Epilog ver. 2

232 30 5
                                    


Jung Chanwoo wiedział wszystko. Zawsze i wszędzie. Choć jeszcze był młody, jego wzrokowi nie umykały najmniejsze szczegóły, a swoją mądrością przewyższał wielu innych, często starszych od siebie. Jednak nie potrafił on przewyższyć jednego osobnika. Koo Junhoe. I choć Chanwoo był jego przyjacielem, to traktował go jak wroga. Jak to mówią „trzymaj przyjaciół blisko, wrogów jeszcze bliżej". Stare przysłowie pochodzące z łaciny, a jakie trafne. Udawał przyjaciela, by trzymać się blisko nieprzyjaciela, tylko po to, aby z czasem móc wyłapać jego słabości i prześcignąć go, być od niego lepszym.

- Jesteś tego pewny, Chanwoo? – zapytał szef policji, opierając łokcie na swoim dużym, dębowym biurku i zaplatając razem palce, z uwagą przypatrując się zaledwie stażyście. Stażyście najbardziej obiecującemu od co najmniej pięciu lat, o ile nie więcej. I choć w Korei to Donghyuk był za Junhoe, to przełożony spodziewał się, iż młody praktykant przewyższy go już niebawem. Wystarczyło tylko dać mu trochę czasu i spraw.

- Oczywiście, że tak. Nie przychodziłbym tutaj, gdybym nie miał stuprocentowej pewności, co do tego – odparł takim tonem głosu, jakby coś zarzucał swojemu zwierzchnikowi. I taka była w sumie prawda. Jak ktoś mógł w ogóle myśleć, że Jung nie był czegoś pewny? Toż to niedorzeczne.

- Dobrze, w takim razie dam ci znać, co i jak – mężczyzna około pięćdziesiątki skinął mu głową i machnął ręką, aby już wyszedł.

Chanwoo nie wiedział jednego. Junhoe także wszystkim nie podzielił się ze swoimi przyjaciółmi.

***

Słysząc krzyk rudowłosego, kiedy to postrzelił Koo, uśmiechnął się pod nosem. Kim'a i tak nigdy nie lubił, więc wszystko było mu jedno. Jedynym, czego się bał, było spojrzenie na Yunhyeonga oraz Donghyuka. W końcu byli oni przyjaciółmi June'a, a on tak po prostu zastrzelił go podczas akcji. Nie było nawet mowy o odratowaniu tego przestępcy, zdrajcy. Jung cieszył się z tego jak nikt inny. Nie dość, że ujdzie mu to płazem, bo odbyło się podczas akcji, to jeszcze nie będzie musiał więcej znosić tego człowieka, a na dodatek drzwi do pierwszego miejsca stoją teraz przed nim otworem. Teraz, kiedy to wszystko się już skończyło, planował też posądzić Jinhwana o współpracę z Junhoe, jednak nie miał na to żadnych dowodów, przez co był na przegranej pozycji.

Spojrzał na rudowłosego, który płakał niczym małe dziecko nad zwłokami byłego policjanta. Wywrócił oczami. Po co płakać nad czymś tak błahym? To przecież... Upokarzające. Jak można tak łatwo ukazywać słabość? Nie mógł w to uwierzyć.

Jinhwan zaprowadzony został do karetki, a tam podano mu mocne środki uspokajające i owinięto go kocem. W tym momencie rudowłosy poczuł w sercu niesamowitą pustkę. Przecież Junhoe... On nie mógł umrzeć. Obiecał, że będą razem... Szczęśliwi. I znów narodziła się w nim chęć mordowania. Tak jak obiecał swojemu chłopakowi zaprzestać tego na jakiś czas, tak teraz wiedział, że złamie dane mu słowo szybciej, niż można by przypuszczać. Nie mógł odpuścić temu całemu Chanwoo. Przecież byli przyjaciółmi! Jak on śmiał?!

- Panie Kim, odprowadzimy teraz pana do pańskiego mieszkania – powiedział jakiś policjant, który właśnie do niego podszedł. Jin tylko skinął mu głową. Wiedział, że zostanie uniewinniony, ponieważ na ten moment cała wina stała po stronie Junhoe, ale... Już chyba naprawdę wolałby gnić w więzieniu. Wtedy Koo by żył, bo niczego by nie planował. Pewnie odwiedzałby go w każdej wolnej chwili i żył spokojnie. A nóż Hwan naprawdę wyszedłby za dobre sprawowanie lub przez problemy zdrowotne. Wtedy mogliby ze sobą spędzać naprawdę dużo czasu. Może nawet całe życie, zależnie od tego, jak bardzo naciskano by na Kim'a, aby ten wrócił do więzienia. O ile w ogóle... Ale przecież żaden obywatel Korei Południowej nie chciałby, aby przestępca krążył gdzieś obok niego na wolności. Na pewno prędzej, czy później musiałby wrócić za kraty. Przecież policja nie chce żadnego skandalu i podporządkowuje się opinii publicznej.

It's not over yet [junhwan ver.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz