1

617 31 54
                                    

Siedziałam spokojnie w biurze wykonując, nudną papierkową robotę , oraz popijając cytrynową herbatę.

- Pani Leo, przyszedł pan House w sprawie podpisania umowy. - powiedziała Violetta - recepcjonistka, która odbywa praktyki w moim biurze. Jest to szczupła brunetka z piwnymi oczami, ubrana w czerwoną sukienkę i tego samego koloru szpilki.

- Proszę go wpuścić. - odpowiedziałam oschle i wrociłam do swojej pracy. Nazywam się Martha Leo, prowadzę firmę farmaceutyczną i pomimo dwudziestu lat osiągnęłam ogromny sukces. Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.

- Dzień dobry. Nazywam się Micheal House, mam osiemnaście i pół lat. Jestem absolwentem liceum bio-chemicznego... - zaczął.

- Proszę wyjść i zapukać, to nie obora. - przerwałam mu, podnosząc na niego wzrok. Mężczyzna wykonał moją prośbę, dzięki czemu po krótkiej chwili usłyszałam dźwięk pukania. - Proszę. - odpowiedziałam.

- Dzień dobry. - powiedział.

- Dla kogo dobry, dla tego dobry. - odpowiedziałam, na co chłopak się zaśmiał. - Nie rozumiem co cie śmieszy. - zmarszczyłam brwi.

- Przepraszam. - odpowiedział.

- Posłuchaj mnie chłopcze. - odchrzaknełam. - To nie jest żaden plac zabaw, albo przychodzisz tu aby się jak najlepiej sprzedać i dostać tą robotę, albo spadaj i nie zawracaj mi głowy, bo mam ważniejsze sprawy do roboty. - powiedziałam.

- Przepraszam. - odpowiedział.

- Przestań marudzić , przejdź do rzeczy. - odpowiedziałam, lekko zirytowana.

- Nazywam się Micheal House, mam osiemnaście i pół lat...

- Nie interesuje mnie kim jesteś, interesuje mnie jak sprzedasz mój produkt. - przerwałam mu. - Albo się tak stresujesz, albo jesteś po prostu debilem. - dodałam. - Przekonaj mnie. - powiedziałam po czym wstałam, podchodząc do dużego okna, z którego widniała cała panorama Nowego Jorku.

- Skończyłem liceum bio-chemiczne, wiec znam się trochę na rzeczy.

- Nie znasz się, nie skończyłeś studiów. Zresztą ty nie masz produkować leków. Masz je sprzedać lekarzom. -odwróciłam wzrok w jego stronę.

- Mój ojciec jest lekarzem, zna wielu innych.

- Co ma twój ojciec do twojej pracy? - spytałam.

- Pomoże mi.

-Jesteś mało przekonujący oraz mało bystry. Szkoda. - powiedziałam.

- Czyli nie dostane tej pracy? - spytał.

- Mogę dać ci tydzień okresu próbnego, podczas tego czasu, musisz sprzedać minimum tysiąc opakowań modeonu. Jeżeli ci się nie uda, możesz pożegnać się z tą pracą. - powiedziałam po czym podałam w jego stronę umowę, którą bez czytania podpisał.

- Dziękuję pani.

- Wiesz co tam pisało?

- Po co marnować czas na czytanie umowy? - spytał na co prychnełam. Porwałam papier na drobny mak po czym wyrzuciłam do kosza. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwioną miną.

- Jeszcze raz dam ci umowę, która przeczytasz, a później podpiszesz. - powiedziałam, po czym skierowałam w jego stronę nowy arkusz. Mężczyzna sięgnął, po niego i zaczął go czytać. Po krótkiej chwili podpisał.

- Jakieś pytania? - spytałam.

- Nie. - odpowiedział.

- W takim razie do zobaczenia w poniedziałek. - powiedziałam po czym podałam mu dłoń.

- Do widzenia. - powiedział, po czym skierował się w stronę drzwi.
- Jednak mam jedno pytanie. - uniosłam w jego stronę brwi.
- Co, jest w tych tabletkach? - spytał, na co się zaśmiałam.

- Nie wiem,kurwa, cukier puder. - powiedziałam. - Do widzenia. - uśmiechnełam się, po czym Micheal wyszedł z pomieszczenia.

Milionerka. [W TRAKCIE KOREKTY!!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz