Ostatnich kilka dni spędziłam u Jamesa i Melindy. Uparłam się tam przeczekać okres, który dzielił mnie od zamieszkania wraz z rodziną zastępczą. Jasne, odrobinę dziwne było to, że wszystkie formalności zostały załatwione w zaledwie tydzień, ale nie miałam siły ani ochoty się nad tym rozwodzić. Myślenie o tym, było jak przyznanie się do tego, że wszystko się zmieni – że pożar naprawdę miał miejsce, a ja zostałam praktycznie sama.
Dzięki Bogu miałam przyjaciół. Byli niczym mój osobisty respirator, dwa anioły, które czuwały nad tym, bym jakoś normalnie funkcjonowała i nie popadła w obłęd. To oni dbali o to, bym codziennie ruszała się z łóżka, bym jadła i nie wylądowała w szpitalu – ani z powodu odwodnienia, ani popadnięcia w obłęd, co groziło mi od tamtego przykrego dnia.
– Izzy? – Głos Melindy wyrwał mnie z zamyślenia. Usiadłam na łóżku w swoim tymczasowym pokoju, machinalnie przenosząc wzrok na stojącą w progu przyjaciółkę. – Możemy porozmawiać? – poprosiła mnie.
– Jasne – zgodziłam się, wysilając się na uśmiech; mimo starań, byłam niemal pewna, że wyszedł mi z tego jakiś grymas.
Mel przygryzła dolną wargę, po czym z wahaniem pokonała dzielący nas dystans i przysiadła na łóżku, tuż obok mnie. Była smutna jeszcze bardziej niż w ciągu kilku ostatnich dni, co wywołało u mnie poczucie winy; ani James, ani jego siostra nie powinni się zadręczać tym, co mnie przytłaczało – to była moja tragedia
– Jutro wyjeżdżasz, prawda? – szepnęła z wahaniem dziewczyna, wprawiając mnie w szok.
Jutro? Już jutro? Zaczęłam gorączkowo liczyć dni, zastanawiając się, gdzie podziały się te, które wydawało mi się, że jeszcze mam, ale nic mi się nie zgadzało.
– Tak... – wyrzuciłam z siebie, nie chcąc, by Melinda zauważyła, jak bardzo byłam przez ostatni czas oderwana od rzeczywistości. Już i tak wystarczając mocno cierpiała razem ze mną.
– Obiecasz mi coś? – zapytała; jej głos zaczął się łamać, w błękitnych oczach zaś zabłysły łzy. Zaczęła nerwowo nawijać kosmyk czarnych włosów na palec. – Proszę.
– Oczywiście – zgodziłam się natychmiast, nie zastanawiając się, czy przypadkiem nie będę tej obietnicy żałować. – Dla ciebie wszystko – dodałam przekonującym głosem, chcąc upewnić się, że stać mnie jeszcze na okazywanie emocji.
– Będziemy w kontakcie. Zostaniemy przyjaciółkami... – powiedziała na wydechu, jednocześnie chwytając mnie za rękę. Uścisnęłam ją lekko, jakby chcąc dodać jej odwagi, choć jeśli miałam być szczera, sama potrzebowałam jej zdecydowanie bardziej. – Proszę cię, obiecaj mi to teraz, Isabel.
– Dlaczego w ogóle pomyślałaś, że zerwę z tobą kontakt? – zapytałam z niedowierzaniem, na chwilę wyzwalając się z przygnębienia, które odczuwałam i naprawdę się czymś przejmując. – Obiecuję, jeśli cię to uspokoi. Taka obietnica zresztą niewiele ode mnie wymaga, bo ja was potrzebuję. Przecież poza wami nie mam nikogo – przypomniałam, zupełnie machinalnie obejmując przyjaciółkę.
– Masz... Miałaś – zreflektowała się. – Miałaś Olivera.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę na wspomnienie mojego byłego najlepszego przyjaciela. Melinda odwróciła wzrok, uświadamiając sobie, że to nienajlepszy moment na wyciąganie takich wspomnień, ale nie mogła już tego cofnąć.
Postanowiłam wziąć się w garść.
– Wiesz, że od roku nie mam z nim żadnego kontaktu – westchnęłam, bynajmniej nie zdradzając, że wspominając Olivera w tym momencie, cierpię jeszcze bardziej niż wcześniej. – Odległość najwyraźniej okazała się zbyt ciężka dla naszej przyjaźni... Choć właściwie nie mieliśmy okazji sprawdzić, czy w ogóle dalibyśmy radę ją utrzymać – stwierdziłam
CZYTASZ
ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA I: PRZEPOWIEDNIA]
FanficTajemniczy pożar w jednej chwili zmienia całe życie Isabel. Po śmierci rodziców, dziewczyna zmuszona jest do przeprowadzki do wiecznie deszczowego miasteczka w stanie Waszyngton - Forks. Zmiana miejsca zamieszkania, na dodatek wprowadzenie się do no...