Rozdział 30

1.4K 77 18
                                    

Spojrzałam się w bok i tak jak myślałam zobaczyłam czuprynę Buckiego. Przeczesałam ją lekko palcami i wstałam z łóżka by przejść się do pokoju wspólnego i pomyśleć. 

Droga do pokoju wspólnego minęła mi spokojnie i już po chwili mogłam usiąść na kanapie przed wielkim oknem.Usiadłam i przyciągnęłam kolana do siebie opierając głowę o nie . Granatowa kanapa pochłonęła mnie w połowie a ciemność okalała mnie z każdej strony. Prędzej czy później będę musiała użyć mocy, mam do czynienia z byłymi asassinami, superbohaterami i super żołnierzami, jak sprawie że mnie znienawidzą raczej że będą chcieli mnie zabić. Muszę mieć jakiś plan i plan B jeśli chce uratować jak najwięcej ludzi... 

-Co robisz tu sama? Martwiłem się- usłyszałam Jamesa jednak zignorowałam go- Ann? Jesteś tam?-dopytał się po chwili podchodząc do mnie - Słuchasz mnie?

- Tak, po prostu mam problemy z przetworzeniem tak dużej ilości idiotyzmu na raz- odpowiedziałam i wywróciłam oczami udając podirytowaną, przedstawienie czas zacząć.

-O czym ty mówisz?- spytał zdziwiony

- Twoja egzystencja przyprawia mnie o ból głowy, idź postój gdzieś indziej- mruknęłam tym samym tonem  

-Ann dobrze się czujesz? Zachowujesz się jak nie ty- odpowiedział i próbował mnie objąć  jednak przytrzymałam jego rękę w nadgarstku.

-Przybliż tą rękę jeszcze trochę a wyrwę ci ją i zatłukę cię nią na śmierć- warknęłam

-Zaczynam się martwić, Powiedź co się stało- poprosił, wywróciłam oczami niby zirytowana jego głupotą

-Teraz potrzebuję byś złączył te dwie ostatnie szare komórki które masz i mnie posłuchał uważnie rozumiesz?- spytałam się wrednie a on spojrzał się na mnie zdziwiony- Zmęczyłam się tym udawaniem miłej, więc z łaski swojej daj sobie spokój i wypad.- warknęłam a on wyglądał na zaskoczonego i zranionego.- Nie znam protokołu na ujawnienie swojej prawdziwej osoby więc Hej! Niespodzianka!- oznajmiłam sarkastycznie

-Samael czy to ty?- spytał

-Na Odyna przestań być idiotą chodź na moment błagam, na prawdę myślałeś że jest coś takiego jak Samael? Czy ty spadłeś na głowę podczas porodu czy matka biła cię patelnią jak byłeś mały?- spytałam puszczając jego nadgarstek odpychając go od siebie w tym samym momencie. Spojrzałam się na niego udając że nic mnie nie obchodzi.

-Annabeth nie wiem o co ci chodzi ale jeśli jest to jakiś głupi żart to przestań bo nie jest on śmieszny.- oznajmił zaniepokojony

-Ughhh- wydałam odgłos zarzucając głowę do tyłu- ty na prawdę jesteś idiotą i nie udajesz - jęknęłam niezadowolona- Nie mam odpowiedniej ilości świecówek i czasu by ci to wytłumaczyć więc z łaski swojej daj mi spokój- machnęłam na niego ręką jakby był irytującą mnie muchą 

-Dobra coś jest na prawdę nie tak, idę po Bruca- oznajmił

-Tak przyprowadź zielonego potwora w puszcze z fartuchem bym mogła go wnerwić i sprawić by rozwalił połowę królestwa, brawo ty. Czy to ty jesteś powodem dla którego w naszym kraju na szamponie piszą jak go używać? - spojrzałam się na niego jak na idiotę, widziałam jak głęboko oddycha by się uspokoić, czułam się podle że doprowadziłam go do takiego stanu ale musiałam. Dla większego dobra.

-Dlaczego mnie wyzywasz?- spytał się spokojnie

-Wyzywam? Nie ja cię opisuje kochaniutki- oznajmiłam z samozadowoleniem w głosie, James odwrócił się i wyszedł bez słowa, w dole korytarza usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami. To był moment w którym spuściłam maskę tej wrednej osoby którą muszę być i mogłam być w końcu sobą. 

Soldier/ Bucky Barnes FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz