XXVI 'W noc przed końcem świata'

1.5K 93 3
                                    

Przekręcał się z boku na bok, w rozkopanej pościeli, mocno przepoconej i pogniecionej. Upragniony sen w końcu nadszedł, ale bynajmniej nie wyzwolił Asmodeusza z jego trosk i lęków, tak jak tego oczekiwał. Był pewien, że upadli, z którymi rozmawiali, wstawią się za Annabel. Nieliczni pozostali nie mieli wiele do powiedzenia. Samo to, że ślepo wierzyli w dawny autorytet Lucyfera, utopiony w hektolitrach alkoholu i krwi, pokazywało jak bardzo ich umysły są zaślepione, niezdolne do rzeczywistej oceny faktów.

Nie tego się bał. Był wojownikiem i gdyby przed każdą bitwą miał bać się porażki, jego nerwy już dawno odmówiłyby posłuszeństwa. A jednak czuł teraz, nawet we śnie, okropny ucisk w klatce piersiowej, adrenalinę sączącą się w jego organizmie, pot spływający między skrzydłami...

Minęło sporo bezsennych kwadransów, zanim przyznał się sam przed sobą, czego obawia się NAPRAWDĘ. Widoku jej twarzy, kiedy Lucyfer zginie. Jej reakcji, kiedy odkryje (jakby nie patrzeć) zdradę. Eve.

Czy wszystko nie byłoby prostsze, gdyby zakochała się w nim? Albo w kimkolwiek innym, wyłączając księcia piekieł. Albo gdyby to on nie zakochał się w niej. Przekleństwo naszych serc. Możemy kochać kogo chcemy, ale problem w tym, że on lub ona także.

***

Zdmuchnął z czoła niebieski kosmyk, po czym nakrył się wyżej kołdrą. Bardzo chciał teraz rozmyślać o nadchodzącej bitwie, innej niż wszystkie, jakie do tej pory stoczył, w której przyjdzie mu wreszcie wykazać się umiejętnościami bardziej nadprzyrodzonymi niż walka mieczem czy strzelanie z pistoletu.

Marzył, żeby myśli o niej wreszcie nadeszły i zastąpiły stojące mu ciągle przed oczami obrazy rudowłosej anielicy. Azazel nie starał się nawet ukrywać, jaką przyjemność mu sprawiały, ale uczucie zupełnego zauroczenia było tym bardziej wszechogarniające, że nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuł coś podobnego.

Od wieków już „miłość" nie trwała dla niego dłużej niż miesiąc, a już z pewnością osoba, którą nią obdarzył nie spędzała mu snu z powiek i nie widniała niczym rozkoszna zjawa w jego snach.

***

Mimo, że starał się tego w żaden sposób nie okazywać, Rafael był wytrącony ze swojego wewnętrznego zen. Miał przed sobą jasno określony cel i wyraźnie zarysowane zadanie. Wiedział, że nie będzie łatwo. No i nie znał przecież możliwości tamtej dwójki. Po naradzie, kiedy ustalali późniejszą część planu, jeden z nich, ten wysoki z pajacowatą fryzurą, wydawał się zupełnie nieobecny. Ten drugi natomiast, niższy, bardziej umięśniony, o kruczoczarnych włosach, wyglądał na urodzonego żołnierza. Boleśnie przypominał Rafaelowi utraconego przyjaciela, towarzysza broni, brata. Pokrewną duszę.

Skropił twarz zimną wodą, po czym wrócił do łóżka i położył się sztywno na plecach, rozkładając skrzydła na boki, by mu nie przeszkadzały. Blask gwiazd za oknem powoli słabł.

***

Michał z radością powitał sen, bo miał już serdecznie dość parzących jak płomienie wspomnień i zimnych jak lód rozmyślań o zbliżającym się wielkimi krokami starciu z Lucyferem.

- Panno Elizabeth?

Drgnął gwałtownie, a poduszka niebezpiecznie przesunęła się na skraj łóżka. Nie obudził się.

- Ellie?

Przez sen zaczął dotykać swojej szyi i obojczyków, w końcu jego dłoń odnalazła naszyjnik z lśniącym kamieniem, mieniącym się różnymi kolorami. Kciukiem przejechał po grawerze na spodzie. Amor vincit omnia – głosił zuchwale napis.

Nawet jeśli sentencja na naszyjniku kłamała, znajomy dotyk pod palcami uspokoił archanioła i uczynił jego sen na tyle spokojnym, na ile było to możliwe. Nie pierwszy raz z resztą i z pewnością nie ostatni.

Pod powiekami ujrzał znajomą, delikatną twarz, okalające ją platynowe loki i szaro-błękitne oczy, patrzące na niego z miłością spod miękkich, jasnych rzęs. Blade usta kobiety wypowiadały niemożliwe do usłyszenia wyrazy.



Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz