XXXI 'Cały czas była blisko'

1.3K 86 2
                                    

Siedziała z podkulonymi nogami na jednym z dwóch foteli ustawionych przy kremowym stoliku. Parząc język na herbacie z miodem, patrzyła przez okno na szare domy, w oknach których leniwie odbijały się rude promienie słońca.

Odgarnęła włosy za ucho i przetarła oczy. Od kilku dni trwały rozmowy aniołów z upadłymi i choć nareszcie zaczęły przynosić pożądane efekty, Annabel boleśnie odczuła zmęczenie nimi wywołane. W gruncie rzeczy wszystko szło po jej myśli; upadłych nie trzeba było długo namawiać do przyjęcia warunków Paktu Kyrisowego, a anioły w miarę szybko przyzwyczaiły się do obecności dawnych wrogów w swoim mieście. Nie było ich zresztą tak wielu, większość upadłych nie odważyła się jeszcze przestąpić progu jego bramy. Miasta Świateł, jak nazwał je Asmodeusz i Miasta, w którym nigdy nie zamieszkam, bo jest cholernie nudne, jak powiedział Azazel (po czym zamyślił się głęboko, według skromnego zdania Ann- do jego głowy znowu wdarła się „piękna rudowłosa").

Jeśli zaś chodzi o zakończenie wielkiego rytuału, to Annabel musiała niestety przyznać, że w pamięci pozostały jej jedynie urywki wydarzeń. Przesuwały się przez jej myśli, niekoniecznie chronologiczne i niekoniecznie chciane. Widziała zbiegających po schodach wieży aniołów i upadłych, widziała tych zlatujących z dachu, ale najbardziej zdziwiło ją to, że widziała ich wszystkich, wlepiających w nią oczy. W nią i w stojącego obok niej Michała, który wreszcie mógł puścić jej ramię. Brak czyjegoś pokrzepiającego dotyku sprawił, że na jedną setną sekundy poczuła zimno, ale po chwili dalej mówiła do zebranego tłumu, co rusz oddając głos archaniołowi. Wydawało jej się to dość nierealne, ale Gabriel zapewniał ją, że to wszystko prawda. O czym dokładnie wtedy mówili- domyślała się jedynie, bo ze swojej nadwyrężonej głowy nie była w stanie wydrzeć żadnych dokładniejszych wspomnień.

Tak, Annabel zdecydowanie nie potrafiła się odnaleźć w tym całym miszmaszu. Jej życie do tej pory nie było może szczególnie łatwe i lekkie, ale przynamniej biegło swoim niezmiennym, bezpiecznym, dobrze znanym torem.

Najbardziej dziwiło ją jednak w jaki sposób Michał dawał sobie radę ze wszystkimi przygotowaniami. Tymi do podpisania Paktu Kyrisowego i tymi dotyczącymi wielkiego balu, na którym owe złożenie podpisów miało się odbyć. Całymi dniami ( i zapewne nocami) latał tu i tam, to doglądając spisywania zasad Paktu, to znów sprawdzając przygotowania na wielkie przyjęcie. Dbał o odpowiednie nastawienie swoich Zastępów do nadchodzących zmian i sprawdzał postępy w poszukiwaniu śladów Lucyfera i Eve. Nadzorował wszystkie rozmowy z upadłymi - co było szczególnie trudne, gdyż ci serdecznie go nienawidzili, co oczywiście zmieniało się drastycznie z kolejnymi spotkaniami (nie musiał nawet zbytnio starać się o ich przychylność, zdobywał ją nieraz samą swoją obecnością i zachowaniem) et cetera, et cetera, et cetera... Słowem, skrzydła już dawno powinny mu wejść do dupy. On jednak ze wszystkim dawał sobie świetnie radę. LEPIEJ! Rzadko kiedy widać było po nim zmęczenie. Annabel zauważyła tylko, że w momentach kryzysowych, kiedy według niej dawno powinny wyczerpać mu się pokłady cierpliwości lub siły (a przynajmniej jej już by się wyczerpały), przesuwał kciukiem po jednym obojczyku, palcem wskazującym i środkowym po drugim, aż jego dłoń zacisnęła się na niedużym, owalnym naszyjniku, schowanym zawsze pod wyprasowaną, białą koszulą. Ann niemal widziała jak dodaje mu to sił i chociaż tego już nie mogła zobaczyć, była pewna, że ma to coś wspólnego z tą Ellie, o której kiedyś przez przypadek i zmęczenie wspomniał.

Annabel radziła sobie zdecydowanie gorzej; wypijała po kilka kaw dziennie, wiecznie się gdzieś spieszyła i mimo, że się spieszyła, nadal się spóźniała, niewyspana, często rozczochrana, zabiegana, nie miała czasu zjeść porządnego śniadania, nie miała nawet czasu myśleć. Z tego ostatniego była całkiem zadowolona... do teraz. Obrazy znikającej w płomieniach Eve... i Lucyfera opływały jej umysł, zręcznie go omijając. Udawało jej się, umyślnie lub nie, odpychać je, odrzucać, chować się przed nimi. Robiła to tylko i wyłącznie dlatego, że nie wiedziała co miała o tym wszystkim sądzić.

Ale teraz wszystkie myśli runęły na nią jak lawina, przygniotły, otuliły, zmiażdżyły, zasypały ją całą i kłębiły się jeszcze dwadzieścia metrów nad głową. Była wściekła na Lucyfera. Na niego, jego drugi upadek i na wszystko, co przez niego zrobiła. Mimo to nie potrafiła żałować swoich czynów. Była z nich dumna. Dumna jak nigdy wcześniej. Dopiero, kiedy myśli pognały w stronę Eve, zapiekły ją oczy. Zamrugała, ale nie była w stanie powstrzymać spływającej po policzku łzy. Eve nie była zła. Może po prostu zagubiona. Może zwyczajnie zakochana.

W czasie rytuału i po nim wszystko potoczyło się pomyślnie. Annabel nie mogła prosić o lepsze zakończenie. Jednak od tamtego dnia, gdzieś na dnie serca czuła pustkę. Pustkę, która teraz przybrała wyraźny i bolesny kształt utraty przyjaciółki. Musiała przyznać sama przed sobą, że od momentu, w którym w jej głowie ułożył się plan rozbicia rytuału, zawsze obok niego tkwiła nadzieja, niemal pewność, że po wszystkim Eve jej wybaczy, zrozumie i znów będzie jak dawniej. Jak przez ostatnie kilka wieków. Annabel dałaby jej tyle czasu, ile by potrzebowała. Wytłumaczyłaby. Przedstawiłaby Gabrielowi, Razjelowi, Michałowi nawet. A za kilka lat, może stuleci, Eve zrozumiałaby, że prawdziwa miłość, cały czas była blisko niej. Asmodeusz był przez cały czas blisko niej...

Tak blisko, jak teraz przy Ann.

Milczący, stał po drugiej stronie kremowego stołu. Podniosła wzrok i w jego przekrwionych oczach, oprócz bólu i udręki, zobaczyła znajomą tęsknotę. Bo to co MOGŁOBY się stać, nigdy już się nie stanie. Eve tu nie było. Eve już dla nich nie było. Nie było jej dla nikogo.

Asmodeusz obrócił drugi fotel i opadł na niego ciężko. Ukrył twarz w dłoniach, czarna kurtyna włosów dodatkowo ją zasłoniła.

Za oknem nie było nawet śladu promieni słonecznych. Chmury goniły po szarym, ciemnym niebie. Widocznie dopiero w wieczór przed wielkim balem Asmodeusz miał czas złapać oddech i w pełni uświadomić sobie wydarzenia kilku ostatnich dni. Zupełnie jak Annabel.

Bitwa DwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz