— Johnny, to tylko ja, Sicheng. Alaomor nic ci nie zrobi, to mój brat.
— C-co... O czym ty mówisz, dziecko? — Johnny'emu głos ugrzązł w gardle i ledwo był w stanie cokolwiek powiedzieć. To było za dużo na jeden raz. Sicheng wzruszył ramionami i poszedł z powrotem po schodach na górę, zostawiając chłopaka samego w zupełnych ciemnościach. Otrząsnął się z doznanego szoku i po omacku znalazł od razu włącznik lampy.
— Szkoda tylko, że wcześniej jakoś nie mogłem znaleźć, phi.
Gdy pokój wypełniło jasne światło lampy, Johnny poczuł się lepiej. Spojrzał na zegarek. 2:22. Co za chora godzina... Zaczął się zastanawiać nad tym, jak zamierza zasnąć i przede wszystkim nad tym, o co chodziło z niejakim Alaomorem. Skąd Sicheng wie o jego istnieniu? I dlaczego go nazwał? Cień przypominał tego narysowanego na widzianej wcześniej kartce, czy to możliwe, by jakimś sposobem przedostał się z kartki papieru do rzeczywistego świata? I przede wszystkim: czy Dong Sicheng tak naprawdę jest człowiekiem?
— Mam dosyć tego, idę napisać do Jaehyuna — szepnął Johnny i sięgnął po telefon leżący pod poduszką.
johnny
wiem, że śpisz alejohnny
cholera, to wszystko jest bez sensu i nie wiem jak ci to powiedzieć, żebyś nie pomyślał, że nie zwariowałemjohnny
NIE, nie zakochałem się w tobie-_-johnny
chodzi o to, że... doświadczyłem dzisiaj czegoś paranormalnego. Obudziłem się jakoś przed drugą, szukałem włącznika do lampy, ale nie mogłem jej znaleźć. Nagle na korytarzu zobaczyłem rogaty cień z kopytami DOKŁADNIE TAKI SAM JAK RYSOWAŁ TEN BACHOR NA KARTCE BOJĘ SIĘ ZABIERZ MNIE STĄDJohnny zadrżał na myśl o minionej sytuacji i nie był pewny, czy będzie w stanie ponownie zasnąć.
— Zamiast lampki włączę sobie światło z żyrandola. Tak, to dobry pomysł — zaczął mówić do siebie głośno, żeby poczuć się lepiej i zapomnieć, że jest zupełnie sam z jakimś psychicznym dzieciakiem. Usiadł na łóżku i przyciągnął kolana do klatki piersiowej. Wyglądał w tej chwili jak jakiś przerażony szczeniak.
Spojrzał na telefon, mając nadzieję, że Jaehyun magicznym sposobem odczyta jego myśli i również się obudzi, ale nic takiego nie nastąpiło. Johnny westchnął cicho. Nic strasznego na razie się nie działo, jedynie towarzyszyła mu ponura cisza i głośne bicie serca.
— Może siedzenie na łóżku i gapienie się w jeden punkt nie ma sensu. Powinienem spróbować zasnąć...
Położył się wygodnie, tyłem do korytarza i zamknął oczy. Zaśnięcie nie zajęło mu dużo czasu.
---
godzina 3:27
Głośny huk rozległ się w całym domu natychmiast wybudzając Johnny'ego ze snu.
— Co się do cholery znowu dzieje?! — jęknął, podnosząc się z łóżka. Rozejrzał się po pokoju, w którym wciąż, na szczęście, paliło się światło. Wodził wzrokiem po meblach, ale nic podejrzanego nie zwróciło jego uwagi. Był ciekawy skąd dobiegł ten odgłos, dlatego wyszedł ostrożnie na korytarz, który w świetle nie wydawał mu się taki straszny. Johnny zerknął przelotnie na lustro, po czym zorientował się, że... leżało ono w malutkich częściach, które porozrzucane były po całej podłodze. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że lustro od zawsze było przymocowane mocno do ściany, żeby uchronić je przed takimi właśnie upadkami.
— Albo to wina tego cholernego dzieciaka — mruknął zirytowany i poszukał wzrokiem choćby najmniejszego śladu Sichenga.
Szybkimi krokami skierował się po schodach w stronę pokoju chłopca, nie dbając o to, czy on śpi czy nie. Musiał w końcu powiedzieć Sichengowi parę słów, niekoniecznie miłych.
Otworzył drzwi do jego pokoju. Dla Johnny'ego nie był zdziwieniem fakt, że chłopiec rysował na łóżku kolejne rysunki, na które wolał nie patrzeć.
— To wszystko przez ciebie — powiedział, patrząc mu w oczy ze złością — Odkąd się tu pojawiłeś cały czas przez ciebie są kłopoty! Nie dość że w nocy chodzą po naszym domu jakieś duchy to jeszcze stłukłeś lustro w korytarzu! Oddawaj mi lepiej kartki i mazaki.
To mówiąc, Johnny przybliżył się do Sichenga, który ani trochę nie wydawał się być przejęty jego słowami. Jego wzrok nawet wyrażał rozbawienie. Psychiczne.
— Dawaj mi to. Albo najlepiej wynoś się z tego domu.
— Nie możesz. Mamusia kazała tobie się mną opiekować — Sicheng wystawił język i zaśmiał się tak, że Johnny'emu prawie popękały uszy, ponieważ nie był to normalny śmiech. Przypominał jakieś skrzeczenie wiedźmy. Chłopak poczuł dreszcze na karku, ale momentalnie się ocknął. Energicznym ruchem sięgnął po blok rysunkowy, ale w połowie drogi poczuł na swoim ramieniu mocny i zimny uścisk dłoni chłopca.
— Mówiłem coś o dotykaniu moich rysunków.
— Uspokój się, nie zamierzam ich dotykać, tylko je wyrzucić.
Johnny pożałował swoich słów, ponieważ w sekundę chłopiec wzmocnił uścisk tak, że tamtemu zrobiło się słabo.
— Zostaw mnie! — krzyknął, a pod jego powiekami zaczynała zbierać się już pojedyncza łza.
— W takim razie obiecaj, że nigdy nie będziesz próbował przeszkodzić mi w pracy ani nie dotkniesz rysunków.
— J-ja...
Johnny zagryzł mocno wargę tak, że poczuł posmak krwi. Dodatkowo sytuacji nie ułatwiał fakt, że zaraz jego ramię zostanie zaraz zmiażdżone przez Sichenga.
— Obiecuję... — szepnął, patrząc na triumf w oczach dziecka. Wiedział, że walka z nim nic nie da, ponieważ obiecał sąsiadce, że przypilnuje młodego. Nie mógł go tak po prostu wyrzucić z domu, nawet jeśli miał nietypowe zainteresowania albo narozrabiał. Głupio postąpił tak od razu atakując Sichenga.
— Ech, powiedz tylko, dlaczego zbiłeś lustro w korytarzu? Dostałem je dwa lata temu od cioci z Japonii i było bardzo cenne.
— Ale to nie ja, to Alaomor!
— Przestań mi tu wymyślać jakieś bajki, on nie istnieje. To tylko duch.
Chłopiec prychnął obrażony.
— Kiedyś ci pokażę, że moja wyobraźnia jest prawdziwa.
---
zepsułam trochę rozdział sorka
CZYTASZ
Sheet of paper × nct horror ✔
HorrorPewnego dnia sąsiadka prosi Johnny'ego o pomoc w zajęciu się jej synem Winwinem na trzy noce, ponieważ ona sama wyjeżdża do rodziny. Nikt nie wie, jaką tajemnicę skrywają Sicheng i jego kartki papieru.