I

1.1K 53 2
                                    

   -Błagam! Ja nic nie zrobiłem! Nie zabijaj mnie! Proszę! - krzyczał ostatni z tych zapchlonych kundli ze stada Błękitnej Pełni. Uwielbiam jak błagają. To wręcz muzyka dla moich uszu.
- Błagam! - nie sądziłam, że ten pies jest aż tak durny. Dobrze wie, że nikt nie ujdzie z życiem. Jak mawiają - nadzieja matką głupich. Ale w jego oczach jest tylko rozpacz i przerażenie. To, co tylko mnie napędza.
   Postanowiłam się trochę pobawić. Przybrałam smutny wyraz twarzy i upuściłam nóż na trawę. Upadłam na kolana. Kundel trochę się zdziwił, ale dostrzegłam w jego oczach błysk nadziei. Spojrzałam na niego z poczuciem winy. On niepewnie się do mnie przysunął. Nigdy się nie nauczą. Na moje usta wpłynął uśmieszek, kiedy wybałuszył oczy. Spojrzał w dół, gdzie w brzuchu tkwił mój srebrny nożyk. Padł na trawę. To już piąta wataha, której się pozbyłam.
- Naprawdę Venandi?! Nie mogłaś poczekać dziesięć minut?! - krzyczał z oburzeniem John, mój jedyny kumpel, który nigdy mnie nie zawiódł. Spojrzałam na niego wzrokiem, który mówił ,,Dobrze wiesz, że nie." On tylko pokręcił głową z uśmiechem.
- Dobra. Zmywajmy się stąd zanim przyjdą kolejni w większej grupie.

   Wróciliśmy do naszej bazy. Była ona w starym changarze, gdzieś w opuszczonej części miasta. Zrobiło się niezłe zbiorowisko, w którego centrum stał chłopak cały we krwi. To co mnie zdziwiło, to to, że jego rany były zadane sztyletami, strzałami i  srebrnymi kulami. Co tu robi wilkołak? Zaczęłam iść w jego stronę. Wszyscy wiedzieli, że mi się drogi nie blokuje, więc tłum zrobił tunel, bym mogła spokojnie przejść. To nawet nie był wilk tyko szczeniak! Patrzył na mnie przerażonymi oczami, ale co się dziwić. Najchętniej bym go zabiła, ale coś musiało się stać skoro tu przyszedł. I to sam. Kiwnęłam na niego głową, żeby poszedł za mną. Udałam się w stronę mojego ,,biura" nie oglądając się za siebie.
   Szczeniak wszedł pierwszy, a ja tuż za nim zamykając drzwi na klucz. Odwrócił się szybko i zaczął cofać. Ja na spokojnie podchodziłam coraz bliżej, by w końcu usiąść na jednym z krzeseł. Chłopak popatrzył się nie pewnie, ale ostatecznie uczynił mi ten zaszczyt i usiadł na przeciw mnie. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Zaczęła kończyć mi się cierpliwość, więc pokazałam ręką żeby mówił. Nabrał powietrza.
- Mój Alfa prosi o zawieszenie broni. - powiedział na jednym wdechu.
   Zaczęłam się szczerze śmiać. On naprawdę jest taki głupi?! I żeby każdy zrozumiał - mowie o Alfie.
- My naprawdę nie chcemy wojny. Chcemy jedynie przeżyć. Nigdy nie atakujemy ludzi i...
   Przyparłam go do ściany. Za dużo mówi. Tak. Jego Alfa jest głupi, ale on jest skończonym idjotą. Każdy kto choćby o mnie słyszał wie, że o mordowaniu niewinnych ludzi przy mnie się nawet nie wspomina. Nawet nie myśli. Patrzę na niego z rządzą mordu w oczach.
- Prz...Prze...Przepraszam. - moje kąciki ust podniosły się nieznacznie. - Powiedział, że zapewne się nie zgodzisz, więc ma dla Ciebie propozycje. - chyba dostrzegł w moich oczach zainteresowanie, bo kontynuował - Spotka się z tobą pod warunkiem, że przyjdziesz sama i nie zaatakujesz go tylko wysłuchasz, a jeśli się nie zgodzisz wszystko będzie jak jest.
   Ciekawa propozycja. Puściłam go i kiwnęłam głową, po czym odproadziłam do wyjścia, żeby nikt nie zabił tej omegi na posyłki.
- Jutro o jedenastej na granicy watahy Złotego Sierpu. - powiedział po czym odszedł w kierunku lasu. Zapowiada się ciekawie.

Alfa i łowca.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz