XXII 'Jej winy i zasługi'

1.6K 118 1
                                    

Gabriel wyszedł na tylny dziedziniec nieco zdezorientowany, jeśli można tak powiedzieć. Nie był w stanie do końca uwierzyć, że Annabel to Bellum i nie chodziło bynajmniej o to, że była anielicą. Tylko o to, że była JEGO anielicą. Powinna być z nim, cholera jasna, szczera!

Zdawał sobie sprawę z tego, że nie znali się długo, ale mimo wszystko łatwiej byłoby mu zaakceptować brak wiedzy na temat jej upodobań kulinarnych czy jakichkolwiek innych, a nie taką(dość ważną, kurwa mać) informację.
Bellum. Niemożliwe.Nie potrafił jej sobie wyobrazić w tej roli.

Boleśnie dotarło do niego, że przecież doskonale wiedział kim była. Od początku. Tylko zgrabnie tuszował tę wiedzę w swojej głowie, żeby uciszyć wszelkie głosy sprzeciwu wobec akcji „znajdź upadłą, w której chyba się zakochałeś, chociaż wiesz, że to zły pomysł". Nie mógł się usprawiedliwiać, nie miał jak, nawet gdyby chciał. Mógłby co prawda obwiniać ją o to, że sama od razu mu tego nie powiedziała. Ale czy musiała? On też przecież nie był z nią w stu procentach szczery.

Nagle przez głowę przemknęły mu obrazki z ich spotkań. Plakida, jezioro, poddasze tego... osobliwego baru. I wtedy sobie przypomniał. Niemalże widział ją stojącą w tamtym ciasnym, nieco zakurzonym pokoju, dyskretnie zsuwającą rękawy żeby... zakryć bliznę. Bliznę po poparzeniu. Wcześniej nie zwróciłby na to najmniejszej nawet uwagi, ale teraz wydawało się to dość istotne.

Starał się zrozumieć, że nie ma prawa być na nią zły, chociaż w tym momencie bardzo chciałby móc zrzucić cały swój gniew na zachowanie Annabel, a nie jak nakazywało mu sumienie, na własny brak spostrzegawczości, dociekliwości i utratę rozumu na rzecz wszechogarniającego uczucia zakochania. Starał się, ale w jego sercu wciąż tkwiło poczucie zdrady, niechciane i nie do końca uzasadnione, ale jednak tkwiło i drażniło niczym drzazga, która nie pozwalała trzeźwo myśleć. Nie pomagało nawet stopniowe ustępowanie tępego bólu w skroniach i potylicy.

Z rozmyślań wyrwał go dopiero gwałtowny szelest skrzydeł i stłumione przekleństwo. Podniósł głowę i zauważył anioła, odwróconego do niego ciasno złożonymi skrzydłami i złotawymi lokami zwieszonymi ku wybrukowanemu podłożu.

-Razjelu – w jego ochrypłym głosie słychać było nutę irytacji. –Może chociaż ty wyjaśnisz mi, co się tu właściwie dzieje?

- Oh, to ty! Ja właśnie... Muszę ci powiedzieć, że wyglądasz dużo lepiej! Rafael to jednak jest świetny medyk, naprawdę, jak on się za coś weźmie, to głowa mała, he he, normalnie proszę siadać. A właśnie skoro mowa o Rafaelu to mamy się stawić do niego na przegrupowanie, a ja nie wziąłem... swojego sztyletu i... - przerwał, bo wreszcie odważył się podnieść wzrok na swojego rozmówcę, a irytacja w jego spojrzeniu była na tyle wymowna, że złotowłosy stracił sporo animuszu.

- Wiedziałeś o wszystkim? – zapytał Gabriel rzeczowym tonem, starając się jak najlepiej ukryć zniecierpliwienie.

- O przegrupowaniu? Jasne, spotkałem Bartolomea pod Salą i... - Nie zaszkodzi spróbować, pomyślał Razjel.

- Musiała ci powiedzieć, skoro to ty ją tu przyprowadziłeś – archanioł nie dał się zbić z tropu, czasem ta jego zaciekłość i upór ostro denerwowały Razjela, ale zrozumiał już jakiś czas temu: jeśli chodzi o Annabel, nieustępliwość Gabriela osiąga apogeum.

Anioł wiedział już, że nie ma co dalej rżnąć głupa, westchnął tylko głęboko i przetarł wiecznie niewyspane oczy.

- Napisała do mnie, że potrzebuje pomocy, spotkaliśmy się, tak jak prosiła. Przyszła w tej pelerynce, wiesz tej pieprzonej pelerynce Bellum... – wzrok Gabriela wyraźnie i boleśnie dawał do zrozumienia, że wie o co chodzi, dlatego Razjel ciągnął dalej. – Na początku nie mogłem uwierzyć, ale potem ta blizna, wyjawienie planu Lucka... Kazała się skuć, zaprowadzić do celi i skombinować Michała, nie wyglądała jakby miała ochotę na żarty, a skoro ty jej ufasz, to uznałem, że jest tego zaufania godna. No i jej, kuźwa, pomogłem.

Gabriel stał przed nim zamyślony i tylko nerwowe postukiwanie butem o zdobioną kostkę, wbity w ziemię wzrok i jedna dłoń zaciśnięta na podbródku dawały znać o rwącej rzece myśli w jego głowie.

- Wiedziałem, że ci się to nie spodoba, ale Annabel, jakby nie patrzeć, jest naszą ostatnią nadzieją i, ah! Na wszystkie moce, zwierzchności i cheruby, sama się tu wprosiła, wiedziała w jakie gówno się pakuje, podjęła decyzję – przerwał na chwilę i nachylił się, żeby spojrzeć archaniołowi w twarz, ale ten nadal uparcie studiował wzory kostki pod ich stopami, Razjel wzruszył ramionami. – Chociaż gdyby nie ty, to pewnie nie porwałaby się na taką chorą akcję... Wiesz ona jest trochę jak Jyn Erso tylko ma lepszą fryzurę i jeszcze...

Gabriel łaskawie przeniósł wzrok na swojego przyjaciela i dał mu do zrozumienia, że nie jest na bieżąco z Gwiezdną Sagą. Nie odzywał się, ale w jego oczach migotały złotawe płomyki.

- Pytała o ciebie – kontynuował Razjel w nadziei, że archanioł wreszcie powie cokolwiek. – Pytała jak tam głowa. Nie jestem ekspertem, ale chyba się martwi.

Brwi Gabriela gwałtownie się ściągnęły, a jego oczy, o ile to możliwe, stały się jeszcze bardziej rozbiegane.

- Pytała jak głowa? – wzrok archanioła wreszcie się zatrzymał i ostro wbił w Razjela.

Ten, lekko zdezorientowany, przytaknął dopiero po chwili.

- Skąd mogłaby wiedzieć? Tylko Rada przecież... No chyba, że... przy tym... była – jego oczy otworzyły się szeroko, a źrenice ledwo było widać, bo zalała je fala złotych tęczówek. Brwi – każda z osobna rozpłynęły się powoli w swoje strony. W uszach mu szumiało i choć nigdy nie był świadkiem sztormu, chyba tylko tak mógłby opisać to, co się działo w jego trzewiach.

Nagle przez głowę przelały się hektolitry myśli, uderzyły w niego i otuliły go ze wszystkich stron tak, że nawet gdyby chciał, nie mógłby od nich uciec. Najpierw dotarło do niego, coś czego wcześniej nie był w stanie zanotować, a mianowicie to, że upadły, który huknął go w skroń i chciał zmiażdżyć mu tchawicę, został zastrzelony. Tak, teraz to pamiętał, teraz sobie przypomniał. Nie! On to wiedział. Zastrzelony. W całej anielskiej gwardii pistolety ma może tuzin żołnierzy. A upadli? Tam mają je wszyscy. Annabel sama przyznała kiedyś, że woli „strzelaninę, niż wypruwanie flaków".

No i przecież musiała skądś wiedzieć, gdzie został raniony. Gdyby uratował go któryś z aniołów, to żaden upadły nie miałby prawa słyszeć o całym zajściu. A ona wiedziała! Pytała przecież o to Razjela. A w celi mówiła do niego cicho, zupełnie jak nie ona, bo zdawała sobie sprawę, że każdy dźwięk to dla jego obitej czaszki uderzenie obuchem.

W tym momencie na swoje miejsce wskoczył niczym trybik albo puzzel, ostatni kawałek układanki. Siniaki na nadgarstkach. Gabriel dobrze wiedział, że są dziełem Lucyfera, a ona przecież przyznała, że to kara. „Zabiłam jednego z upadłych" –jej słowa dźwięczały mu teraz w uszach i choć od ich echa znowu rozbolała go głowa, to jedno zdanie wyzwoliło w nim masę uczuć. I to w większości pozytywnych uczuć, bo przeważały w nich ulga, nadzieja i (co najważniejsze) zrozumienie.

- To ona- wyszeptał i wbił wzrok gdzieś ponad głową Razjela, którego bardzo to zmartwiło, bowiem archanioł wyglądał teraz, jakby nieodwracalnie postradał zmysły. –Jak mogłem się nie domyślić? To Annabel zastrzeliła tego sukinsyna.

Gabriel w końcu spojrzał na zdezorientowanego przyjaciela, a ten mimo, że nie do końca rozumiał całą sytuację to ucieszył się na widok jego błyszczących i wreszcie radosnych, złotawych oczu.

- Na wszystkie pióra Metatrona – archanioł złapał się za czoło. – A ja byłem na nią wściekły. Myślałem, że... Sam nie wiem, co sobie myślałem! Chciałem ją uratować, a tymczasem to ona uratowała mnie! – Gabriel mówił jakby do siebie, a Razjel nie przeszkadzał mu tylko z jednego powodu: dawno nie widział go tak bardzo żywego.

- Na twoim miejscu trochę bym jednak uważał. W końcu może jej się znudzić ratowanie twojego skrzydlatego tyłka.

Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz