Krzyk

6K 659 505
                                    

I wanna be invisible

Looking at my years like a martyrdom

Everybody needs to be a part of them

Never be enough, I'm the prodigal son

I was born to run, I was born for this


Draco nie przestaje się przybliżać. Nie zatrzyma się, nie ma najmniejszego zamiaru. I nie mogę powiedzieć, że tego nie chcę, że mi się to nie podoba. Sam nie wiem, kiedy zacząłem tego chcieć i to bardziej niż czegokolwiek na tym świecie. I nawet jeśli to, co mamy zamiar zrobić nie jest do końca właściwe, to mam to centralnie gdzieś. W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie żyjemy w średniowieczu.

Kiedy już jest już wystarczająco blisko by mnie pocałować, przerywa nam głośny szloch. Taki, który momentalnie mrozi krew w żyłach. Odskakujemy od siebie nawzajem z niemalże prędkością światła. Blondyn wpatruje się we mnie, jakbym był jedyną rzeczą, która go w tej chwili zajmuje. Ma lekko rozchylone usta i oddycha bardzo głęboko. Całość trwa może kilka sekund.

W mgnieniu oka wstaje z trawy i uważnie się rozgląda, wyjmując przy okazji różdżkę z kieszeni. Bez wahania czynię to samo. Lecz wokoło nic nie widać. Krzyk się powtarza, tym razem dużo głośniej, co oznacza, że ta osoba znajduje się bliżej. Oboje kierujemy spojrzenia na jeden z pobliskich dębów, skąd prawdopodobnie dochodzi ten głos.

-Lumos. – szepcę zaklęcie i pierwszy zmierzam do drzewa. Bycie aurorem do czegoś zobowiązuje. To nie tak, że się nie boję, zawsze jest jakaś obawa, tym bardziej, że ten szloch nie brzmiał naturalnie.

Kiedy jestem wystarczająco blisko by móc za nie zajrzeć, serce bije mi nieporównywalnie szybko, co się dzieje ostatnio bardzo często. Biorę kilka głębokich aczkolwiek szybkich wdechów i spoglądam. Spodziewałem się prawie każdego, a nawet jakiegoś przedziwnego stworzenia, którego nazwy nie potrafiłbym wymówić, ale jej się nie spodziewałem.

-Clarissa? – wyduszam z siebie. Natychmiast chowam różdżkę do kieszeni i przykucam obok niej. Chłopak po chwili robi to samo.

Delacour niemal dusi się własnymi łzami, włosy ma kompletnie rozczochrane. Spoglądam na Draco, próbując w ciemności dojrzeć wyraz jego twarzy. Wygląda na zdziwionego całą tą sytuacją, a nawet lekko przestraszonego. Przywarł do mojej prawej ręki, jakby się bał, że to jednak nie jest dziewczyna, którą znamy.

-Co się stało? – pytam i delikatnie kładę dłoń na jej ramieniu. Szatynka podnosi na mnie oczy, niewątpliwie przepełnione bólem. Wybucha ponownym płaczem i jeszcze bardziej się kuli.

-Ga-Gabrielle... - jedyne, co z siebie wydobywa, to imię swojej młodszej siostry. Z pewnością coś musiało się stać. – O-ona nie żyje. – po tych słowach zakrywa sobie oczy dłońmi, by się w nie wypłakać. Otwieram szeroko oczy. To już druga osoba w ostatnim czasie, która straciła kogoś bliskiego. Nie wiem, co powiedzieć, więc delikatnie głaszczę ją po plecach. – Smocza Ospa. – dodaje po kilku głębszych oddechach. – Dostałam list sową wyścigową z kliniki św. Munga. – patrzy w przestrzeń, cały czas ocierając łzy z policzków. – Zmarła dziś rano. – wyszeptuje i spuszcza głowę, by znów nie wybuchnąć szlochem. – Proszę, nie zostawiajcie mnie z tym samej. – unosi wzrok, patrzy na nas wręcz błagalnie. To samo można wyczuć w tonie jej głosu. Po jej policzkach znów zaczynają płynąć pojedyncze krople, które natychmiast ściera wierzchem dłoni. – Wiem, że bywałam dla was okropna, że macie mnie serdecznie dosyć, ale proszę, nie zostawiajcie mnie.

Wymieniam z blondynem porozumiewawcze spojrzenia i mam wrażenie, że myślimy o tym samym. Musimy być teraz przy niej, nawet jeśli czasem nie dawało się znieść jej obecności.

teachers • drarry [POPRAWA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz