6.

3.4K 139 11
                                    

- Zauważyłam, że spędzasz dużo czasu z naszym tajemniczym pacjentem - powiedziała któregoś dnia Zoë.

Może i tak było. Nie wiem dlaczego tak dobrze spędzało mi się z nim czas, ale jako jeden z nielicznych osób potrafił mnie rozbawić i poprawić humor. Właściwie moglibyśmy już wypuścić go do domu, gdyby nie skomplikowane złamanie nogi. Poruszał się na wózku, co naprawdę nieźle mu wychodziło. Nie tracił dobrego humoru, mimo że nadal nie był w stanie sobie nic przypomnieć.

Z dłuższej perspektywy czasu wiem, dlaczego tak bardzo szukałam jego towarzystwa - był iskierką radości w moim smutnym i szarym życiu.

James już nie powtórzył tego błędu i nie zwrócił się do mnie „Shai". Wiedział, że sobie tego nie życzę. Jednak od czasu tamtej rozmowy, kiedy bardziej się przed nim otworzyłam, coś się zmieniło. Zaczęłam traktować go nie jak zwykłego pacjenta, co uruchamiało w mojej głowie czerwoną lampkę. Nigdy nie powinnam przekraczać granicy i oczywiście, nie zamierzałam tego zrobić. Po prostu czułam, że potrzebuję jego towarzystwa, mimo, że zazwyczaj wolałam być sama.

Moje zasady względem innych ludzi nie uległy zmianie - nie zakochiwać się i nie przyzwyczajać.

Wzruszyłam ramionami.

- Pacjent jak pacjent - tylko tyle mogłam odpowiedzieć.

- Bardzo przystojny pacjent - dodała Zoë, uśmiechając się znacząco.

- Nie wiem, nie zwracam uwagi na urodę pacjentów, nie interesuje mnie to.

- No nie mów, że serce ci nie mięknie, kiedy patrzy na ciebie tymi swoimi ciemnymi oczami. On jest taki... biedny. Sprawia takie wrażenie i wyzwala w tobie poczucie, że MUSISZ się nim zaopiekować.

- To się nim zaopiekuj - przewróciłam oczami. - Nie masz czegoś do roboty? Jakaś staruszek nie potrzebuje zmiany pampersa?

- Wszystkich przewinęłam, więc mogę podręczyć ciebie - wyszczerzyła zęby, jak zwykle niezrażona moim chłodem. - Przecież wiesz, że nie przeszkadza mi bijący od ciebie mróz, nasza Królowo Lodu.

Nienawidziłam tego określenia względem mojej osoby, choć udawałam, że wcale mnie to nie obchodzi. Wiedziałam, że cały szpital mnie tak nazywa, zasłużyłam na takie miano. Ale było mi przykro.

- No to idź do kogoś innego, bo ja nie mam czasu -
Odpowiedziałam. Zoë czasami przypominała zachowaniem upierdliwą muchę, od której odganiasz się wszelkimi możliwymi sposobami, a ona i tak usiądzie ci na czubku nosa.

- Bo co? Wolisz go spędzić z Jamesem?

- Daj mi spokój - jęknęłam. - Dobrze, że on niedługo wychodzi do domu, w końcu dasz mi spokój.

- Do domu? Ale on nie ma domu, jeszcze nikt się po niego nie zgłosił, a on nie pamięta, gdzie mógłby pójść. Chyba skończy w jakimś przytułku dla bezdomnych.

Nie pomyślałam o tym wcześniej i autonatycznie zrobiło mi się go żal. Był naprawdę w porządku i miał skończyć jako bezdomny? Na pewno wcześniej prowadził normalne życie, więc dlaczego nikt się po niego nie zgłaszał? Dlaczego nikt go nie szukał?

Może był samotny.

Tak jak ja.

Czy jeśli mi by się coś stało, to ktoś zadałby sobie trud, żeby mnie odszukać i dowiedzieć się co się ze mną stało?

Odpowiedź była prosta - nie.

Byłabym w identycznym położeniu co James.

Też skończyłabym jako bezdomna.

- Coś na to poradzimy - powiedziałam tylko.

>>>

- Cześć James - przywitałam się, spotykając go jak zwykle w jego ulubionym miejscu w przyszpitalnym parku.

- Cześć Shailene - odpowiedział. Kiedy byliśmy sami, mówiliśmy sobie po imieniu. To znacznie ułatwiało sprawę, bo czułabym się dziwnie, gdyby ciagle zwracał się do mnie „pani doktor", co i tak czasami robił.

Człowiek, który cały czas kipiał dobrym humorem, w tamtej chwili go stracił. Kiedy tak siedział na tym wózku, taki bez energii i radości, wydawał się mniejszy niż zwykle.

- Co się stało? - Zapytałam, siadając na ławce.

- Mój psychiatra powiedział mi, że za kilka dni dostanę wypis - odpowiedział, mierzwiąc ręką i tak już zmaltretowane włosy.

- Psychiatra ci to powiedział? Przecież on o tym nie decyduje - zmarszczyłam czoło.

- Podobno z nogą jest już lepiej i nie muszę leżeć w szpitalu, bo blokuję miejsce osobom, których zdrowie jest w gorszym stanie niż moje.

- Ale straciłeś pamięć i jesteś w środku terapii - zdenerwowałam się. - Nie mogą cię teraz wypisać!

- Psychiatra powiedział, że mam przychodzić do niego na wizyty, a to nie wymaga leżenia w szpitalu. Nie żebym kochał to miejsce, ale... nadal nie odezwał się nikt, kto by mnie szukał. Nie mam dokąd pójść i wyląduję na ulicy - spuścił głowę.

- Porozmawiam z dyrektorem szpitala - powiedziałam stanowczo. - Nie mogą cię tak po prostu wywalić!

- Shailene, to nic nie da - pokręcił głową, zrezygnowany.

- Zobaczymy - odparłam z zaciętą miną i odeszłam prosto do gabinetu dyrektora.

CDN.

Jak tam? 😄 

Pewnego dnia go spotkasz (SHEO STORY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz