Smok targnął się jakby ugryzła go gigantyczna pszczoła. Pocisk przebił się przez białko niczym wielka igła, eksplodował na tysiące odłamków w chwilę później, kawałki ołowiu posiekały delikatne wnętrze gałki, werżnęły się boleśnie w kości czaszki, zraniły nawet szare zwoje mózgu. Bestia plunęła płomieniem w górę i wokół, spopielając swoich i wrogów. Pomarańczowy gejzer strącił z nieba jednego lotnika, który runął i uderzył w Mur, eksplodując wśród trzasku pękających, stalowych kości.
Porucznik Gawosh dała wreszcie znak. Pierwsze, co zrobił jej niewielki oddział to rozpierzchł się w panice, unikając płomieni. Ona pognała prosto na smoka i widząc to Trochka poczuła jak dławi ją wstyd. Cóż z tego, że potężny pancerz rozgrzewał się aż do białości? Nie było kogo upiec w jego wnętrzu. Pobiegli wszyscy, olśnieni nagle tym prostym faktem, w ślad za oficer.
Lotniki, których dowódca miał chyba równie stalowe nerwy, opadły miękko w dół, nad grzbiet smoka, prując w niego z dział. Wyrzutnie rakiet huknęły, ze świstem przecinające powietrze pociski sięgnęły boku bestii i eksplodowały wśród huku, rozdrażniając smoka, który wygiął szyję w tył. Kłapnięciem ogromnej szczęki zniszczył jednego lotnika. Wielki kieł zahaczył o śmigło, które rozerwało dziąsło bestii, lecz poza tym nie zrobiło na niej wrażenia.
Od przodu Czarne Ostrza porucznik Gawosh pruły już ołowiem w podbrzusze i gardło. Bezskutecznie, łuski odbijały z łatwością deszcz pocisków.
Drugie oko smoka zmieniło się nagle w krwawą sieczkę. Targnął łbem i oszalały z furii rzucił się naprzód.
– Zatrzymać go!
Bogowie, jak?
Rozstąpili się przed smokiem, z którego pyska wypływał płomień, znaczący drogę przed nim czarną smugą spalenizny. Unieśli karabiny, celując przez wciskający się wszędzie dym. Pruli w rozkrwawione ślepia i nozdrza, tak blisko ogromnej bestii, że gdyby wyciągnęli dłonie, mogliby pogłaskać jej rozgrzane łuski. Wielkie pociski zostawiały ciemne sińce na gadzim ciele, lecz tylko w okolicach ślepi i miękkiego nosa z ran płynęła krew. Wypełniający czaszkę bydlęcia mózg składał się już chyba w większości z ołowiu, a jednak potwór wciąż biegł, na oślep, wściekle. Jego płomień dotknął stóp Muru. Lotniki zmieniły pułap na niższy, waląc w łeb smoka ze wszystkiego, co miały, posyłając na niego eksplodujące w pióropuszach ognia rakiety, które wyrywały w łuskach jedynie płytkie, dymiące rany.
Smok walnął łbem w Mur. Ze straszliwym zgrzytem zwarły się jego szczęki. Drżenie przebiegło przez potężną zaporę, zwalając z nóg stojących na niej ludzi. Smok uniósł tułów, zadrapał pazurami po powierzchni bariery. Powoli przechylił się na bok i padł, jakby któraś z wbitych w szarą masę mózgu cząstek ołowiu dotarła wreszcie do ważnego ośrodka. Z rozwartego pyska i nozdrzy sączył się jeszcze smród siarki, dym spowijał las, uporczywy deszcz gasił trawiące wszystko płomienie. Ziemię zalegały popioły i trupy, obmywane deszczem.
Wciśnięty w ziemię, bezkształtny, zmiażdżony wielką łapą smoka, leżał mech Żuka. Pozrywane obwody były martwe, nie przeskakiwała po nich ani jedna iskra.
CZYTASZ
Obrońcy Muru
Science FictionNa wschodniej granicy dawnego Cesarstwa wznosi się gigantyczny Mur. Chroniony przez mechy i technologię, zdobytą dzięki wątpliwemu sojuszowi z Imperium Kahru, jest jedyną zaporą przed atakami genetycznie zmodyfikowanych potworów. Grupa żołnierzy bie...