XIX 'Plan'

1.5K 109 6
                                    

Annabel nie do końca umiała wytłumaczyć dlaczego tak postąpiła. Zauważyła, że jej sposób myślenia bardzo się zmienił i wiedziała dlaczego, chociaż nie chciała się do tego przyznać. Czuła się, jakby ktoś otworzył w jej umyśle zatrzaśnięte dotąd drzwi, za którymi znajdowała się nowa ona. Nowy świat. Wszystko nowe i inne, ale z pozoru dobrze znane. Raz otwartych drzwi nie da się niestety (lub na szczęście) zamknąć. Dotarło do niej, że jedyna strona anielskiego konfliktu jaką znała, być może nie jest tą właściwą. Już wcześniej domyślała się, że bratobójcze walki nie prowadzą bynajmniej do niczego dobrego, ale teraz, kiedy zobaczyła na własne oczy, że „oni" to tak naprawdę „my", nie mogła pojąć jak do nich w ogóle doszło.

Najbardziej jednak bolało ją to, że Lucyfer, jej opiekun, jej rodzina, jej starszy brat, jej nauczyciel, jej przyjaciel... oszalał. Inaczej nie mogła nazwać planów wyrżnięcia w pień mniej więcej połowy swojej rasy. Chociaż jej serce ze wszystkich sił starało się wyprzeć tę świadomość, to umysł na to nie pozwalał. No i dotarła do niej jeszcze jedna ważna rzecz: nigdy przy nikim, w całym swoim życiu, nie czuła się tak jak przy Gabrielu... a co ważniejsze, była gotowa zrobić wszystko, żeby jakoś to uratować.

Dokonała wyboru.

Przycisnęła do kartki trzymany w ręce długopis.

Muszę prosić Cię o pomoc. Sprawa bardzo ściśle Was dotyczy. Nie mogę czekać, nie mamy tyle czasu, Most Brooklyński, teraz.

Annabel

Szybko zmyła z siebie zaschniętą krew i zmieniła strój na czysty – miała jeszcze chwilę, zanim Razjel odczyta wiadomość. Trzymała w dłoniach swoją pelerynę, właśnie miała ją zakładać, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się i stanęli w nich Azazel i Asmodeusz. Ich miny, dość podobne z resztą, wyrażały irytację, ciekawość i według Ann, ledwo dostrzegalną troskę.

- Spokojnie, mam plan.

- Już się boję – Azazel oparł się o framugę.

- Pelerynka Bellum to chyba nie najlepszy ubiór na wizytę w mieście aniołów – twarz Deo jak zwykle nie zdradzała zbyt wielu emocji, co bynajmniej nie pomogło Ann szybko sklecić jakiejś sensownej odpowiedzi. – Poza tym idziemy z tobą.

Dopiero wtedy zobaczyła, że upadli zdążyli się przebrać i uzbroić. Noże do rzucania lekko połyskiwały na ich biodrach.

- Powiedzmy, że to misja dyplomatyczna.

- No tak, dyplomatyczna. To wyjaśnia pistolet za paskiem i sztylet w bucie – Az nie wyglądał na przekonanego.

- Zostajecie, Lucyfer nie może dowiedzieć się, że jesteście w to zamieszani, nie jestem pewna czy do końca mi uwierzył.

- Musi zginąć, prawda? – Ann wydawało się, że głos Deo lekko zadrżał. W odpowiedzi tylko smutno kiwnęła głową, nie spuszczając oczu z dwójki przyjaciół. Zarzuciła pelerynę i po chwili skoczyła, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała, unosiła się lekka mgiełka.

- Wieczne podkopywanie pozycji Księcia Piekieł przez Beliala chyba w końcu nam się na coś przyda, nie sądzisz, bracie?

- Propaganda to też rodzaj walki. Ale nie wiemy czy wszyscy upadli zgodzą się na pakt pokojowy ze skrzydlatymi.

- Wielu już było szajbniętych aniołów, którzy zarzynali się nawzajem jak świnie, ale żaden nie posunął się do pierdolonej mini apokalipsy, upadli może nie są łatwowierni, ale nie są też głupi. A poza tym, mamy jeszcze dobre kilka godzin zanim Ann nas wezwie.

- Do dzieła, prowadź – Deo przepuścił niebieskowłosego w drzwiach.

- Po wszystkim otworzymy w końcu to wiktoriańskie wino, hm? Czeka już wystarczająco długo, a jeśli przeżyjemy, okazja będzie idealna.

***

Stała oparta o słup z plakatami, dokładnie widziała cały most Brooklyński, ale nie było na nim jeszcze Razjela. Denerwowało ją to. Nie to, że się spóźniał- ona sama była chyba najbardziej niepunktualną anielicą na świecie, ale każda chwila czekania oznaczała dla niej myślenie albo jeszcze gorzej – rozmyślanie. A rozmyślanie z kolei mogło prowadzić tylko do jednego: do niepewności, której za wszelką cenę starała się uniknąć.

Kiedy więc zobaczyła skrzydlatą sylwetkę i niemal platynowe w świetle latarni włosy Razjela, zareagowała natychmiast i ruszyła w jego stronę. Wstąpiła na most, zrzucając kaptur podartej peleryny, którą wyczyściła z krwi na tyle, ile zdążyła. Jednak zanim to zrobiła, zauważyła kątem oka jak Razjel jednym, szybkim i pewnym ruchem wyciąga zza paska sztylet.

- Hej, ostrożnie z tym – nie zatrzymała się, dopóki nie stanęła o krok od niego.

Skrzydlaty wpatrywał się w nią niedowierzającymi oczami. Nie schował sztyletu, w zasadzie to w ogóle się nie ruszył, tylko raz po raz mrugał.

- Dlaczego to nosisz? – Ann spodziewała się zaskoczenia, ale ledwo zdołała pohamować gniew. Czy ta pierdolona peleryna serio jest taka dziwna w porównaniu z tymi waszymi rzymskimi zbrojami?!- nie miała jednak teraz za wiele czasu, a okropnie potrzebowała pomocy Razjela.

- Bo to ja jestem Bellum, a teraz...

- Pierdolisz.

- Niby anioł, a klnie jak... - wyciągnęła przed siebie rękę i podwinęła rękaw odsłaniając „słynne" poparzenia – dzieło Michała.

- Gabriel wie? – powiedział, kiedy już dokładnie obejrzał bliznę i był w stanie jej uwierzyć.

- Dasz mi wreszcie skończyć?!

Schował sztylet i kiwnął głową.

- Musisz pomóc mi dostać się do waszego miasta i zobaczyć z Michałem. Jeżeli Lucyfer dokończy swój poroniony pomysł, jutro nie zostanie po was nawet piórko, ale mam już pewien pla...

- Jesteś pewna, że pelerynka jest konieczna?

- Przestań przerywać! Tak - konieczna, Michał prędzej porozmawia z Bellum niż jakimś innym więźniem, a my mamy mało czasu. Aresztuj mnie, skuj czy co tam jeszcze robicie i zaprowadź do siedziby Rady, niech inni widzą pelerynę, niech się domyślają kim jestem, zostawisz mnie w jakiejś celi i pójdziesz do Michała, powiesz, że pojmałeś Bellum, że natychmiast chcę się z nim widzieć. Sam na sam. I zadbaj o to, żeby nie pozbawili mnie głowy, zanim rozmówię się z waszym wodzem.

- Dlaczego to robisz? To przez Gabriela?- w jego głosie nie było słychać żadnej ironii czy złośliwości, wydawał się szczerze zaciekawiony, jego jasne oczy dziwnie błyszczały.

- Powiedzmy, że pomógł mi dostrzec pewne sprawy w innym świetle. A... jak on się czuje? Głowa cała?

Razjel był zdziwiony, że Annabel wie o niezbyt dobrym stanie jego przyjaciela, a zwłaszcza o guzie na tej jego kasztanowo-złotej dyńce. Wiedzieli o tym tylko członkowie Rady, ale stwierdził, że zapyta o to później, kiedy będzie odrobinę więcej czasu. Jeżeli będzie jakikolwiek czas.

- Odpoczywa, powoli odzyskuje siły, to w końcu archanioł, dostał najlepszą opiekę – ucieszyła go ulga, jaką zobaczył u Annabel, to dziwne, ale wyczuł jak bardzo martwiła się o Gabriela.- Idziemy, ma'am?

Wyciągnął w jej stronę dłoń, a kiedy odgarnęła włosy za ucho, założyła kaptur i podała mu obie ręce, w jego własnych pojawiło się coś na kształt szklanych albo plastikowych kajdanek, w które następnie ją zakuł. Skoczyli.


Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz