- Dzień dobry. Nazywam się Koo Junhoe i...
- Proszę wejść – przerwała mu brunetka, po czym uchyliła przed nim drzwi. Skinął jej głową i wszedł do środka, buty zdejmując w przedpokoju. Udał się do salonu za dziewczyną, która stanęła przy oknie, odwrócona do niego tyłem. Z tego, co mógł wywnioskować, patrząc na jej postawę, miała ręce skrzyżowane pod biustem. Możliwe, że przygotowywała się do tej rozmowy, rozmyślała nad tym, co ma powiedzieć. Jun już chciał, zacząć rozmowę, gdy ta znów postanowiła wtrącić mu się w słowo:
- To ty jesteś tym policjantem, który uznał Kim Jinhwana za mordercę i wtrącił go do więzienia, prawda?
Zapytała ponurym tonem, dalej obserwując panoramę miasta za szybą. Nawet nie rzuciła na niego okiem. Jednak go rozpoznała, lecz... Czy aż tak miała mu to za złe?
- Tak – odpowiedział jej krótko, cicho, prawie szeptem. W mieszkaniu panowała naprawdę ponura atmosfera, w rogu świeciła się jedynie lampka, więc światła także nie było dużo, co tylko wzmacniało ten efekt. W dodatku było w pomieszczeniu pedantycznie czysto, z tego co mógł zauważyć w obecnych warunkach. No i jak już gdzieś spojrzał, wszędzie obecny był motyw róży. Najwidoczniej właścicielka bardzo lubiła te kwiaty.
- Czego ode mnie chcesz? Myślę, iż domyślasz się, że nie jesteś tu mile widziany – mruknęła. W jej wykonaniu brzmiało to nawet groźnie. Zawsze była taka oziębła? Z opowieści Jinhwana nie wydawała się taka być.
- Potrzebuję twojej pomocy. Chcę wydostać go z więzienia i nie wiem jak. Myślę, że... Przyszedłem tutaj po radę? Coś w tym rodzaju. Wiem, że go kochasz i zrobisz dla niego wszystko, więc... Pomóż mi.
Głos Junhoe był w tym momencie śmiertelnie poważny. Chyba jeszcze nigdy w życiu nikt nie widział go w takim stanie, w jakim był teraz. Nawet Donghyuk.
Lee Hi roześmiała się głośno, słysząc to, co miał do powiedzenia. Nigdy nie spodziewałaby się, że policjant, który zawsze dążył do sprawiedliwości, nagle chce wypuścić na wolność największego mordercę tego wieku w Korei Południowej, o czym doskonale wiedział. Była pewna, że blondyn nigdy nie wierzył w niewinność Jinana. Na pewno jednak był przekonany o tym, że tamten zabił kilka osób, a z tylko jedną mu się nie udało. Wtedy też został złapany.
- Śmieszne, że przychodzisz akurat do mnie. Jestem jego narzeczoną, współpracowałam z nim. Powinieneś mnie teraz skuć w kajdanki i też wprowadzić do celi. Dlaczego chcesz go wyciągać? – zapytała. Tak naprawdę nie musiała wcale tego robić. Doskonale znała powody policjanta, ale chciała to usłyszeć z jego ust. Oczywiście, Jinhwan także nie powiedział jej tego wprost, lecz gdy ostatnio zawiozła mu ubrania, opowiadał o Koo z pasją i wyczuwalną czułością w głosie. Doskonale wiedziała, co to oznacza. Nie była przecież głupia, a tego każdy by się na dodatek domyślił.
- Kocham go. Jinnie jest całym moim światem, nie mam zamiaru go tam zostawiać, chociażby biorąc pod uwagę to, jak go tam traktują. Chcę, aby cały czas był ze mną, by nie opuszczał mojego boku.
Junhoe mówił z wyczuwalną pewnością siebie. Nie zawahał się ani na moment, nie zająkał. Hayi była pod wrażeniem. Jeszcze żaden facet nigdy nie mówił tak otwarcie o swoich uczuciach, szczególnie, jeśli te dotyczyły innego mężczyzny. W końcu Korea Południowa wcale nie była pod tym względem krajem tolerancyjnym. Zastanawiała się nawet, czy policjant wykazał się w tym momencie odwagą, czy może jednak głupotą, skoro powiedział to wprost, nawet nie zastanawiając się nad tym, co ona może z tym zrobić. A może był na tyle zdolny, że i to przewidział? Było to zastanawiające, biorąc pod uwagę wszelakie okoliczności.
CZYTASZ
It's not over yet [junhwan ver.]
FanfictionRudowłosy posłał mu kpiący uśmieszek, a zaraz potem z ruchu jego warg można było wyczytać "To jeszcze nie koniec, Koo Junhoe". Lub inaczej: Kim Jinhwan jest synem prezesa jednej z największych firm budowlanych w Korei Południowej. Koo Junhoe to najw...