19. Ogród i przypadkowe spotkanie

17.4K 1.2K 60
                                    

Charles:

Ona była moją słabością, lecz wciąż tkwiła w mojej głowie. Była jak słodka tajemnica, którą pragnąłem poznać, kusiła mnie swoją tajemniczością, lecz nie mogę się jej poddać. Ona uczyniłaby mnie słabym, a ja nie mogłem taki być.

Wielu moich przodków zbłądziło, ponieważ zaufali więzi przeznaczenia.

Poświęcili się jej i stracili głowę, zapominając o tym, co ważne.

Lecz ja nie mogłem ulegać pragnieniom, to ja miałem być tym który zakończył wojnę. Byłem gotów uczynić wszystko by zgładzić Griffina i przyłączyć utracone ziemie do Misei.

Dlatego nie mogłem pożądać tej kobiety. Musiałem o niej zapomnieć. Nie czekało na nas szczęśliwe zakończenie.

Nie w momencie, gdy wisiało nad nami widmo wojny.

Zwierzę drzemiące we mnie wyło z tęsknoty, rozdzierało mnie od środka. Jego pierwotne instynkty sprawiały, że nie myślałem trzeźwo. Walka z nim była wyczerpująca i tylko dzięki chwilom z Rachel zapominałem o rudowłosej Eileen.

Musiałem zrobić wszystko, by wyrzucić ją ze swojej głowy.

Eileen:

Miałam wrażenie, że czas w pałacu upływa inaczej niż w moim rodzinnym mieście. Przez to niemal nie odczuwałam przepływających mi przez palce dni. Jednak musiałam przyznać, że monotonia panująca w pałacu w pewnym sensie działała na mnie kojąco. Każdy dzień był zaplanowany do tego stopnia, że nie miałyśmy ani chwili dla siebie, więc nawet nie miałam czasu na tęsknotę za domem i rozmyślanie o losie ojca i braci. Nie płakałam po kątach i nie myślałam o mężczyźnie, który odbierał mi zdolność trzeźwego myślenia.

Choć wciąż tkwił w mojej głowie.

Minęło wiele nocy, od kiedy ostatni raz się z nim spotkałam. Nigdy więcej nie wezwał mnie do siebie, choć wiedziałam, że był w pałacu.

Zupełnie nie rozumiałam jego postępowania, wciąż zachodziłam w głowę, po co mnie wezwał tamtej nocy i co by się stało, gdyby ktoś nam nie przeszkodził.

Gdy tak siedziałam i rozmyślałam, próbując delikatnie rozplątać splątany kosmyk włosów, z zadumy, wyrwał mnie kobiecy głos, dobiegający zza moich pleców:

— Ostrzegałam cię.

Wiedziałam, kto wypowiedział te słowa, lecz mimo to odwróciłam się do tyłu, by spojrzeć na górującą nade mną Emmeline.

— Nie rozumiem, o co ci chodzi — westchnęłam.

— Pewnego dnia pożałujesz swoich decyzji i tego, że mnie nie posłuchałaś — odparła, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Czy ty mi grozisz?

— Nie, uwierz mi, że nie. Po prostu proszę żebyś uważała, ten pałac widział już dość tragedii.

Po tych słowach mulatka pokręciła smutno głową i ruszyła w kierunku drzwi prowadzących na taras, oddalając się ode mnie.

— Hej, Emmeline, zaczekaj! — krzyknęłam, chcąc ją zatrzymać.

Chciałam, by powiedziała mi więcej, lecz ciemnowłosa nie odwróciła się, pozostawiając mnie samą z masą pytań w głowie.

Dlaczego wciąż mnie ostrzegała? Czy rzeczywiście nie widziałam zagrożenia?

Może faktycznie straciłam czujność i zbyt szybko przyzwyczaiłam się do życia w tym miejscu. Lecz czy mogło mnie spotkać coś gorszego niż więź przeznaczenia z Charlesem? Czy te kobiety rzeczywiście mogły okazać się bardziej niebezpieczne niż życie w pałacu pełnym zmiennych?

— Eileen !

Na dźwięk swojego imienia uniosłam głowę i zauważyłam Jasemin machającą do mnie, chcąc mnie przywołać.

Niechętnie wstałam i podeszłam do blondynki, która uśmiechała się szeroko.

— Tak? — zapytałam, wyraźnie niezadowolona z tego, że musiałam do niej podejść.

— Chodź ze mną! — zaproponowała, a ja zmarszczyłam brwi.

— Gdzie? Przecież zaraz mamy zajęcia.

Nie rozumiałam, gdzie chciała się udać o tej porze. Przecież za chwilę miała przyjść po nas Nadar, by zabrać nas na nauki o zwyczajach i tradycjach zmiennych.

— Wymknijmy się stąd!

— Oszalałaś? Nadar nas zabije! — odparłam, mrożąc ją wzrokiem, na co ona roześmiała się:

— Daj spokój, ile można tkwić w tych murach, mam dość. Chodź, zróbmy coś szalonego! — prosiła, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

— Wiesz, że będziemy miały kłopoty? — zapytałam niepewnie.

— Och, daj spokój Eileen, po prostu chodź! — odpowiedziała, po czym ciągnąc mnie za rękę, wyciągnęła mnie z komnaty.

Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie zmierzałyśmy, jednak Jasemin zdawała się wiedzieć, co robi.

Postanowiłam jej zaufać.

— Jesteś wariatką — zaśmiałam się, na co ona przyłożyła palec do ust.

— Cicho! Biegniemy do ogrodu!

***

— Nadar nas zabije — zaśmiałam się, biegając boso po zielonej trawie i rozkoszując się świeżym powietrzem oraz błękitnym niebem.

Ogród był miejscem zakazanym, nie wolno nam było w nim przebywać, więc tym bardziej byłam wdzięczna Jasemin, że zabrała mnie w to miejsce. Nie wiedziałam jak to możliwe, że w siedzibie potwora, matka natura stworzyła taki cudowny raj. Wygląd tego ogrodu zapierał dech w piersi.

Delikatne, drobne stokrotki pokrywały niemal całe podłoże. Przepiękne, różowe kwiaty pięły się po murach odgradzających nas od świata zewnętrznego, za którym tak bardzo tęskniłam. Jednak w tamtym momencie starałam się o tym nie myśleć. To była moja chwila wolności, wytchnienia i spokoju, którego tak bardzo mi brakowało.

Nie wiem, ile tak tańczyłam i biegałam po ogrodzie, nim w końcu położyłam się na zielonej trawie, a Jasemin opadła obok mnie i dotykając moich rudych loków, zapytała:

— Co jest między tobą a alfą?

— Co masz na myśli?

— Wszyscy widzą, że coś się dzieje między wami.

— Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi — westchnęłam, nie mając ochoty o tym rozmawiać.

— Alfa nigdy nie wzywa nowej dziewczyny i jeszcze nigdy nie wróciła tak wcześnie, uraziłaś go czymś? — zapytała, patrząc na mnie przenikliwie.

— Nie, to skomplikowane — odpowiedziałam, wpatrując się w błękitne niebo.

— Wyjaśnij mi.

— Nie umiem, sama nie rozumiem zachowania alfy — skłamałam, chcąc uciąć temat.

— Czuję, że mnie okłamujesz — odparła z wyrzutem, a ja nie wiedząc, co robić wstałam i dotknęłam jej z okrzykiem:

— Berek! — po czym pobiegłam w kierunku wysokiego żywopłotu i ukryłam się w nim:

— Już ja cię dorwę! — usłyszałam krzyk i ze śmiechem zaczęłam powoli iść do tyłu, ukradkiem wycofując się.

Nagle poczułam przeszkodę i zderzyłam się z ciepłym ciałem drugiej osoby. Już miałam się odwrócić, gdy niespodziewanie czyjeś ręce, skutecznie mi to uniemożliwiły:

— Znów się spotykamy Eileen Hearst — usłyszałam ciepły baryton alfy, a ja poczułam ciepły dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

To on.

Richard Griffin:

Stałem na statku i wraz z synem obserwowałem spokojne morze, rozciągające się przed nami:

— Już czas — oznajmiłem cicho, wpatrując się przed siebie.

— Co zamierzasz ojcze? — zapytał, patrząc na mnie niepewnie.

— Musisz zbliżyć się do alfy bądź jego cieniem i zdobądź jego zaufanie.

— A co później?

— Poderżniesz mu gardło w najmniej oczekiwanym momencie. Czas by potomek Allena zapłacił za wszystkie grzechy swoich przodków.

— Nie wiem, czy uda mi się aż tak do niego zbliżyć. Charles nie jest głupcem.

— Jest, oni wszyscy są tacy sami, zadufani w sobie, pewni swojej nieomylności. Nie daleko pada jabłko od jabłoni.

— Co masz na myśli? — zapytał, posyłając mi pytające spojrzenie.

— Jesher Allen, ojciec Charlesa był potworem i jego syn jest taki sam.

— Mylisz się papo — zaprotestował, na co zmarszczyłem brwi. — Alfa nienawidzi swego zmarłego ojca, własnoręcznie go zabił.

— Zrobił to tylko dlatego, że Jesher zamordował Katherinę, matkę Charlesa. Zrobił to z zemsty, nie z nienawiści.

— Chcesz powiedzieć, że tylko z zemsty przejął nazwisko matki, chcąc odciąć się od Allenów? — prychnął.

— Synu... Allen to coś więcej niż nazwisko. To od pokoleń płynie w jego żyłach, nie daj się zwieść, on musi zapłacić za błędy przodków. To całe zło musi się skończyć, zniszczyli naszą rodzinę, zabrali mi wszystko, co kochałem. Poprzysiągłem sobie, że zniszczę go, zniszczę cały jego ród.

Arkana wilczych rodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz