9.

13 2 0
                                    

Dlaczego nie nadchodzą? Bogowie, ile to jeszcze potrwa?

Kadłub odbijał pociski, nie czuł bólu, ale ludzki umysł ściskał strach, dławiący wszelką koncentrację niczym wielka pięść. Bębnienie deszczu stawało się nieznośne. Z głębi lasu słychać było głuchy trzask. Co takiego się zbliżało, że te gigantyczne drzewa łamały się do wtóru suchego lamentu jak zapałki?

Z lasu wyłoniły się sylwetki wrogów. Płaskie twarze bez nosów i uszu, lśniące pomarańczowo ślepia, wielkie mięśnie pod ciałami pokrytymi twardą, szarą łuską. Sarethanie byli humanoidami, lecz patrząc na nich odnosiło się wrażenie, że bliższym jaszczurkom niż ludziom. Ziemia drżała od ich kroków. Chociaż ubrani w skąpe przepaski z jaszczurczych skór, byli znakomicie uzbrojeni. Ich karabiny kształtem przypominały topory, lecz zamiast drzewców miały długie, stalowe lufy.

Trochka uniosła lekko karabin, spojrzała w bok, na porucznik Gawosh. Ta stała spokojnie, bez ruchu. Podobnie jak pozostali.

– Czekać – odezwał się w głowie Trochki głos kapitana Shi-no-Laona.

Piechota posłała już w kierunku wrogów pierwsze pociski, ci odpowiedzieli salwami. Kilku Sarethanów padło, trafionych w miejsca, gdzie ich łuski nie były dość twarde. Dwóch żołnierzy Republiki powaliły strzały, którym udało się ominąć egzozbroje.

Czarne Ostrza wciąż stały, wsłuchując się w karabinowe kanonady, bębnienie deszczu i poszum strug wody, płynących po brunatnym, spopielonym gruncie, miejscami mieszającymi się z krwią.

Wtedy, gdzieś w głębi lasu, buchnął ogień. Jakby uderzyło wielkie, złocisto-szkarłatne serce dzikiego gąszczu. Płomienie objęły liany, kwiaty, paprocie i wielkie pnie, które zachwiały się i padły, rozsiewając pożar dalej. Nad polem bitwy z rykiem pracujących śmigieł przesunęła się eskadra lotników, podobna do ogromnych ptaków, ze wszystkich stron najeżonych lufami karabinów i wyrzutni.

Trochka zauważyła, że porucznik Gawosh spogląda w górę. Ciekawa była, czy kahrańska oficer też myśli jak dobrze byłoby mieć zamiast wsparcia w postaci lotników zachodnie myśliwce, tnące niebo z gigantyczną prędkością.

Sarethanie się rozbiegli, piechota cofnęła w jakimś szalonym, wspólnym odruchu.

– Jest!

Las był już jednym płomieniem, spośród trzaskających, buchających dymem jęzorów ognia wyłaniała się ogromna bestia. Gdyby stanęła na tylnych nogach mogłaby bez trudu sięgnąć paszczą na szczyt Muru. Jej wielkie łapska żłobiły w zniszczonej ziemi kratery. Czarne Ostrza były dla niej jak zabawki.

Trochka zdała sobie sprawę, że stoi, stoją wszyscy wokół, jakby wmurował ich w ziemię strach. Na piechotę w egzozbrojach rzucili się z bojowymi wrzaskami Sarethanie, lepiej znoszący duszące kłęby dymu i gorąc, od którego drgało powietrze. Obok Rosa nieznacznym ruchem wskazała porucznik Gawosh, która uniosła rękę, dając im znak, by czekali. Inne Czarne Ostrza parły już naprzód, otoczone przez piechotę, która próbowała osłaniać je przed atakami Sarethanów.

Czekać, mówiła uniesiona dłoń porucznik.

– Pani Gawosh!

Czekać.

Z kłębów dymu wyłonił się monstrualnie wielki łeb ozdobiony długimi wąsami, koroną rozłożystych rogów i gęstą grzywą. Ślepia zdawały się płonąć ogniem, tak samo wnętrze rozwartej paszczy. Wielkie skrzydła rozłożyły się do wtóru trzasków powalanych drzew, rzuciły cień na armię obrońców i atakujących, miotających się w panice, mrówki przeciw człowiekowi zalewającemu ich dom cuchnącą benzyną.

Smok! Wzbije się w niebo? Bogowie, jaki on ogromny! Przejdzie przez Mur jak przez tekturę!

Czekać.

Na co, kurwa? Aż nas zadepcze?

Obrońcy MuruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz