XII 'Pieprzona Syberia'

1.9K 120 8
                                    

Idąc po kolana w śniegu i to na tyle szybko, żeby nie zgubić Asmodeusza albo nie zostać przez niego zgubioną, naprawdę trudno jest o czymkolwiek myśleć. O przyjemnych rzeczach. O smutnych też. I o tych, które nie wiadomo jak nazwać. To był chyba jedyny powód dla którego Annabel wciąż szła naprzód, chociaż już od pół godziny marzyła o powrocie do domu (któregokolwiek) i o ciepłej herbacie. Możliwe też, że przyczyniło się do tego także niesamowite piękno tego okropnie zimnego, prawie zamarzniętego miejsca.

Byli w JAKIMŚ lesie. W JAKICHŚ bardzo wysokich górach. Lucyfer nie powiedział gdzie dokładnie ich wysyła, a oni nie pytali. Wiedzieli, jaką dostaliby odpowiedź. Więc teraz tłukli się między drzewami tak wysokimi, że nie widać było ich czubków, między kolejnymi zaspami śniegu, w grubych, a jednak za cienkich kurtkach, a przez ośnieżone, zielone igiełki nad głowami przedzierały się rażące, ale zimne, słoneczne promienie. Nie było słychać nic poza ciężkimi oddechami, buzującą w skroniach krwią i chrzęstem śniegu.

Annabel zatrzymała się przy kolejnym drzewie, wyjęła z kieszeni kurtki ciemny, trochę przezroczysty kryształ, który kształtem i wielkością przypominał długopis. Narysowała kilka pętli i kresek na pniu, tworząc spory, wypalony wzór, a kiedy skończyła i schowała Kyris, rozglądnęła się w poszukiwaniu Asmodeusza.

Kyrisy mają kilka zastosowań. To znaczy oprócz bycia ,,rzadkim rodzajem kryształu, wartym więcej niż diamenty" jak Azazel wmawiał czasem biednym, przyziemnym kobietom, żeby łatwiej zaciągnąć je do łóżka. Mianowicie są to kryształy o różnych odcieniach (upadli najczęściej używają ciemnych, prawie czarnych), które wykorzystuje się do rysowania rozmaitych run, znaków, kręgów i pentagramów. Więc, kiedy któryś z upadłych (najczęściej Lucyfer) chce wezwać demona w celach nie koniecznie rozrywkowych, używa Kyrisu by najpierw wypalić krąg ochronny. Zdarza się, że fragmenty, rzadziej całe Kyrisy trafiają w ręce ludzi co... cóż nie kończy się zwykle najlepiej.

- Kilkanaście tysięcy lat praktyki i wysyłają nas na jakąś pieprzoną Syberię, żeby robić graffiti na drzewkach – Ann nie musiała krzyczeć, mimo że jej przyjaciel znajdował się kilkanaście metrów od niej.

- To nie Syberia... - zaczął Deo idąc w jej stronę, ale kiedy zobaczył jej minę, urwał. – Ale to prawda, że tylko marnujemy tu czas. Lucyfer mógłby wyjawić nam w końcu swój plan. Albo chociaż jego część. Jak myślisz...

- Apokalipsa.

Asmodeusz zastanawiał się przez chwilę czy żartuje, ale powiedziała to na tyle poważnie, że postanowił dowiedzieć się czegoś więcej.

- Nie sądzisz chyba, że byłby do tego zdolny. A poza tym lubi zachowywać się jakby był po jasnej stronie mocy, przecież wiesz.

- Eve uważa, że to może być coś w tym stylu, ale nie wie nic na pewno. Jak my wszyscy.

Zauważyła jak temat Eve działa na jej przyjaciela. Jeśli miałaby być szczera zauważyła to już bardzo dawno temu. Pytała go już o to kilka razy i wywnioskowała, że Deo jest w niej naprawdę zakochany, chociaż nigdy  nie powiedział tego wprost. Z resztą nie musiał. Annabel widziała jak na nią patrzy. Takiego wzroku, wzroku osoby utopionej w miłości, nie da się pomylić z żadnym innym. Czasem wydawało jej się, że Deo po prostu nie mógł się z tym pogodzić. Ze sobą. Ze swoimi uczuciami. Zawsze uważała, że potrafi radzić sobie ze wszystkimi emocjami, ale kiedy pojawiała się Eve, z trudem nad sobą panował. Póki co o jego uczuciach wiedziała chyba tylko Annabel, być może Azazel czegoś się domyślał.

Współczuła przyjacielowi z całego serca, wiedziała jak zareagowałby Lucyfer, gdyby się dowiedział. Wierność nie była jego mocną stroną i nie wymagał jej też od Eve, ale jasne było, że nie chce słyszeć nic o jej kochankach, a już na pewno, że jednym z nich jest jego najlepszy żołnierz. Eve z resztą nigdy nie okazała mu choćby krzty prawdziwego zainteresowania. Mogło to być spowodowane tym, że Asmodeusz unikał jej jak ognia, chociaż jej widok sprawiał mu ogromną przyjemność. A później ból. Annabel tym bardziej żałowała przyjaciela, bo dobrze go znała. Miał cudowny charakter. Był niesamowicie uczciwy i lojalny. Eve złamałaby mu serce w ciągu tygodnia, jeśli w ogóle byłaby możliwość, żeby tych dwoje było razem. Deo o tym wiedział, ale nie mógł z tym nic zrobić. Bo przecież to nie my decydujemy o wyborach naszych serc. Prawda?

Do niedawna Annabel czuła się dokładnie jak jej przyjaciel.
Żałowała, że Deo nie miał tyle szczęścia co ona.

Szczęścia? Jeśli ktokolwiek się dowie, to będzie twój i jego koniec. Michał nie zostawi po nim ani jednego piórka, a ty do Apokalipsy będziesz tkwić w ostatnim kręgu piekła. Powiedział ci, że jesteś ważna, a ty od razu...

Nie. Powiedział, że jestem najlepszym, co go spotkało. I będę się starać, żeby tak było.

Po prostu wiedziała, że Asmodeusz po pierwsze nie znosiłby spotkań, które trzeba ukrywać przed wszystkimi dookoła (jak to robiła ona) , a po drugie był pewny braku wzajemności jego uczuć. Może jednak Annabel miała szczęście. Nie dała by sobie co prawda skrzydeł uciąć, czy Gabriel też coś do niej czuje, ale przy nikim innym nie była tak bardzo sobą, jak przy nim. Sama się temu dziwiła, bo nie znała go przecież długo. Z resztą niepewność i tak była lepsza niż kompletny brak nadziei.

- Deo, jeśli chciałbyś o niej – chrząknęła i wypuściła powietrze z płuc, które natychmiast zamieniło się w biały dymek na mrozie. – To znaczy o tym pogadać to...

- Chciałbym – był bardzo poważny i starał się nie okazywać żadnych uczuć. – Ale nie potrafię.

Annabel kiwnęła głową, przez co kaptur spadł jej na oczy. Odchyliła go, podeszła do Deo i położyła mu dłoń na ramieniu. Popatrzyła w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich ból nigdy niespełnionej miłości. Ból, który już nie ranił tak bardzo, bo Deo zdążył się już z nim pogodzić. Nie to, co z miłością. Przytuliła go, mocno przycisnęła do siebie i przesunęła dłonią po jego kapturze.

- To chyba było już ostatnie drzewo – powiedział, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Odsunęła się od niego. Pierwszy raz odkąd się poznali (a było to naprawdę BARDZO dawno temu) zauważyła, że Deo nigdy się nie rumieni.

Zupełnie inaczej niż ON.






Muszę przyznać, że Deo nigdy nie miał (I pewnie nie będzie) zostać postacią wiodącą, ale czym byłoby opowiadanie bez chociaż jednej nieszczęśliwej miłości?

Trochę. Słabe.

Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz