Eileen Hearst:
Lenerdel wyglądało spokojnie. Skąpane w świetle zachodzącego słońca przypominało odległą, baśniową krainę. W powietrzu unoszącym się nad miastem pachniało świeżo wypiekanym chlebem z pobliskiej piekarni i wodą z jeziora znajdującego się nieopodal. Dzięki niemu wiatr był przyjemnie chłodny i wilgotny, koił skórę i zmysły zmęczone po upalnym dniu.
Miasto wyglądało spokojnie, nic nie zwiastowało tragedii, jaka unosiła się w powietrzu.
Nic nie sugerowało tego, że jutro rozegra się rzeź.
Z cichym westchnieniem potarłam dłońmi ramiona i osunęłam się lekko z dachu, na którym siedziałam, po czym skryłam się za wystającą rynną.
Nie chciałam, by ktoś mnie zauważył. Nie mogłam pozwolić, by ktoś mnie dostrzegł.
Przebywanie na zewnątrz po zachodzie słońca było zakazane.
Gdyby ktoś mnie zauważył, mogłabym zginąć. Zmiennokształtni nie znali litości.
Bezwzględnie egzekwowali nałożone na nas prawa.
Ze starych opowieści słyszałam, że kiedyś było inaczej, że kiedyś byliśmy wolni.
Jednak dziś nasze życia nie należały do nas.
My ludzie, byliśmy tylko niewolnikami, zakładnikami.
A wszystko zaczęło się od dnia, w którym wilkołaki wyszły z ukrycia.
Ich pojawienie się już na zawsze zmieniło świat. Nastały mroczne czasy, a zapach śmierci nieustannie unosił się w powietrzu.
Zmiennokształtni nie byli jak ludzie. Byli dużo silniejsi, a ich zmysły wyostrzone. Mieli w sobie zwierzęce instynkty, które współczesny człowiek już dawno wyparł. Rozkoszowali się strachem, jaki wzbudzali, napawali się swoją władzą i krwią, która codziennie spływała ulicami wszystkich miast i wiosek. Zmienni nie znali współczucia, nie byli tak emocjonalnymi stworzeniami, jak ludzie i nie uznawali sprzeciwu. Uważali się za naszych panów i stali się nimi.
A to wszystko przez głupi pakt zawarty cztery stulecia przed moim narodzeniem.
Nazywam się Eileen Hearst. Urodziłam się, jako pierworodna i jedyna córką Casimira i Luany Hearst. Nie miałam starszej siostry, a to oznaczało, że jutro musiałam zapłacić własną krwią za pokój, jaki zapanował.
Dokładnie cztery stulecia temu, gdy po wielkiej wojnie zawarto pakt pokojowy, los każdej pierworodnej córki został przypieczętowany. Od tamtego dnia co roku zabierano z domu wszystkie siedemnastoletnie dziewczęta i wyprowadzano je do obozów rozstawionych w centrum najbliższego miasta. To tam przypieczętowywano ich los.
To właśnie tam decydowano czy będzie nam wolno żyć. Jeśli dziewczynie udawało się uchować swoje istnienie, trafiała na licytację. Tam była sprzedawana do domów publicznych lub na służbę do wilczych rodów.
Jednak w domach zmiennokształtnych ludzie nie byli dobrze traktowani, a jedyne kobiety, jakie zaznawały łaski to te, które były naznaczone.
Matka opowiadała mi o naznaczeniu, nazywała to pocałunkiem przeznaczenia.
Z jej opowieści zapamiętałam, że z niewiadomych przyczyn wilcze geny nie przechodziły na kobiety, przez co bestie były zmuszone do szukania ukochanych wśród ludzi.
Tylko raz na kilkadziesiąt przypadków wilkołak znajdował swoją oblubienicę. Matka mówiła mi, że to nie kwestia zakochania się, to było coś więcej. Serce zmiennokształtnego zaczynało bić rytmem równym z sercem kobiety, a ich ciała przyciągały się.
Dla mnie wydawało się to nieprawdopodobne, ale matka zawsze mówiła, że to piękne uczucie. Bezwarunkowa i bezgraniczna miłość.
Jednak niewiele kobiet spotykał taki los. Zdecydowana większość krótko po licytacji kończyła swój żywot.
Najgorzej miały te odrzucone.
Zupełnie tak jak moja przyjaciółka Liana.
Liana była dwa lata starsza ode mnie i była najstarszą córką piekarza. Była piękną dziewczyną o wiecznie roześmianej twarzy, jednak jej oblicze zdobiła długa i szpecąca blizna – pamiątka po spotkaniu ze zmiennokształtnym.
Przez ten mały defekt Liana została odrzucona. Z opowieści okolicznej ludności dowiedziałam się, że zabrano ją wraz z innymi, które uznano za niegodne, by żyć, a następnie wypuszczono je na skraju puszczy. Tam tuż za nimi w pogoń rzuciły się wilkołaki, które wyłapały i wymordowały wszystkie odrzucone kobiety. Rankiem ich zimne i zmasakrowana ciała znaleziono w przydrożnym rowie.
Tak było, co roku.
Co rok bestialsko mordowano rzesze kobiet tylko i wyłącznie dla rozrywki.
Odkąd wilkołaki wyszły z ukrycia, świat się zmienił.
Nie było tu dobra i zła. Był tylko strach i rozpacz, ból i łzy.
W nowym świecie tylko jedna osoba była szczęśliwa.
Śmierć.
Ona była radosna, ponieważ mogła kontynuować wyznaczone jej po kres świata zadanie. Dzięki bestiom, każdego dnia obejmowała swoimi zimnymi ramionami tysiące istnień, zabierając je do nieznanego nam świata.
Jutro miał nastać pierwszy dzień lipca-dzień ludzkich żniw.
Jutro być może ostatni raz ujrzę wschód słońca.
Jutro wszystko może się skończyć.
CZYTASZ
Arkana wilczych rodów
WerewolfŚwiat, w którym potwory z koszmarów ujawniają swoje istnienie, zmusza ludzi do życia w strachu i niepewności. Każdy kolejny zachód może stać się ostatnim, tu nie ma wiary, nadziei. Pozostaje tylko błagać, błagać i prosić o łaskę. Eileen Hearst jak k...