Rozdział 10

411 52 41
                                    

Junhoe obudził się następnego dnia jakiś taki lżejszy duchowo. Poprzedniego dnia, gdy wrócił ze szpitala, wiele rozmyślał o wszystkim, co do tej pory powiedział mu Jinhwan. Co prawda, rudowłosy wcześniej nie wspominał mu niczego o swojej narzeczonej, jednakże i to było zrozumiałe. Możliwe, że nic ich nie łączyło, ale coś musiało być na rzeczy. Pytanie tylko, co takiego. Chociaż patrząc na obecną sytuację, wszystko było możliwe. Koo był tylko pewny, że Jinhwan nie kochał Hayi. Przecież rudy sam przyznał, że jest gejem. A orientacji nie zmienia się tak łatwo. Oznaczało to tylko tyle, że dalej ma jakieś szanse u Jina. Nie, on wcale nie planował skraść jego serca. Po co mu to? Jinhwan to przecież przestępca, który najprawdopodobniej do końca życia nie wyjdzie z więzienia.

... I kogo Junhoe próbuje oszukać? Każdy wie, że najchętniej spędziłby z tym małym mordercą całe swoje życie, bez przerwy. Problem tylko w tym, że nie miał jak. To on wpadł na trop Jinana, to on go schwytał, to on go przesłuchuje. Nie może nagle stwierdzić, że tamten jest niewinny i go wypuścić. Musiałby znaleźć zupełnie inny sposób, jak uniewinnić Kim'a, a to nie wróżyło nic dobrego.

Z uśmiechem na twarzy wstał z łóżka i skierował się do łazienki. Gdy brał prysznic, do jego głowy wpadła wczorajsza rozmowa z Jinhwanem, jaką odbyli, jak policjant już wychodził. Zaśmiał się krótko. Tego dnia miał wiele czasu, nie musiał się nigdzie śpieszyć, choć prawdopodobnie Hwan i tak na niego czekał. Nawet, jeśli będzie go oczekiwał troszeczkę dłużej niż zwykle, to chyba nic się nie stanie, prawda?

Po wzięciu prysznica, szybko ubrał się w jakąś koszulkę i spodenki, po czym wybył z domu na drobne zakupy spożywcze.

***

O ile łapanie przestępców, strzelanie do ruchomego celu i inne takie dla Junhoe były proste, tak przygotowanie zwykłych naleśników było dla niego szczytem marzeń, przewyższającym jego umiejętności kulinarne. Dlatego też cała jego kuchnia skończyła w mące, a on sam w lejącym się cieście. I wyobraźcie sobie, jak uroczo musiał wtedy wyglądać. Aż szkoda, że Jinhwan nie mógł tego zobaczyć. Na pewno umarłby z zachwytu.

Na szczęście Koo udało się przygotować kilka placków, które były nawet jadalne. Można powiedzieć, że był z siebie dumny. Tak naprawdę pierwszy raz gotował dla kogoś. Przynajmniej miał pewność, iż nie otruje swojego małego skarbu. Tak, tak też będzie go nazywał w swoich myślach.

Gdy tylko zapakował jedzenie do pojemników, pobiegł przebrać się w lepsze ciuchy, aby prezentować się jak najlepiej, jak dotrze już do szpitala. Chciał też pod jakimś względem zaimponować starszemu, choć sam do końca nie wiedział jakim. Przecież to tylko ubiór, nic ważnego, biorąc pod uwagę, że teraz wszyscy po prostu byli w tej dziedzinie sobą. Chyba trochę mu już odbijało na tym punkcie. Nie ważne.

***

Wszedł do szpitala. W drodze do sali przywitał się z wieloma pielęgniarkami i lekarzami. Duża część personelu szpitalnego już go znała, biorąc pod uwagę jego częste wizyty w tym miejscu, nie tylko wtedy, kiedy był w nim Kim. Przecież był policjantem, badał różne sprawy.

Zapukał lekko do odpowiednich drzwi i czekał na sygnał, że może wejść.

- Proszę - usłyszał cichy pomruk zza drewnianej płyty. Powoli wszedł do pokoju, uśmiechając się nieśmiało. Jinhwan otoczony bielą pomieszczenia i w świetle wpadającym do niego przez okno wyglądał jak prawdziwy aniołek. Pomińmy fakt, że nasz blondyn przestępcę praktycznie non stop porównuje do tego boskiego stworzenia. Ale to tylko drobny szczególik. Kto by w ogóle zwracał na niego uwagę?

- Dzień dobry, Jinhwannie - przywitał się ze starszym i tak jak poprzednim razem, siatkę, w której miał pojemniki z jedzeniem, ułożył na stoliczku obok łóżka.

It's not over yet [junhwan ver.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz