Tydzień u Cullenów minął mi błyskawicznie. Wyjątkowo szybko wpasowałam się w nową sytuację. Tych siedem dni wystarczyło bym szczerze zżyła się z tymi ludźmi.
Najbardziej jednak martwiła mnie nieobecność Edwarda. Niemal codziennie pytałam kogoś o wiadomości od niego, bezskutecznie niestety.
Nocami nadal miałam dziwne przeczucie obserwowania, budziłam się jednak co raz rzadziej. Uznałam, że to poczucie winy, bo w końcu obwiniałam się nieobecnością miedzianowłosego członka rodziny.
Westchnęłam i włączyłam komputer stojący w moim pokoju. Sobota wieczór, większość w domu. Nie miałam jednak ochoty do nich dołączyć.
Poczekałam aż sprzęt włączy się do końca i weszłam w internet; wpisałam adres jednej ze znanych mi wyszukiwarek. Strona załadowała się błyskawicznie.
– Everlife – mruknęłam do siebie, wystukując jednocześnie słowa na klawiaturze. Wcisnęłam enter i już po chwili miałam przed sobą długą listę wyników. Szybko przeleciałam wzrokiem po liście stron na dłużej zatrzymując się na jednej z nich. Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech; bez zastanowienia kliknęłam na link, a już po chwili z moich głośników popłynęły pierwsze dźwięki piosenki "Goodbye".
Nigdy nie byłam fanką smutnych, miłosnych piosenek. Jednak ta była inna, żywa i szybka. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w słowa. Podobały mi się, choć nie przeżyłam jeszcze konieczności rozstania z chłopakiem. James był pierwszy i jak najbardziej wspaniały.
Byłam mniej-więcej w połowie, gdy to się stało. Do szybkich, żywych dźwięków wmieszała się zupełnie nowa melodia. Powolna i piękna, wypełniona dziesiątkami uczuć. Zmarszczyłam czoło i wyłączyłam głośniki – tego na pewno nie było w tej piosence. Lecz inna melodia wciąż płynęła, a ja uświadomiłam sobie, że jej źródło znajduje się w salonie.
Wstałam i jak w transie wyszłam na korytarz. Zbiegłam po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz i wpadłam do salonu. Moje serce zabiło mocniej. To był on! Edward! Dręczące mnie poczucie winy zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Urzeczona wpatrywałam się w miedzianowłosego chłopaka, w jego zwinne palce z taką lekkością poruszające się po klawiszach fortepianu.
I nagle... przestał grać. Cisza która wtedy zapanowała była nie do zniesienia. Wręcz mnie ogłuszała. A wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. W chwili, w której Edward odwrócił się w moim kierunku serce omal mi nie stanęło. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Złości? Kolejnego nienawistnego spojrzenia? Wszystkiego, ale na pewno nie uśmiechu, który zagościł na jego twarzy. Jego złociste tęczówki błyszczały kiedy spojrzał w moją stronę. A na nie wiedziałam co o tym myśleć.
– Podoba ci się? – zapytał. Jego ciepły baryton odebrał mi głos, zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową. – Ach, zapomniałbym! – zerwał się z miejsca i podszedł do mnie. – Jestem Edward – przedstawił się dla porządku, wyciągając rękę w moją stronę. – Wcześniej nie było okazji.
– Isabel – wykrztusiłam, ściskając jego dłoń. Miał lodowatą skórę, a uścisk silny. Zauważyłam, że to kolejna wspólna cecha tej rodziny. Inną był złocisty kolor oczu. Trochę mnie to dziwiło, nie byli spokrewnieni. – Co ty teraz grałeś? Piękne jak na amatora fortepianu – odzyskałam głos.
– Oj, zaraz amatora – obruszył się. – To ulubiony utwór Esme – wyjaśnił, wracając do instrumentu. Gestem nakazał mi, bym ruszyła za nim.
– A gdzie oni właściwie są? – zażenowana zdałam sobie sprawę ze swojej bystrości. W salonie byliśmy zupełnie sami, dopiero teraz to zauważyłam.
CZYTASZ
ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA I: PRZEPOWIEDNIA]
FanfictionTajemniczy pożar w jednej chwili zmienia całe życie Isabel. Po śmierci rodziców, dziewczyna zmuszona jest do przeprowadzki do wiecznie deszczowego miasteczka w stanie Waszyngton - Forks. Zmiana miejsca zamieszkania, na dodatek wprowadzenie się do no...