Jaehyun's pov
Johnny nigdy nie zrozumie, że ja się o niego martwię. Właśnie stoimy przy schodach, gotowi do zakończenia tego wszystkiego, a ja sam nie wiem, czy to na pewno dobre rozwiązanie. W sensie, co jeśli gaśnice nie podziałają, a Johnny straci dom? Dlaczego wymyślił taki sposób, a nie coś bezpieczniejszego?
— Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć. Nie ma co się bać. Mam przy sobie pudełko zapałek i solidne gaśnice. Nie pozwolę przecież, żeby ogień opanował cały pokój, tylko niewielką część — uspokoił mnie przyjaciel. Niezbyt mnie to przekonywało, ale postanowiłem, że mu zaufam.
Nie miałem czasu na żaden strach, weszliśmy na piętro, niosąc gasnice. Wyglądaliśmy pewnie jak jacyś psychopaci, ale kogo by to obchodziło. Postawiliśmy je ostrożnie przy ścianie. Gdy Johnny powiedział, że zaraz wchodzimy, poczułem jak tracę zdolność poruszania nogami. Nie chciałem tam iść, bo nie wiedziałem jak to wszystko się potoczy, ale nie chciałem również zostawiać przyjaciela samego z Sichengiem. Nie wiadomo co temu dzieciakowi może przyjść do głowy. Patrzyłem jak Johnny bierze głęboki wdech, a następnie daje mi sygnał w postaci kiwnięcia głową, że już czas na akcję. Pomodliłem się jeszcze przez kilka sekund do jakichś bogów, a następnie wszedłem za przyjacielem do środka. I faktycznie, tak jak Johnny mówił, znajdował się tutaj dziwny krąg z symbolem nieskończoności. Na podłodze były porozrzucane rysunki przedstawiające wydłubane oczy, dziwne kobiety z pomarszczonymi twarzami bez ust, byki z ogromnymi krwawiącymi rogami oraz wiele innych nienormalnych rzeczy. Od samego patrzenia na te kartki poczułem jak robi mi się zimno i chciałem jak najszybciej stąd wyjść. Zrobiłem nawet krok do tyłu, ale Johnny mnie zatrzymał, mimo że patrzył się prosto na siedzącego na podłodze Sichenga. Gdyby nie jego mroczny sekret to wydawałby się zupełnie normalnym dzieckiem z wyglądu. Ale pozory mylą.
— Sicheng — odezwał się Johnny stanowczym tonem — Nie musisz już się ukrywać. Wiem, kim jesteś, wiem też dlaczego rysujesz takie rzeczy. Najwyższy czas się pozbyć ich wraz z tobą, nie sądzisz? Nie możesz być w tym świecie, inaczej sprowadzisz chaos i doprowadzisz do końca świata. Musisz zniknąć. Spłonąć wraz z tymi kartkami.
Sicheng słuchał uważnie słów Johnny'ego, nie wydawał się zbytnio poruszony, ale też nie sprzeciwiał się. Zupełnie jakby przyjął do siebie przykry fakt, że parę krótkich chwil przestanie istnieć. Chłopiec spojrzał się smutno na nas i westchnął. Wstał z podłogi, a następnie usiadł na łóżku.
— Przepraszam was. Mówię to szczerze. Zostałem wyrzucony z mojego świata właśnie tutaj i żeby naprawić swoje błędy próbowałem użyć swojej mocy poprzez ożywanie rysunków, które nie należą do najpiękniejszych. W waszym świecie należą do czegoś nienaturalnego, ale u mnie jest czymś zwyczajnym. Nie przedłużajmy tego i po prostu dajcie mi zasłużoną karę. Pozwólcie mi spłonąć.
Słowa wypowiadane przez Sichenga sprawiały ból również mi. To było zrozumiałe, że chłopiec mógł czuć się obco i samotnie, ale strasząc Johnny'ego też nic nie zdziała. Widząc smutek dziecka zapragnąłem uratować je od całego zła i dać mu prawdziwy dom. Ale nie mogłem. Przecież nie jest człowiekiem.
Sicheng wstał znów i pozbierał powoli z podłogi wszystkie swoje bloki rysunkowe. Było ich około dziesięciu. Ułożył je w niewielki krąg, a następnie stanął w środku.
— Spalcie mnie wraz z nimi. Już i tak nie mam żadnej przyszłości przed sobą, a przedłużanie nie ma sensu.
Patrzyłem jak Johnny spuszcza wzrok i zaciska lekko pięść. Mimo że Sicheng nie był człowiekiem to i tak z zewnątrz wyglądał jak człowiek. Dlatego domyśliłem się, że pewnie ciężko mu jest wyrządzić jakąkolwiek krzywdę dziecku.
— Zrób to. — puknąłem lekko jego ramię. Chciałem mieć to za sobą.
Johnny otrząsnął się odrobinę. Drżącymi palcami sięgnął po zapałki schowane w tylnej kieszeni spodni. Zapalił jedną z nich i wpatrywał się w pomarańczowy płomień. Kibicowałem mu w myślach, nie było to łatwe zadanie tak po prostu rzucić palącą się zapałkę w stronę drugiej osoby. Zerknąłem na chłopca, który niemalże wzrokiem błagał o koniec. Johnny otrząsnął się i rzucił zapałkę w stronę pierwszego lepszego bloku rysunkowego, a potem odwrócił się, żeby nie patrzeć na to co się dzieje.
— Czy ty płaczesz? — spytałem cicho przyjaciela.
— Nie... po prostu nie chcę robić nikomu nic złego.
— Nie robisz Sichengowi nic złego. On tego chciał.
Próbowałem dodać mu otuchy w każdy możliwy sposób i miałem nadzieję, że Johnny przestanie czuć się winny. Odwróciłem się, by sprawdzić stan płomieni. W zaledwie parę sekund sprawiły, że wszystkie kartki zaczęły płonąć. Odsunąłem się wraz z Johnnym kilka kroków do tyłu dla własnego bezpieczeństwa i dalej wpatrywaliśmy się w ogień prawie jak zaczarowani. Zdziwiłem się jednak, że Sicheng wcale nie wygląda na przestraszonego. W pewnej chwili mógłbym przysiąc, że widziałem lekki uśmiech na jego twarzy. A co najdziwniejsze - ciepło płomieni w ogóle go nie parzyło, nie uciekał. Ze spokojem zaakceptował swoje nieuniknione przeznaczenie.
— Dziękuję... — szepnął Sicheng, kiedy ogień pochłonął całą jego postać. Przyjrzałem się dokładnie, nawet zmrużyłem oczy, ale nigdzie nie dostrzegłem najmniejszego śladu chłopca. Czyżby płomienie zabrały go w jakiś sposób w ciemność?
Z rozmyślenia wyrwał mnie słaby głos Johnny'ego mamroczący coś pod nosem. Nim się obejrzałem, zobaczyłem jak mój przyjaciel upada na podłogę.
---
wreszcie jakiś sensowny rozdział
CZYTASZ
Sheet of paper × nct horror ✔
TerrorPewnego dnia sąsiadka prosi Johnny'ego o pomoc w zajęciu się jej synem Winwinem na trzy noce, ponieważ ona sama wyjeżdża do rodziny. Nikt nie wie, jaką tajemnicę skrywają Sicheng i jego kartki papieru.