14. Narady wojenne

18.9K 1.2K 153
                                    

Charles:

W moim gabinecie odbywała się narada. Mój beta pochylony nad rozłożoną na stole mapą, kłócił się z moimi doradcami, jednak ja pozostawałem kompletnie niezainteresowany ich rozprawą, która stawała się z każdą chwilą coraz głośniejsza. Nie to zajmowało moje myśli, byłem niespokojny, moja skóra aż drżała, jakoby wilk ukryty w moim wnętrzu pragnął uwolnić się za wszelką cenę.

Nasz gatunek był specyficzny. Potrafiliśmy zmieniać naszą postać, by współgrać z naturą i tworzyliśmy ogromne watahy zdolne do podporządkowania sobie innych gatunków łącznie z ludźmi, którzy już od wieków byli naszymi poddanymi.

Byłem dumnym spadkobiercą dziedzictwa Howarda Allena, który podporządkował sobie świat. Byłem ostatnim synem wielkiego stwórcy, na moich barkach ciążyła ogromna odpowiedzialność. Musiałem zapewnić przetrwanie i płynność mego rodu, a to byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby Howard nie popełnił ogromnego błędu.

Zaufał psu, powierzył Garci Griffinowi połowę swej władzy, a ta plugawa istota splamiła swój honor i pogwałciła otrzymany dar, przywłaszczając sobie go na zawsze. Od tego dnia wojna nieustannie łączy drogi naszych rodów, a ja nie spocznę, póki nie naprawię błędów moich przodków. Poprzysiągłem sobie, że przyłącze ziemie odebrane nam przez fałszywych sprzymierzeńców i wymierzę im sprawiedliwość. Żaden potomek Griffina nie przeżyje, bo żaden na to nie zasłużył.

Jednak od pewnego czasu to nie to stawało się moim priorytetem. W moich myślach wciąż gościła drobna rudowłosa. Nawet gdy zasypiałem w ramionach brązowowłosej Rachel, przed oczami wciąż widziałem drobną, subtelną kobietę.

Eileen, jej imię delikatnie pieściło moje wargi, sprawiając, że mimowolnie się uśmiechałem. Pragnąłem szeptać je po kres mych dni, odgarniać jej rude loki i ciepłym oddechem pieścić jej ucho, nazywając ją swoją. Chciałem trzymać w ramionach najmocniej jak potrafię, by nigdy więcej już jej nie stracić z oczu.

Jednak nie mogłem.

Pokręciłem szybko głową, odgarniając te myśli. Nie chciałem tego. To moja wilcza strona ją pokochała, a ja niestety nie mogłem nic z tym zrobić. Nie mogłem nikogo kochać, nie mogłem być z kimś, kto był tylko ludzką zabawką w moich rękach. Ona była tylko marionetką, którą mogłem zabić jednym ruchem ręki.

Musiałem o niej zapomnieć, lecz to było trudne. 

My zmienni byliśmy niezwykle ciekawymi istotami. Nasze ciało dzieliły dwie dusze żyjące ze sobą w koegzystencji, ludzka i wilcza. Jednak ta druga rzadko się uaktywniała. Była ona infantylna, dziecinna, nie patrzyła realnie na świat. Jej instynkty były prymitywne, bo, mimo że była zaklęta przez magię w ludzkim ciele, to wciąż pozostawała tylko zwierzęciem nierozumiejącym realiów świata. Nie można było jej postawić na równi z naszą pierwotną ludzką naturą, zdolną do racjonalnego myślenia i poglądu na świat.

Najgorsze było to, że nie można było uciszyć drugiej strony. Nasza koegzystencja musiała trwać i czekać na pełne połączenie. To tak, jakby przedzielić ciało ludzkie na dwie równe części i w każdą wrzucić inną osobowość, a pośrodku pozostawić znaczną odległość między nimi.

Właśnie ta przestrzeń należeć miała do przeznaczonej, dawniej zwanej łącznikiem dusz. Ona wypełniała brakującą pustkę, uzupełniając wilkołaka i zakotwiczając jego instynkty. Ustalała balans między dwoma tak różnymi naturami.

Więc nie pojmowałem, dlaczego los postawił na mojej drodze Eileen. Ona nie była zdolna do wypełnienia mnie, a ja pragnąłem tylko żyć tak jak dotychczas. Bez balansu, niestabilny, ale musiałem pamiętać, że byłem też alfą. Potrzebowałem silnej luny, takiej, która dałaby mi potomka. Którą moje stado, by zaakceptowało i obdarzyło szacunkiem oraz takiej, z którą związek mógłby mi dać korzyści.

Lecz co mogła mi zaoferować niewolnica odebrana z domu publicznego?

Nic.

- Alfo, co o tym sądzisz?-przerwał moje rozmyślania Raledier, a członkowie rady wbili swoje spojrzenia we mnie. Beta widząc moje skonsternowanie, szybko przesłał mi telepatycznie kwestię sporną, o której miałem zadecydować:

- Nie, absolutnie - zaprotestowałem, rozumiejąc, co chcą uczynić. - Otwarte wypowiedzenie wojny, nie wchodzi w grę, spójrzcie - dodałem, wskazując na mapę. - Tu jest cieśnina, najwęższy punkt oddzielający ziemie nasze od ziemi potomka Griffina, tego plugawego psa Richarda. Ten stary pryk już z pewnością zapomniał o tym miejscu. Więc jeśli przeprawimy się statkiem przez morze w tym miejscu, to podróż wyniesie zaledwie tydzień, a nie miesiące jak w przypadku przeprawy lądem.

- Trafne spostrzeżenie alfo, idea tej wyprawy jest zacna, lecz czy nie lepiej poczekać? - zasugerował Marcello Degrant, ojciec Rachel. Był jednym z niewielu ludzi, którym udało się zajść tak wysoko mimo wyraźnej niechęci ze strony wilkołaków do rasy ludzkiej, on wspiął się po drabinie hierarchii na sam jej szczyt.

- Co masz na myśli?

- Otóż wszyscy wiemy, że Richard Griffin jest ostatnim z rodu. Nie ma przeznaczonej czy choćby nałożnicy, a tym bardziej potomka, ma już pięćdziesiąt dwa lata. Wystarczy poczekać na jego śmierć. Władza jest dziedziczna, a nawet, jeśli komuś ją przekaże, to żaden beta nie zdoła podporządkować sobie tak dużego obszaru, bez poparcia swojej kandydatury więzami krwi.

- A, co z pogłoską?- zapytał Giuseppe Grivaldi, głównodowodzący wojsk. - Tą o jego potomku.

- Nie bądź głupi Grivaldi - wtrącił inny radny. - To tylko stara opowiastka, jakoby ojciec naszego alfy miał porwać jego brzemienną partnerkę. Każdy wie, że nikt nigdy nie widział Richarda w towarzystwie kobiet, plotka głosi, że woli mężczyzn.

- Odrażające bluźnierstwo - skrzywił się Degrant.

- Panowie sugerujecie, że mamy czekać kolejne kilkadziesiąt lat? - zapytał Marcus.

- Nie, nie możemy czekać - wtrąciłem, kręcąc głową.- To już za długo trwa. Szpiedzy Richarda są wszędzie, musimy to ukrócić.

- Co proponujesz, panie?

- Poinformujcie stocznie, by wszczęli budowę okrętów, zaczynamy przygotowania. A ty, Resdar zbierz podatki od ludzi, potrzebujemy pieniędzy - zwróciłem się do głównego skarbnika. -Zabierz ze sobą Grivaldiego, jeśli nie oddadzą złota po dobroci, to niech wkroczy wojsko. Za dwa dni chcę widzieć na dziedzińcu skrzynie pełne złota.

- Tak jest panie - odrzekł Ignotus Resdar, kłaniając się.

- Możecie opuścić komnatę, zaczynamy przygotowania do wyprawy wojennej. Za sześć miesięcy wyruszamy na wojnę.

Richard Griffin:

Stałem na kamiennym dziedzińcu i wpatrywałem się w morski krajobraz rozciągający się przede mną. Chłodne, wilgotne powietrze rozwiewało moje siwiejące włosy, a ja sam tkwiłem gdzieś daleko pogrążony we własnych myślach:

- Panie - wyrwał mnie z zadumy głos bety, a ja przeniosłem na niego swoje spojrzenie. - Minęło zbyt wiele lat, nie odnajdziemy już śladu twego syna.

- Nie przyjmuje takiej wieści do świadomości. Szukajcie mego potomka.

- Alfo błagam, minęło wiele lat od zniknięcia Nory. Odpuść panie, dziecko już dawno nie żyje.

- Nigdy nie odpuszczę, będę ich szukał do mego ostatniego oddechu - odparłem, ściskając w ręku fragment pergaminu, na którym znajdowała się podobizna mego dziecka.

Pół roku po porwaniu Nory, wysłała mi ten szkic noworodka, jakby chciała, bym wiedział, jak wygląda mój dziedzic. Wiedziałem, że miała świadomość, że oboje zostaną zabici, lecz dlaczego nic więcej mi nie przekazała? Żadnego listu, żadnej informacji. W mojej świadomości dziecko te wciąż pozostawało bezimienne.

Musiałem odnaleźć swego syna, bez względu na cenę, jaką przyjdzie mi za to zapłacić.

Arkana wilczych rodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz