Część 11

907 66 103
                                    


Była godzina 16:30. Nudziłam się jak jasna cholera, więc wybyłam z mieszkania i poleciałm do bazy Autobotów. Uważałam oczywiście, żeby mama nie widziała mojej przemiany. Lecąc nad pustynią, usłyszałam jakieś dziwne dźwięki. Po chwili zostałam zasypana gradem strzałów. Wylądowałam awaryjnie, bo mój silnik został uszkodzony. Napadło mnie kilka Conów z samym Megatronem na czele, który zaproponował mi dołączenie do jego nierozgarniętej bandy półgłówków. Włączyłam komunikator i powiedziałam:

- Nigdy do ciebie nie dołączę Megatronie.

- W takim razie giń! - krzyknął i zamachnął się ostrzem prosto w moją iskrę. Tak samo jak w śnie, który przyśnił mi się kilka miesięcy temu. Zrobiłam unik. Mech trafił w moją klatkę piersiową. Na szczęście nic ważnego mi nie uszkodził - chodzi mi o jakieś cybertrońskie narządy - niestety zafundował mi potężną ranę kłutą. Wiedziałam, że Autoboty usłyszały naszą konwersację i byłam pewna, że pojawią się tu, by mi pomóc. Zastrzeliłam dwa Cony. Zostało mi drugie tyle + ich lider. Wiedziałam, że sama go nie pokonam. Byłam ranna. Słabłam z każdą chwilą. Kiedy miałam już zostać zgaszona, za Megatronem otworzył się niebieski portal, z którego wypadły niemal wszystkie Autoboty. Po krótkiej walce lider wrogiej frakcji zarządził odwrót. Upadłam i zemdlałam.

Ocknęłam się, gdy zaczęłam wymiotować. To pewnie Ratchet podał mi energon. Popatrzyłam na niego. Był cały w niebieskiej substancji, a jego twarz wyrażała zarówno odrazę, jak i zdziwienie. Zamieniłam się w człowieka i ruszyłam do głównego pomieszczenia, zanim medyk zdążył ocknąć się z osłupienia. Rana mnie nie bolała, więc postanowiłam zrobić "z buta wjeżdżam".

- Siemano wszystkim!!! - krzyknęłam na całe gardło wbiegając do pomieszczenia w takim tempie, jak by mnie gonił rój Insecticonów - Co robicie?! - zapytałam głośno.

- Alison! Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? Co się stało? - mój opiekun zasypał mnie gradem pytać.

- Nic mi nie jest Smoke - odparłam, przewracając oczami.

- Ale na pewno? - chiał się upewnić.

- Na pewno - uspokoiłam go.

- To dobrze. Muszę lecieć. Mam patrol. Wytrzymasz tu beze mnie? - droczył się.

- Tak, ale mam lepsze pytanie. Czy ty wytrzymasz beze mnie? Hmmm?

- Na pewno. No to nara!

- Narka!

Wyjechał z bazy. Ratchet przyszedł i widząc, że dobrze się czuję, zajął się jakimiś ważnymi sprawami na komputerze. Nie minęło pięć minut, a usłyszałam wściekłe krzyki Miko oraz Jack'a, którzy razem ze mną mieli zastępstwo z dyrektorem. A brzmiały one: ,,Alison, ty szmato!" lub ,,Jak cię dorwę, to nawet Ratchet cię nie naprawi" albo ,,Ty świnio, jak mogłaś?!". Zobaczyłam wkurwionych kolegów biegnących prosto na mnie. Japonka nawet zaopatrzyła się w klucz fransuski medyka. Zaśmiałam się i ruszyłam do ucieszki. Biegałam w kółko po całym pomieszczeniu, a gdy mi się to znudziło, zamieniłam się w femme, przetransformowałam w myśliwiec i wzleciałam w górę. Wylądowałam na lampie, zmieniając się znowu w człowieka. Usiadłam sobie wygodnie. Patrzyłam na wszystkich z góry. Najbardziej bawił mnie Ratch, który wrzeszczał na nich, aby się uciszyli, bo nie może przacować.

- Wyluzuj doktorku, bo ci się przewody poprzepalają! - krzyknęłam, aby go wnerwić.

Rzucił we mnie kluczem francuskim.

- Świetnego masz cela! - zażartowałam, ponieważ chybił.

Wyszedł z pomieszczenia i przyniósł cały swój zestaw narzędzi jako ostrzeżenie.

Inna, ale wcale nie gorsza. Transformers Prime.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz