Rozdział 12: All because of you

198 19 17
                                    


I can't feel air inside my lungs, I'm dead!
All because of you!
I can't rebuild my life and start again
All because of you!
All because of you!
All because of...

Crown the Empire - Johnny Ringo

______________________

Dziwne sny Optimusa powróciły. Dzisiejszej nocy znów słyszał głos w swojej głowie i nie mógł się poruszać. Nie poznał jednak, kto go wołał. Jak opowiadał, osoba jedynie powtarzała jego imię. O czwartej nad ranem dyszał zlany potem, siedząc na rogu łóżka. Ściskał kołdrę dłońmi i patrzył się w okno oniemiałym wzrokiem. Znów się o niego martwiłam, znów kazałam mu się uspokoić. Gdy zdałam sobie sprawę, że nie zasnę i on także tego nie zrobi, postanowiłam zmienić mu bandaż na ręku i nodze. Stopa spuchła i niemal każdy dotyk w jej rejonie sprawiał Optimusowi okropny ból. Musiał więc bardzo uważać, by nią o coś nie zahaczyć lub nie poruszyć się zbyt gwałtownie. Miał kule, by móc się poruszać samodzielnie, bez mojej pomocy. Podałam mu tabletkę oraz wmasowałam mu maść w stopę. Musiał znieść odrobinę bólu, mając świadomość, że lek od Waysa działa szybko i skutecznie. Wcierając emulsję przypomniałam sobie z rumieńcem, jak to mój kolega należący do decepticonów robił dokładnie to samo, gdy miałam obolałe nogi. Ból był spowodowany treningiem Patricka zrobionym zapewne w ramach zemsty za moje wcześniejsze zachowanie. Broniłam swoich racji, ale on, jak to z ćwokami bywa, niestety musiał się odegrać. Odgoniłam myśli o Sidewaysie, a zamiast na nich skupiłam się na zmęczonej minie Optimusa. Dzielnie znosił ból, gdy dotykałam jego stopy w celu nałożenia leku. - Spotykają cię ostatnio same nieszczęścia - powiedziałam, troskliwie gładząc mu policzek. Położył głowę na moim ramieniu, a w rękach trzymał ciepłą herbatę, którą mu zrobiłam. Moja stała na stole i stygła.

- Na szczęście mam ciebie - odparł sennie. Mimo zmęczenia, Prime nie miał zamiaru kłaść się ponownie spać. Nie dziwiłam mu się, gdybym słyszała głosy w mojej głowie, gdy tylko kładłabym się spać, nie miałabym na to ochoty. Lider powstrzymywał spanie. Od razu dałam mu do zrozumienia, że nie może unikać snu do końca życia. Ten przytakiwał, ale zdaje się, że i tak będzie robił wszystko po swojemu. Obejrzeliśmy telewizję, pogadaliśmy i czas do rana jakoś zleciał. Z niezadowoleniem zauważyłam, że obydwoje mieliśmy podkrążone oczy. Jednak to Optimus miał beznadziejną noc i wyglądał dużo gorzej. Moje zmęczenie zamaskowałam makijażem. Zajmowałam się Primem przez kilka dni, gdy jego stopa była opuchnięta i nie mógł chodzić. Radził sobie za pomocą kul - by iść do toalety. Nie schodził po schodach, więc wszelkie posiłki jadłam z nim w pokoju. Mieszkał u mnie, bo sam uznał, że będzie mu tu lepiej. Podczas naszej nieobecności dowództwo nad plutonem przejął w pełni Roger. Było to chwilowe, do czasu, gdy Prime się nie ogarnie. A miał z czego. Dziękowałam Bogu, że nie ma obowiązku siedzieć w wojsku i wykonywać swoich prac. Chora noga, chora ręka i w dodatku nie do końca potrafił myśleć po nieprzespanej nocy. Nie zawracałam mu więc głowy jakimiś nieważnymi pytaniami. Co jakiś czas zdawał mi meldunek o swoim samopoczuciu, bym wiedziała, kiedy znów podać mu leki.

- Ludzkie ciało jest takie kruche - westchnął w końcu.

- To prawda - przytaknęłam - jeszcze herbaty?

Nie odmówił. Wlałam mu do kubka brzoskwiniowy napar i wsypałam łyżkę cukru. Mężczyzna zanurzył wargi w kubku i pociągnął łyk. Potem drugi. Zasmakowało mu. Spojrzałam na jego niebieskie pasemko opadające na czoło. Odgarnęłam mu je, by mógł bez przeszkód skończyć swoje picie. Lubiłam się o niego troszczyć. Optimus miał to samo ze mną. Nie powiem, odpowiadało mi to. Cieszyłam się, gdy dbał o to abym była bezpieczna, by nic mi nie było. To świadczyło o jego wielkiej miłości do mnie. Wiedziałam, że on także był zadowolony, gdy wymagałam, od niego ostrożności. Trudniej mi było czegoś mu zabronić. Starałam się jednak wyraźnie mu zaznaczyć, co może stracić, gdy zachowa się nierozważnie w jakiejś decyzji. Dotyczyło to głównie walki i misji, które podejmował, bo ogólnie był raczej grzeczny. Dobrze, przynajmniej nie musiałam się zbyt często stresować jego zachowaniem. Jeszcze tego by brakowało!

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Dzisiejszą służbę zakończyłem wcześniej. Zdałem sierżantowi raport z dzisiejszego dnia i udałem się do domu. Owszem, miałem dom. Już od jakiegoś czasu, gdy wdałem się w konflikt z decepticonami, musiałem uciekać z Cybertronu. Zdecydowałem, że osiądę na Ziemi, bo tu stosunkowo jest bezpiecznie. Gdy zobaczyłem, że jeden z tych durnych deceptów mija mnie na drodze myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Jadłem wtedy loda i mało go nie upuściłem. Nienawidzę się bać. To do mnie nie podobne. Wszyscy powinni bać się mnie, nie ja ich. Byłem silny. Niezniszczalny. Przynajmniej w pewnym sensie. Splunąłem na ziemię. Miałem mieć spokój. Działać według planu. Nie bez powodu przecież ciągle śledziłem tę dziewczynkę Optimusa. Kiedy nie mogłem robić tego osobiście, pomagał mi mój asystent. Nie był zbyt rozgarnięty. Bardzo często dawał się rozpraszać, więc mogłem liczyć na jeszcze jedną pomoc. Metalowy ptaszek. Latał wszędzie, gdzie mu kazałem, mógł nawet przemieszczać się z planety na planetę, by wydobyć cenne informacje. Byłem zwiadowcą. Przynajmniej wtedy, gdy jeszcze trzymałem się z tymi matołami. Mogłem cieszyć się wolnością, bezpieczeństwem i oczywiście wszystko poszło w cholerę! Nienawidziłem ich. Potrafili zepsuć wszystko na co pracowałem tak ciężko. Dotychczas miałem pomoc w moim starszym kompanie. Opiekował się mną, bo tak kazał mu mój ojciec. Byłem wtedy mały, bardzo upierdliwy. A on miał misje do wykonywania. Nie mogłem mu przeszkadzać, co wielokrotnie robiłem, bo potrzebowałem jego miłości. Tak. Były czasy, w których chciałem, by mnie kochali. Teraz wszyscy mnie nienawidzą, a ja przywykłem do pustki. Mogłem uważać, że starzec mnie kochał. Był przy mnie od moich młodszych lat i nawet nie zauważyłem, kiedy przejął rolę ojca. Mimo iż wiedziałem, że zajmuje się mną i chroni, nie znosiłem faktu, że to nie mój ojciec był tam ze mną tylko on. Nie miałem ochoty nazywać starca ojcem, wiedział o tym. Za bardzo próbował mnie zmienić. Chciał bym przejrzał na oczy i myślał, że uda mu się mnie przekonać do zmiany zachowania wspominając o tym, który mnie porzucił. Zrobił to dla ważnej misji... ratunku... miał gdzieś, czy przeżyję jako jego syn. Ważne było bym przeżył jako nośnik ważnych informacji. Załatwił mi życie, w którym ciągle musiałem się ukrywać, bać się, ryczeć i wrzeszczeć niczym opętany.

Poczułem chwilowy brak tlenu w płucach, uścisk w piersi. Szał powracał. Mój jedyny przyjaciel. Zacisnąłem wargi i pięści. Cudowne szaleństwo. Oblizałem wargi. Zarechotałem wesoło uderzając pięściami o drzewo oddalone o kilka metrów od mojego domu. Ojcze, widzisz na kogo urósł twój synek? Podoba ci się? Jesteś dumny?

Wrzeszczałem i śmiałem się jednocześnie. Łzy spływały mi po licach podczas, gdy usta wykrzywiały się w uśmiechu. Spędziłem kilka minut na próbie przywrócenia się do porządku. Bałem się tego, czym się stałem. Nie raz miałem wyrzuty sumienia za zabicie starca, który tyle poświęcił, by zająć się takim gówniarzem jak ja. Złapałem kilka wdechów i przyłożyłem sobie w twarz. Podniosłem się z kolan. Moim oczom ukazała się budowla. Była oddalona od domu Selen Howard o jakąś godzinę marszu. Przypominała średniowieczną wieżę, a ja byłem przyzwyczajony do tej epoki. Mieszkałem w wieży od momentu przybycia na Ziemię. Pieniądze, które dostawałem za pracę w policji nie były wystarczające, abym utrzymał mieszkanie. Podczas pierwszych dni, w których zwiedzałem to miasto, natknąłem się na owe miejsce i od razu mi się spodobało. Przeniosłem swój dobytek, który miałem na Cybertronie, tutaj. Okolice lasu sprzyjały mi, ponieważ lubiłem odludzie. Nikt nie akceptuje tego jaki jestem. Nigdy nie mogłem wpasować się w otoczenie. Przypięta łatka nie ułatwia zawierania nowych znajomości. Stare nawyki zdają sie nigdy nie odejść. Poczułem mrowienie w dłoniach. Strząsnąłem je i udałem się do środka budowli. Moim oczom ukazały się lekko naświetlone schody. Pochodnia, którą zapaliłem dziś rano wciąż się paliła, słabo, ale jednak. Przejechałem ręką po kamiennej ścianie, przeszyło mnie zimno. Udałem się na górę, gdzie czekało na mnie posłanie. Przywitał mnie mój pies. Głupawy doberman, Frenzy. Nabyłem go jakiś czas temu, by choć trochę nie czuć się samotnie. Kolejny dzień mija. Coraz bliżej do mojego celu.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Za chwilkę pojawi się jeszcze jeden rozdział - bo wolałam podzielić go na dwie części niż pisać w jednym ciągu, więc to nie koniec czytania :D <3


Transformers 3: The DistractionWhere stories live. Discover now