8.

17 3 0
                                    

Lio-no-Chan wspinał się osłoniętą przez stalową siatkę drabinką na szczyt wieży, sterczącej ze szczytu muru na kilka metrów w górę. Z małpią zręcznością podciągnął się na niewielką, kolistą platformę. Kilkoma sprawnymi ruchami rozstawił swoją snajperkę, lufę opierając na stojaku. Jej gładką powierzchnię szpeciły zadane nożem szramy, trzy wydrapane z trudem litery: C. E. R. Prezent od kochanki, przypomnienie, o co się walczy naprawdę, a nade wszystko – dobry omen.

Mężczyzna ułożył się w pozycji strzelniczej. Korony drzew drżały, gdy niektóre z nich zwalały się, na razie jeszcze cicho, chociaż pierwsze echa trzasków dobiegały już z głębi nienaturalnej głuszy. Ptaki uciekły dawno. Deszcz siekł snajperowi prosto w twarz.

Przytknął oko do lunety, ostrożnie ustawił kąt lufy, wyregulował ostrość, celując w przerwę między stojącymi na brunatnej ziemi pod murem Czarnymi Ostrzami a granicą lasu. Czekał, nieruchomy jak nieożywiony fragment budowli.

Obrońcy MuruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz