6.

18 3 0
                                    

 – To duże obciążenie neurologiczne – wyjaśniła porucznik Gawosh. – Może wywołać krwotok wewnętrzny, ale nie jest bardzo niebezpieczne. Przy ilości aparatury, jaką dysponujemy i szybkości działania sił medycznych śmierć pilota jest mało prawdopodobna. – Klepnęła Trochkę w ramię, uśmiechając się ciepło. – Poza tym, hej, bezzałogowe Czarne Ostrza to drogi sprzęt, nikt nas nie pośle na stracenie.

– Weźmie pani udział w następnej próbie, pani porucznik? – spytała jeszcze.

– Tak i w codziennych treningach również. Musimy być przygotowani na atak, Mur to jednak Mur. Ale teraz się tym nie martwmy, teraz cieszmy się sukcesem.

Trochka skinęła głową, obejrzała się. W baraku trwała impreza, ktoś puszczał muzykę z laptopa, przez wzmacniacz. Przyjemną dla ucha, lekką, do tańca. Żołnierze w polowych mundurach obsiedli wytarte kanapy i fotele, a nawet porżnięty przez liczne wulgarne drzeworyty stół oraz kulawe krzesła, rzekomo komplet do niego. Pośrodku blatu stały równiutko piwa, na kolorowych puszkach perliły się krople wody. Trochka zdybała panią porucznik, gdy szła po kolejne. Teraz Kahranka zawróciła do fotela w rogu, w który zapadł głęboko Lio-no-Chan.

Poznali go przy śniadaniu. Ukłonił się, przedstawił krótko jako „ogon pani porucznik" i usiadł z nimi przy stole. Nosił mundur Cienia i sprawiał dość sympatyczne wrażenie. Trochka poczuła niemałą ulgę na myśl o tym, że ktoś jednak przygląda się poczynaniom oficer z Imperium. Chociaż szczerze mówiąc Cienie też budziły niepokój. Ich organizacja była typową tajemnicą, o której szeptali wszyscy. Mówiono, że chociaż obecnie stanowili elitarne oddziały Republiki, a nie bandę najemnych zabójców jak dawniej, wciąż żyją w komunach, w których przechodzą okrutny, selektywny trening. Podobno potrafili nawet posługiwać się Magią, chociaż w to ostatnie Trochka nie całkiem wierzyła.

Ale Cień był zdecydowanie bardziej znajomy od Kahranki, a przez to obawiała się go mniej.

Zawróciła teraz z piwem do towarzyszy, którzy siedzieli na największej kanapie. Shi-no-Laon opowiadał o sukcesie grupce zainteresowanych wyższych oficerów, pusząc się jak paw, ale sami „bohaterowie wieczoru" siedzieli zamyśleni. Rosa kołysała się na oparciu kanapy, Żuk wcisnął się w róg z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Violed i Zako rozsunęli, robiąc Trochce miejsce, na które opadła z wdzięcznością.

– Ale do siebie gruchają, nie? – mruknął Zako.

– Kto? – zdziwiła się Trochka, otwierając piwo z rozkosznym, orzeźwiającym strzałem kapsla.

– Porucznik i jej ogon.

Trochka spojrzała w kierunku fotela w kącie. Porucznik siedziała na kolanach Lio-no-Chana, który obejmował ją jednym ramieniem w pasie. Kahranka kołysała stopą w ciężkim bucie nad podłogą, przywarła do towarzysza całym ciałem i złożyła mu głowę na ramieniu, nieruchoma z otwartym piwem w dłoni. Trochka nie nazwałaby tego, co robili, „gruchaniem". Po prostu siedzieli, nie rozmawiali, napawali się swoim towarzystwem. Wydawało się nawet, że żadne z nich nie ma ochoty otwierać ust. Tylko w powietrzu między nimi wisiało coś niewidocznego, niemożliwego do uchwycenia. Nić, łącząca dwoje ludzi, którzy pewnie nawet nie znali się zbyt dobrze... zresztą, nie można przecież tak naprawdę poznać drugiego człowieka.

A jednak... każda kobieta może siąść na kolanach każdego mężczyzny, którego dobrze zna, nawet złożyć mu głowę na ramieniu w taki sposób, czuć się bezpiecznie bez erotycznych podtekstów. W tej dwójce był głęboki podtekst, jakby w ich połączonych w jedną rzeźbę sylwetkach czaiło się to, co ciągnie konkretnego mężczyznę do konkretnej kobiety i na odwrót.

– Historia miłosna na wojnie – powiedziała Rosa. – Klasyk.

– Wolałbym jednak, żeby człowiek kontrolujący naszą drogą porucznik nie wlepiał się w nią jak sroka w gnat – sarknął Żuk.

Zapalił papierosa, niebieskawy dym uciekł w górę, włączył się w papierosowe kłęby, pielgrzymujące do pracującego na pełnych obrotach wentylatora.

– Może to ona wgapia się w niego – mruknął Violed.

– Mój brat nie wierzy w kobiety, będące perfidnymi uwodzicielkami – wyjaśniła Rosa, mocno klepnąwszy towarzysza w ramię.

– Nie wierzę, że okularnica z sekcji technicznej, chodząca w buciorach ze stalowymi czubkami może być perfidną uwodzicielką – sprostował Violed.

– Mów, co chcesz – warknął Żuk i dopił piwo jednym haustem. – Nie czuję się spokojny, ni chuja nie czuję się spokojny. Jeżeli już przysyłają gościa, żeby kontrolował kahrańską zdzirę, to mogliby przynajmniej podstawić kogoś poważnego.

– „Niepoważny" to chyba złe słowa – stwierdził Zako, wyraźnie starający się uspokoić mówiącego coraz głośniej Żuka. – Jestem pewien, że Lio-no-Chan zna swoje obowiązki i...

– Do jasnej cholery, on już może mieć pluskwę we łbie! – wrzasnął Żuk. Wyglądało na to, że starania Zako przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. Były więzień stanął na nogi, odwrócił się do nich przodem. Liczne pary oczu skierowały się w jego stronę. – Z Kahrańczykami to nie jest żadna pieprzona zabawa! Zbliżysz się do takiego dziada i już cię oplotą macki tej zdziry, siedzącej na ich tronie!

Porucznik Gawosh, słuchająca ich z uwagą od dłuższej chwili, teraz poderwała się na nogi. Wypuściła puszkę z piwem, która uderzyła z chrzęstem o podłogę. Jednym płynnym ruchem dobyła broni, rozstawiła lekko nogi i wymierzyła. Lio-no-Chan rzucił się naprzód, chwycił ją za nadgarstek i szarpnął. Huknął strzał, z jednej z sufitowych lamp zostały w pióropuszach iskier jedynie strzępy szkła, które posypało się na głowy obecnych.

– Puść mnie, do cholery! – warknęła porucznik Gawosh, usiłując kopnąć towarzysza w goleń.

– Raczej nie mogę się zgodzić – odpowiedział cicho, wykręcając jej rękę na plecy i zabierając z niej broń. – Chodź, Cer.

Oficer posłała jeszcze ostatnie gniewne spojrzenie Żukowi, który stał jak skamieniały i pozwoliła wyprowadzić się z sali, z ręką wciąż unieruchomioną w stalowym chwycie towarzysza.

Zako wciągnął w płuca powietrze.

– Kurde, Żuk! – wydusił. – Nie obraża się Królowej przy Kahrańczyku, takie trudne? Zobaczysz, ona jeszcze dobierze ci się do dupska...

– Nic z tych rzeczy – powiedział ostro Shi-no-Laon. – Porozmawiam z nią. To nie jest Imperium, na litość bogów... – Rozejrzał się po zaniepokojonych, bledszych jakby niż przed chwilą twarzach obecnych. – Nie ujdzie jej to na sucho – dokończył. – No, wystarczy na dziś – dodał, starając się mówić raźnym tonem. – Chodźmy odpocząć.

Gdy nikt się nie poruszył, wzruszył ramionami i wyszedł w ślad za porucznik Gawosh i Lio-no-Chanem.

Trochka siedziała z prostymi plecami i próbowała ogarnąć umysłem to, że o mały włos nie stała się świadkiem morderstwa. Porucznik Gawosh celowała w Żuka, bez dwóch zdań. Trafiłaby, gdyby nie refleks Cienia.

Bogowie, ona się nawet nie zawahała. W chwili, gdy Żuk obraził jej Królową, była już na nogach i przymierzała się do strzału. Jakby to było zupełnie normalne, stanowiło naturalny odruch.

– Oni nigdy nie będą tacy jak my. – Nieświadomie wypowiedziała własne myśli na głos.

– Co, Kahrańczycy? – spytał Zako.

Skinęła głową.

Żuk klepnął ją mocno w ramię, aż poczuła, że drętwieją jej wszystkie mięśnie od barku po czubki palców.

– Nie bój nic, mała. Jest tak jak powiedział kapitan Shi-no-Laon. To nie Kahr, nasza kochana porucznik musi zacisnąć zęby.

Trochka skinęła głową, ale spojrzała na Zako jako na tego, kto lepiej znał Kahrańczyków. Nie drgnął nawet, ale wystarczyła jego mina.

Żuk się mylił.

Obrońcy MuruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz