22. Wspomnienia

1.1K 86 0
                                    

Właściwie nie byłam pewna jak działała moja psychika. Jak to się stało, że zaledwie kilkanaście minut wcześniej za wszelką cenę usiłowałam bronić się przed własnymi wspomnieniami, a raczej przed bólem który ze sobą niosły, po chwili zaś zaczęłam pragnąć ich obecności, lgnąc do nich i pozwalać zająć cały mój umysł. Bo wbrew wszystkiemu James z tych wspomnień był dla mnie kimś dobrym. Kimś, kogo na prawe kochałam.


Wieczór nastał szybciej niż mogłaby się spodziewać. Nim się obejrzała nadeszła pora by wyjść. Co prawda do umówionego spotkania pozostał jej jeszcze kwadrans, ale miała do przejścia jeszcze spory kawałek. Niestety – ona i Winger'owie nie byli sąsiadami; domy ich dzieliło kilka przecznic, które ona teraz była zmuszona pokonać pieszo.

Poruszanie się po uliczkach Phoenix, zwłaszcza późnymi godzinami na pewno nie zaliczało się do najbezpieczniejszych sytuacji. Ale w sumie wszędzie teraz można było narazić się na niebezpieczeństwo, a ona nie należała do paranoiczek. Poza tym znała tę drogę od dziecka, mogłaby pokonać ją bez trudu nawet z zamkniętymi oczyma. I nigdy nie spotkało jej tam nic złego.

Bez wahania wyszła z domu i ruszyła przed siebie. Poruszała się naturalnym pewnym krokiem. Jak na późną porę nie było wcale tak bardzo ciemno, a ulice i tak oświetlone były licznymi latarniami. A przynajmniej przez większość trasy – wyjątkiem była jedna krótka uliczka.

Nie lubiła tego odcinka. Co prawda znacznie skracała drogę, ale wcale nie kojarzyła jej się z czymś dobrym. Ciemna, dość obskurna, a na dodatek rzadko uczęszczana uliczka – nie, zdecydowanie nie kojarzyła jej się z bezpiecznym miejscem; była jakby wyjęta z jednego z tych filmów, w których to samotna dziewczyna zostaje napadnięta, porwana czy zgwałcona (albo nawet wszystko na raz). Na dodatek nocą wyobraźnia lubi płatać figle, więc trasa ta wydaje się być jeszcze groźniejsza.

Przyśpieszyła; jak zwykle z resztą. Zawsze pokonywała ten odcinek niemal biegnąc, upływ czasu nie zmienił tego naturalnego odruchu. Za każdym razem miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, a tego wieczoru było ono jeszcze intensywniejsze.

Była mniej więcej w połowie. Z uporem maniaka wpatrywała się w pobliską oświetloną uliczkę w kierunku której zmierzała. Nie zauważyła nawet, że nie jest sama, póki ktoś nie chwycił ją za ramię. Zaskoczona nabrała powietrza do płuc by móc krzyknąć; trzymająca ją osoba przewidziała to i pośpiesznie zakryła jej usta dłonią. To jeszcze bardziej ją wystraszyło.

– Uspokój się, Izz – usłyszała znajomy głos. – To tylko ja.

"Napastnik" puścił ją. Odskoczyła od niego jak oparzona i ustawiła się w jakiejś niezgrabnej pozycji bojowej. Jej uszu dosięgło parsknięcie śmiechem. Podirytowana zwiedziła ramiona i zacisnęła dłonie w pięści. Dlaczego on zawsze musiał ją tak denerwować? Czasem wręcz marzyła o tym by jednym celnym uderzeniem pokazać mu, że wcale nie jest gorsza od niego.

– Co tutaj robisz? – zapytała, spoglądając w zielone oczy Jamesa. Owszem, przyjaźniła się z bratem swojej przyjaciółki, ale była to dość luźna znajomość. Musiała jednak przyznać, że był przystojny, a w szkole cieszył się dużą popularnością; inteligentny, a na dodatek doskonale wysportowany z racji trenowanych przez niego sztuk walki. Nie zmieniało to jednak faktu, że był jedynie bratem Melindy, a w ostatnich dniach zachowywał się dziwnie – przynajmniej w jej obecności. Wręcz unikał jej i swojej siostry, a może głównie jej, Isabel. Musiała być dla niego jedynie wnerwiająca koleżaneczką jego irytującej młodszej siostry, nikim więcej.

Otrząsnęła się i wyczekująco spojrzała na chłopaka; dumnie uniosła podbródek chcąc zbagatelizować fakt, że ją wystraszył. W sumie sama nie rozumiała dlaczego to roztrząsała i dlaczego nagle zaczęło obchodzić ją to, co on o niej myślał. James to James, koniec, kropka.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA I: PRZEPOWIEDNIA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz