ale to męczące, dlatego musimy go znaleźć.

- Jakiś pomysł ak? Gdzie mogą go trzymać?

Wzrok Castiela pobiegł w bok, zatrzymał się gdzieś za ramieniem Deana.

- W Niebie. Nie wiem czy...

- Musimy znaleźć portal...

- Dean.

- Musimy się przygotować, czymś zabić tych sukinsynów...

- Dean. - do głosu Casa wkradło się zniecierpliwienie. Winchester musi go wysłuchać. Teraz cała jego uwaga była skupiona na brunecie - Nie wiem czy dam radę. Nie skorzystam ze swoich mocy, jestem jeszcze za słaby. Znajdziemy kogoś, kto otworzy przejście, ale nie wiem czy będę w stanie do niego wejść. Upadłym aniołom trudniej dostać się do miejsc bożych.

Drugi mężczyzna już wiedział co jego przyjaciel chce powiedzieć. Nie było mowy, żeby się na to zgodził. Ale z drugiej strony potrzebował go Sam... Podniósł wzrok z nad książki, którą studiował, zerknął na Catiela.

- Cas, nie wiem jeszcze, jak to zrobimy. Ale robimy to razem. Nie zostawię cię tu samego.

O sprzeciwie nie było mowy. Albo robią to wspólnie, albo wcale. Cas przypomniał sobie, co wcześniej obiecał Deanowi w duchu. Ocalą Sama, naprawią starszego Winchestera. Dzikie Polowanie? Pestka. Dali sobie radę z końcem świata, dadzą sobie radę z tym. Głównie dlatego, że będą we dwóch.

Krótko, ale klasówka z historii wzywa. Mam nadzieję, że się podobało. To ten... gwiazdkujcie, komentujcie, te takie typowe sprawy c:

/v.

Beloved. Destiel Story.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz