VIII-2 'Jego imię'

2K 128 5
                                    

Zamek zgrzytnął, dziewczyna wyjęła klucz i schowała go do kieszeni spodni.

Szarawy stół i cztery krzesła (każde w innym kolorze) znajdowały się w centralnej części pomieszczenia. Trochę dalej na wprost wejścia stała niewielka, trzyosobowa sofa w starte już kwieciste wzory, a obok niej jasne biurko z lampką i cicho brzęczącym radiem. Na ścianie po lewej - wysokie okno ze starymi, podwójnymi szybami i bielonymi framugami, przez które padały na stół malinowe promienie zachodzącego słońca. Po prawej walały się sterty zakurzonych książek, czasopism i pudełek, wszystkie poukładane według starannie zaplanowanego nieładu, pod ścianą z odklejającą się tapetą w roślinne wzory.

Bywała tutaj tak często, a jednak teraz, kiedy zamiast Azazela i Asmodeusza był z nią archanioł, czuła się jakby widziała to miejsce po raz pierwszy. Przede wszystkim na poddaszu było bardzo ciepło. A może tylko jej się wydawało? Jednak za chwilę zobaczyła, że skrzydlaty zdejmuje bluzę i wiesza ją na oparciu jednego z krzeseł. Czyli z nią wszystko w porządku. Albo z nim  nie w porządku w równym stopniu, co z nią. Z ulgą postanowiła zrobić to samo, ale kiedy ściągała prawy rękaw zawahała się.

Blizna. By to szlag. Ślady po oparzeniach na lewym przedramieniu byłyby widoczne jak cholera. Na szczęście pod spodem miała ciemną (i mokrą od deszczu) koszulkę z rękawami spiętymi guziczkami na wysokości łokcia. Ściągając bluzę starała się jak najdyskretniej urwać guziki i naciągnąć rękawy po same nadgarstki. Udało się. Rzuciła ubranie na sofę, podeszła do okna i usiadła na parapecie. Zrobiła to czysto strategicznie. Chyba po prostu miała to już zakodowane w głowie. Zawsze lepiej mieć światło za plecami, niż w oczy, tak jak archanioł siedzący przy stole.

Gabriel, który domyślił się dlaczego upadła wybrała miejsce na parapecie, nie przewidział jednak, że różowe promienie słońca, wyłaniające się zza skrzydeł będą nadawać jej tak niebiańskiego wyglądu. Na wszystkie Trony i Zwierzchności -myślał- to najcudowniejsza istota, jaką Metatron kiedykolwiek wyśpiewał. Nawet jej mokre od deszczu włosy i rozmyty tusz do rzęs wydawały mu się teraz piękne, choć ona z pewnością by się z tym nie zgodziła, uważała się raczej za osobę o nienachalnej urodzie. Zaraz jednak archanioł opanował się, odchrząknął i postanowił wreszcie odpowiedzieć na pytanie zadane jeszcze na ulicy.

- Szukałem cię, bo nie mogę przestać myśleć o tym co zrobiłaś na Plakidzie - miał nadzieję, że jego głos brzmiał choć trochę przekonująco, bo tak naprawdę nie był do końca pewny tego, co powiedział.

Bo tak naprawdę jakiś narząd, którego nazwy teraz zapomniał, a który mieścił się w lewej części klatki piersiowej, przekonywał go, żeby powiedział raczej ,,Szukałem cię, bo nie mogę przestać o tobie myśleć". Byłoby to odrobinę bliższe prawdy.

Annabel poruszyła się i poprawiła skrzydła. Czuła się odrobinę nieswojo. Tak jakby znali się już długo, ale nie widzieli od kilku lat.

- Nic niezwykłego - odezwała się w końcu.- Tak było trzeba.

Powiedziała to zupełnie normalnie, co nie sprawiło jednak, że brzmiało normalnie dla archanioła.

- Jestem Gabriel - skrzydlaty oprzytomniał i przerwał niezręczną ciszę.- Nie było okazji się wcześniej przedstawić.

O cholera. Na wszystkie, kurwa, kręgi piekła. I na wszystkie demoniczne dziwki Lucyfera. Gabriel? Ten Gabriel?! TEN Gabriel?! Ja chyba śnię. Śnię i to najgorszy koszmar.

Annabel nie mogła uwierzyć. Tak, domyślała się, że musiał być kimś ważnym, wskazywały na to trzy pary skrzydeł, ale nigdy jej nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby to być archanioł Gabriel. Prawa ręka wodza zastępów. Teraz powiedzenie mu kim naprawdę jest wydawało się zupełnie niedorzeczne i trochę niebezpieczne.

- Annabel - wykrztusiła tylko.

Archanioł uśmiechnął się i wrócił do wcześniejszego tematu.

- Często zdarza ci się ratować komuś życie?

- Chcesz mnie przekonać, że jestem dobra i powinnam się nawrócić? - ostatnie słowo wypowiedziała z wyczuwalną nutką ironii.

-Nie, chcę spytać czy się nad tym zastanawiałaś. To, że gdzieś pasujesz nie znaczy, że powinnaś tam być.

Trafił w czuły punkt. Ann była pewna, że jest tam, gdzie ma być, dopóki go nie spotkała. Od tego czasu często myślała czy rzeczywiście tak jest.

- Zastanawiałam się, ale nawet jeśli mam drobne wątpliwości, nie zmienię przełożonego z dnia na dzień - Annabel oczywiście powiedziała to półżartem, jednak Gabriel poczuł się jakby go przejrzała.

- Nie namawiam cię do tego.

W odpowiedzi Ann kiwnęła tylko głową i złożyła skrzydła z plecami. Słychać było krople deszczu dzwoniące o okiennice i dach.

- Ktoś wie, że tu jesteś? - udało jej się to powiedzieć bez słyszalnego drżenia w głosie.

- Nie. Powiedzmy, że robię to na własną rękę - Gabriel lekko się uśmiechnął i przeczesał dłonią mokre loki.

- Świetnie - Annabel pomyślała, że Lucyfer jednak trochę przesadzał mówiąc, że z tymi ,,ćwierćmózgimi, skrzydlatymi palantami" nie da się dogadać. - Żeby było jasne, liczę na to, że nikomu nie powiesz o naszej rozmowie. Ze swojej strony mogę oferować to samo.

- Zgoda - powiedział to z rozbrajającym uśmiechem, jakby chciał przekazać jej jednocześnie ,,co ty mi możesz zrobić mała, upadła duszyczko?" i ,,co tylko rozkażesz, pani".

Ustalili, że w razie potrzeby będą sobie wysyłać płonące wiadomości. A potem on powiedział, że chciałby ją znów zobaczyć.

Nie powinna się zgadzać, ale nie potrafiła jemu, a przede wszystkim sobie, odmówić. Kiedy patrzyła  w jego oczy, wszystkie wątpliwości uciekały w ciemne zakamarki umysłu.

- Pod warunkiem, że następnym razem ty wybierzesz miejsce.

Stała teraz przy oknie, przez które niedawno wyleciał archanioł. Patrzyła przed siebie jeszcze długo po tym, jak zniknął z jej pola widzenia. Deszcz przestał padać, a słońce powoli chowało się za horyzont, malując na różowo chmury.

Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz